Wojna Berlinga z żydowskimi towarzyszami

Twórca „ludowego” Wojska Polskiego był w ostrym konflikcie z grupą fanatyków wywodzących się z Komunistycznej Partii Polski. Ich spór mocno zaważył na tym, jak wyglądały pierwsze lata PRL.

Publikacja: 22.06.2023 21:00

Generał Zygmunt Berling, dowódca I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki, w obozie szkoleniowym pod Riazan

Generał Zygmunt Berling, dowódca I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki, w obozie szkoleniowym pod Riazaniem w Rosji

Foto: AFP

„Nie, Józefie Wisarionowiczu, nie jestem komunistą. Jestem dziedzicznym socjalistą. Ojciec był członkiem PPSD. Do partii nie należałem, w wojsku to było zabronione” – mówił ppłk Zygmunt Berling podczas swojego pierwszego spotkania ze Stalinem. Sowieckiego dyktatora wyraźnie zaciekawiła szczerość rozmówcy. Zapytał więc go o stosunek Polaków do komunizmu. Berling wspomniał o „reminiscencjach roku 1920” i o silniej niechęci wielu polskich grup społecznych i środowisk politycznych do bolszewizmu. Częściowo tłumaczył ją obcością etniczną wielu działaczy Komunistycznej Partii Polski.

„Raził naszą ambicję fakt, że znaczna większość kierownictwa KPP i jej czołowych działaczy należała do grupy społecznej, która żyjąc wśród nas przez kilkaset lat, zachowała całkowitą odrębność i z małymi wyjątkami odcinała się wyraźnie tak pod względem intelektualnym i kulturalnym, jak i politycznym od reszty społeczeństwa. Działacze tej grupy nie rozumieli i nie mogli nas zrozumieć. Bardzo podejrzany był fakt, że żyjąc prawie w całkowitej izolacji, oni właśnie najlepiej pojmowali tych w społeczeństwie, którzy najbardziej byli skłonni do szukania sprawiedliwości społecznej na drodze rewolucji. Oni sami zaś w niemałym procencie należeli do społeczności wyzyskiwaczy, bankierów, fabrykantów i kupców” – mówił Berling. Opowiadał też Stalinowi o tym, że owa „zamknięta sekta” starała się kontrolować „wybijające się jednostki spośród klasy robotniczej”, kojarząc ich małżeństwa z przedstawicielkami własnej nacji. „W imię dobra społeczności umiejętnie skłaniano kobiety wykształcone do małżeństw z prostymi, niekulturalnymi ludźmi bez wykształcenia” – tłumaczył. Zapewniał, że dowiedział się wiele o działalności tej „polakożerczej sekty” od swoich informatorów: Andrzeja Struga, Władysława Broniewskiego i gen. Józefa Kustronia, we wrześniu 1939 r. dowódcy 21. Dywizji Piechoty Górskiej.

Czytaj więcej

Druga twarz Rokossowskiego

„Tak. Rozumiem! Chodzi o Żydów. To bardzo interesujący ludzie. Ale nie wszędzie ich kochają” – odparł Stalin. Wywód Berlinga bardzo go zaciekawił. Sam uważał się przecież za wybitnego specjalistę od spraw narodowościowych, a za Żydami nie przepadał. Obsesja sowieckiego dyktatora na punkcie „spisków syjonistycznych” nie była jednak jeszcze tak silna, jak w ostatnim etapie jego życia. Stalin nie podjął więc wówczas tej zakamuflowanej propozycji czystki. Zapewne uznał jednak, że warto obserwować konflikt Berlinga z „sektą” i rozgrywać obie jego strony.

„Na ch… nam takie wojsko!”

Pierwsze kontakty z polskojęzycznymi komunistami mieszkającymi w Moskwie musiały być dla Berlinga sporym szokiem kulturowym. On był wszak przedstawicielem elit II RP: weteranem II Brygady Legionów, uczestnikiem wojny z bolszewikami, kawalerem Orderu Virtuti Militari, wykształconym oficerem, który dowodził m.in. 4. Pułkiem Piechoty Legionów w Kielcach i wiosną 1939 r. żegnał ostatnią zmianę polskiej załogi Westerplatte. Oni byli niedobitkami z Wielkiej Czystki, którzy przetrwali tylko dzięki swej bezgranicznej podłości i służalczości. Byli półinteligentami fanatycznie wierzącymi w komunizm i równie fanatycznie nienawidzącymi dawnej Polski. Dla nich Berling był przede wszystkim przedstawicielem znienawidzonego sanacyjnego reżimu. Jego obecność w Moskwie budziła ich zrozumiałe podejrzenia. Postrzegali go wręcz jako „prowokatora od Andersa”, który tylko udaje zwolennika współpracy z ZSRR.

Julia Brystiger (1902–1975)

Julia Brystiger (1902–1975)

Instytut Pamięci Narodowej/ Wikimedia Commons

Jednym z takich fanatyków był Wiktor Grosz – późniejszy główny politruk LWP. Podczas pierwszego spotkania z Berlingiem w Moskwie w 1942 r. wygłosił tyradę o antysemityzmie w Armii Andersa. Berling, który w armii tej dowodził 5. Dywizją Piechoty, opowiedział mu wówczas, jak oprowadzał po swojej jednostce sowieckiego pisarza Ilję Erenburga i umożliwił mu spotkanie z żołnierzami pochodzenia żydowskiego, którzy żadnych skarg nie zgłosili. Grosz zaczął więc dogłębnie dopytywać Berlinga o jego stosunek do kwestii żydowskiej. On wyjaśnił, że na przypadki krzywdzenia Żydów zawsze reagował zdecydowanie i przypominał, że w 1920 r. miał żydowskiego adiutanta, którego bardzo lubił. Wspomniał też jednak, że w 1939 r. w Wilnie jakiś znajomy Żyd próbował go wydać NKWD jako polskiego oficera. „Widocznie to wszystko, co powiedziałem, nie było dla Grosza wystarczającym wyjaśnieniem, bo zadał mi wprost pytanie, czy ja lubię Żydów. To już wyraźnie wykraczało poza granice zwykłej przyzwoitości, zaczynało mieć charakter jakiegoś policyjnego badania. Odpowiedziałem, że to już jest moja jak najbardziej osobista sprawa, ale ja mogę powiedzieć, że na pewno lubię piękne Żydówki” – pisał Berling w swoich wspomnieniach.

Polskojęzyczni towarzysze z dawnej KPP krzywo patrzyli również na samą ideę stworzenia polskich jednostek wojskowych w ZSRR. Berling był często świadkiem tej niechęci. „Na ch… nam to potrzebne! My mamy Armię Czerwoną i to nam wystarczy” – stwierdził Alfred Lampe, znany działacz KPP. Wyraźnie raził ich przedwojenny krój mundurów Dywizji Kościuszkowskiej, jej ceremoniał wojskowy i obecność kapelanów. Przede wszystkim jednak jakieś formalnie odrębne polskie wojsko stanowiło dla nich groźbę, że Stalin nie wcieli Polski do ZSRR jako wymarzonej przez nich 17. republiki. Bardzo zależało im więc na tym, by Berling poniósł klęskę przy tworzeniu dywizji.

Czytaj więcej

Ryzykowna gra Okulickiego

Sygnałem tego, że komunistyczni fanatycy sabotują powstawanie Dywizji Kościuszkowskiej był przypadek żołnierza, który namawiał kolegów do dezercji. Po przyłapaniu na rozkładowej robocie uciekł z aresztu i został zatrzymany na stacji kolejowej z fałszywymi dokumentami. Było oczywiste, że nie działał sam. Śledztwo w sprawie „dywersanta” powierzono prokuratorowi majorowi Hilaremu Mincowi, późniejszemu gospodarczemu dyktatorowi PRL. Minc postanowił „ukręcić łeb” dochodzeniu. Berling jednak tylko czekał na taką okazję, by upokorzyć tego komunistycznego intryganta. „Wezwałem Siwickiego. Zjawił się niezwłocznie. – Przedstawiam ci, pułkowniku, plutonowego podchorążego Minca – powiedziałem. Bądź tak dobry i odpruj mu te zbyteczne odznaki majora. Siwicki z kamienną twarzą wyjął scyzoryk i zabrał się do oficjalnej operacji. Nie ukrył jednak, że sprawiało mu to niekłamaną przyjemność. Wiedziałem, że nienawidził Minca za jego nonszalancko lekceważący stosunek do niego” – pisał Berling. Oczywiście zostało to fatalnie przyjęte przez dawnych działaczy KPP. „Środowisko, w tym Lampe, Berman, Borejsza, rzuciło na mnie wszystkie możliwe gromy i groźby odwetu, które miałem zapamiętać do końca życia. Miało to wszystko charakter bezsilnego warczenia, ale można sobie wyobrazić jak rosła mściwa, biblijna zawziętość na mnie. Nawet kobiety z tej parafii, z Bristigerową na czele, szczerzyły ząbki i gotowały na mnie pazurki” – wspominał Berling.

Zdarzało się również, że sami żołnierze Dywizji Kościuszkowskiej prowadzili swoje wojenki z politrukami. Berling zapamiętał psikus, jaki zrobili oni Romanowi Zambrowskiemu, zastępcy ds. politycznych dowódcy 1. Batalionu Saperów, a po wojnie długoletniemu członkowi KC PZPR. Zambrowski każdej nocy o ściśle określonej porze chodził do latryny, gdzie siadał zawsze w tym samym miejscu. Jacyś złośliwcy podpiłowali wcześniej drągi w siedzisku i znienawidzony przez nich politruk wpadł do dołu kloacznego. Berlinga bardzo później bawiło to, jak przerażony Zambrowski, po wygramoleniu się z kloaki, wytrząsał ekskrementy z kieszeni spodni…

Sojusznicy i wrogowie

Berling w swoich wspomnieniach niestety nie rozpisywał się za bardzo o pomocy, jakiej przy tworzeniu wojska w ZSRR udzielali mu Beria oraz jego zastępca Wsiewołod Mierkułow. Jako swojego sojusznika wśród władz wskazywał jednak Aleksandra Szczerbakowa, naczelnego propagandystę i zarazem antysemitę, zwanego „sowieckim Goebbelsem”. Bardzo ciepło pisał również o Helenie Usiejewiczowej – córce Feliksa Kona (co wskazywało, że nie był całkowicie uprzedzony wobec osób o żydowskich korzeniach). Usiejewiczowa, socrealistyczna krytyczka literacka, była osobą, która znała kulisy funkcjonowania władzy sowieckiej „od kuchni” i pomagała Berlingowi przetrwać w gnieździe żmij, jakim było środowisko polskojęzycznych komunistów w Moskwie. Dobrze się znała m.in. z Wandą Wasilewską, przewodniczącą Związku Patriotów Polskich, czyli organizacji, która dawała patronat polityczny wojsku Berlinga. Z relacji Usiejewiczowej wynika, że Wasilewska została przed wojną „kupiona” przez Sowietów, którzy wydawali jej twórczość w olbrzymich nakładach w ZSRR. Była przy tym osobą słabego charakteru i miałkiego intelektu. Usiejewiczowa obciążała ją m.in. winą za śmierć Tadeusza Boya-Żeleńskiego i lwowskich profesorów w lipcu 1941 r. Wasilewska miała wówczas za zadanie zorganizować ich ewakuację w głąb ZSRR, ale nie zrobiła tego, ponieważ sama w panice uciekła ze Lwowa.

Wiele o zwichrowanej osobowości Wasilewskiej mówi jej zachowanie po uroczystości przysięgi Dywizji Kościuszkowskiej. Maria Berling, żona dowódcy dywizji, zobaczyła ją pijaną przed swoim domem. „Wasilewska usiadła wprost na podłodze ganku, z opuszczonymi na zewnątrz nogami. Nie chciała wejść do środka. Oparła głowę o słup podtrzymujący balkon pierwszego piętra i zaczęła zawodzić i łkać. Między atakami płaczu powtarzała: »Puśćcie mnie stąd! Nie chcę tu być! Nie chcę żadnej dywizji! Ja chcę do domu, do Mariana! Chcę rodzić dzieci, chcę gotować zupę, prać, robić schabowe kotlety!«” – wspominał Berling.

Żołnierze Dywizji Kościuszkowskiej składają przysięgę w obecności Wandy Wasilewskiej (w głębi). Siel

Żołnierze Dywizji Kościuszkowskiej składają przysięgę w obecności Wandy Wasilewskiej (w głębi). Sielce nad Oką, 15 lipca 1943 r.

PAP/CAF

Wasilewska sprawiała więc wrażenie figurantki, którą sterują ludzie bardziej od niej inteligentni. Berling dużo słyszał od swojej żony o stosunkach panujących wewnątrz ZPP. „Według jej obserwacji Wasilewska albo spoczęła na laurach, albo zamyślała jakiś nowy manewr polityczny. Była całkowicie bezczynna. Zadowalała się tylko funkcjami reprezentacyjnymi, a całą pracę bieżącą złożyła na Lunę Bristiger, lwowską Żydówkę i byłą kapepówkę. Maria twierdziła, że Wanda stała się w rękach Bristigerowej narzędziem całkowicie bezwolnym. Ta ostatnia rządziła organizacją samowolnie i z bezwstydnym tupetem, tak jak chciała. Królowało sekciarstwo i zuchwałe forowanie Żydów i Żydówek, bez względu na ich faktyczne kwalifikacje i pochodzenie społeczne, na wszystkie kierownicze i mające jakiekolwiek znaczenie stanowiska. (…) Wśród woźnych, gońców, maszynistek i pomocniczych sił kancelaryjnych nie było w ogóle Żydów ani Żydówek, natomiast spotkałem tam osoby spośród polskiej inteligencji, zajęte prymitywną pracą. Dla nich zabrakło stosownych miejsc, odpowiadających ich kwalifikacjom, bo zajmowali je krawcy, piekarze i sklepikarki” – pisał Berling.

Maria Berling – zajmująca się w ZPP organizowaniem pomocy społecznej – zdołała raz uzyskać dostęp do spisu przewodniczących wszystkich kół terenowych tej organizacji. Na zebraniu w ZPP zwróciła uwagę, że tylko jedno koło jest kierowane przez etnicznego Polaka – ojca literata Jerzego Putramenta. „Wyraźnie na skutek tego stwierdzenia jeden z pracowników wyszedł z pokoju, a po kilku minutach wpadła jak furia Bristigerowa, brutalnie zagarnęła teczki sprzed Marii, krzycząc przy tym w paroksyzmie złości pod jej adresem: »Co wy tu macie do szukania? Pilnujcie swojej roboty i nie wtrącajcie się w nie swoje sprawy! To są rzeczy tajne i tu nie każdemu wolno grzebać!«” – relacjonował dowódca Dywizji Kościuszkowskiej. Wspomniana przez niego Bristigerowa to Julia „Luna” Brystiger, po wojnie osławiona funkcjonariuszka bezpieki, dyrektorka Departamentu V MBP zajmującego się zwalczaniem Kościoła, organizacji społecznych i młodzieżowych.

Wiktor Grosz (1907–1956)

Wiktor Grosz (1907–1956)

Wojskowa Agencja Fotograficzna / Wikimedia Commons

Nie będzie dużą przesadą, jeśli napiszę, że „sekciarskimi” przeciwnikami Berlinga były wówczas postacie, które zapisały się jak najgorzej w historii stalinizmu w Polsce. Mieli oni jednak niestety ogromne doświadczenie w intrygowaniu i donoszeniu. W walce z Berlingiem w pełni wykorzystywali te zdolności. Przykładem ich szczurzej inwencji było dostarczenie Stalinowi przedwojennej książki włoskiego dziennikarza Carlo Sforzy „Twórcy Nowej Europy”, do której polskiego wydania przedmowę napisał Berling. W owej przedmowie sławił marszałka Piłsudskiego. Dla Stalina było to na tyle podejrzane, że wezwał do siebie Berlinga, by mu się wytłumaczył ze swoich kontaktów z Piłsudskim. Sowiecki dyktator był znany ze swojej paranoi, a często jego mania koncentrowała się na „polskich spiskach”. Symptomem tego było choćby zachowanie Stalina podczas bitwy stalingradzkiej, gdy kazał Nikicie Chruszczowowi „obserwować” marszałka Rodiona Malinowskiego. Sowieckiemu wodzowi wydawało się bowiem, że Rodion Malinowski jest nieżyjącym od ponad 20 lat Romanem Malinowskim, konkurentem Stalina w partii bolszewickiej i zarazem agentem Ochrany (carskiej tajnej policji). Stalin nie ufał Polakom, a Berling miał wyraźnego pecha, bo antypolska paranoja sowieckiego wodza była w tamtym okresie większa od paranoi antyżydowskiej.

Wiślany brzeg

Bitwa pod Lenino była według Berlinga elementem spisku antypolskich sił na Kremlu zmierzających do zniszczenia jego dywizji. Nie w pełni przeszkoloną polską jednostkę planowano początkowo rzucić do walk miejskich o Smoleńsk, a gdy Berling się temu sprzeciwił, kazano jej wykonać forsowny marsz za dnia po zniszczonym terenie, gdzie była narażona na niemieckie bombardowania. Podczas bitwy sąsiednie sowieckie dywizje, artyleria i lotnictwo nie udzieliły jej wsparcia. Rzeź na froncie przerwano dopiero po ostrej kłótni z sowieckimi dowódcami. Podobny scenariusz zrealizowano we wrześniu 1944 r. w Warszawie, podczas desantów na przyczółki wiślane. Również tam Sowieci celowo wysłali Polaków na rzeź. 30 września 1944 r. klęskę nad Wisłą wykorzystano jako pretekst, by pozbawić generała Berlinga dowództwa 1. Armii WP. Prawdziwym powodem jego odwołania było jednak najprawdopodobniej to, że miał inną wizję nowej Polski niż komuniści.

Czytaj więcej

Piotr Jaroszewicz. Kariera równie tajemnicza jak śmierć

Berling co prawda przedstawiał się jako zwolennik ścisłego sojuszu ze Związkiem Sowieckim i przesunięcia polskich granic na Zachód (Stalin nakreślił w jego obecności nową mapę Polski, obejmującą całe Prusy, czyli obecny obwód kaliningradzki!), ale nie chciał, by niepodzielną władzę nad Polską sprawowała komunistyczna sekta. Z przerażeniem obserwował tworzenie aparatu bezpieki na „wyzwolonych” obszarach kraju. Protestował na piśmie przeciwko bandyckiej samowoli Resortu Bezpieczeństwa Publicznego. Opowiadał się także za integracją ludzi z AK w Wojsku Polskim. We wrześniu 1944 r. negocjował z ppłk. Antonim Żurowskim „Boberem”, komendantem VI Obwodu AK Praga, włączenie jego żołnierzy do 1. Armii WP. Mieliby oni stanowić w niej zalążek 36. Pułku Piechoty (mającego tradycję bojową spod Ossowa i przed wojną koszary na Pradze), a Żurowskiemu proponował stanowisko zastępcy dowódcy 4. Dywizji Piechoty.

Stalinowscy fanatycy tworzący rodzące się władze zsowietyzowanej Polski widzieli w Berlingu duże zagrożenie dla swoich planów. „Wojsko wyślizguje się z naszych rąk. Nawet kontroli nie mamy, gdy Rola wyjeżdża, wszystko zostaje w ręku Berlinga” – mówił Stanisław Radkiewicz, osławiony szef Resortu Bezpieczeństwa Publicznego. (Wspomniany przez niego „Rola” to Michał Rola-Żymierski, przedwojenny generał, zdegradowany za korupcję, współpracownik NKWD i Gestapo, dowódca Armii Ludowej, od 1944 r. komunistyczny minister obrony, a później marszałek. Berling otwarcie nazywał go „kryminalistą”). W planach Berlinga było też tworzenie jednostek polskich pozbawionych kadry dowódczej wywodzącej się z Armii Czerwonej. „Należy stanowczo sprzeciwić się tworzeniu jakichś specjalnych dywizji polskich, które mają być gwardią pretoriańską przyszłych zamachów stanu” – reagował na te pomysły Jakub Berman, późniejszy członek najściślejszego kierownictwa partyjnego w czasach stalinowskich. Zadziałał mechanizm typowy dla komunizmu: rosnąca w siłę armia prowokowała partyjnych pasożytów i bezpiekę do kontrakcji.

Hilary Minc (1905–1974)

Hilary Minc (1905–1974)

„Trybuna Ludu” 1949/ Wikimedia Commons

Berling próbował się jeszcze ratować, pisząc w listopadzie 1944 r. list do Stalina. „Błagam Was, uratujcie Polskę dla Związku Radzieckiego z rąk trockistowskiej szajki międzynarodowego bandytyzmu!” – w taką czułą stronę uderzał. To, niestety, niewiele pomogło. Został odsunięty na boczny tor i wysłany na studia do „Woroszyłówki”, czyli moskiewskiej akademii Sztabu Generalnego. Pod jego nieobecność PKWN przyjął 15 grudnia 1944 r. napisaną fatalną polszczyzną uchwałę mówiącą, że „gen. Berling swoim postępowaniem ujawnił swoje wrogie demokracji polskiej oblicze, postawił siebie poza nawiasem demokracji polskiej walczącej o wyzwolenie Polski”.

Być może gdyby premier Stanisław Mikołajczyk nie powiadomił Mołotowa o powstaniu szykowanym w Warszawie (a Mołotow nie pobiegł natychmiast z tą wieścią do Stalina, który kazał zatrzymać front), wojska Berlinga już w pierwszej połowie sierpnia 1944 r. wkroczyłyby do Warszawy, pomagając oswobodzić ją z rąk Niemców. Berling chodziłby w chwale jednego z wyzwolicieli stolicy, a jego pozycja mocno by wzrosła. Warszawski korpus AK stałby się zalążkiem kolejnej armii „ludowego” WP, a Mikołajczyk zasiadłby wspólnie z Berlingiem w rządzie koalicyjnym. Różni Mincowie, Bermanowie, Groszowie i Radkiewiczowie zostaliby znacznie osłabieni. Polska nadal byłaby częścią sowieckiej strefy wpływów, ale pierwsze powojenne lata bardziej przypominałyby sytuację w sąsiedniej, częściowo demokratycznej Czechosłowacji. Być może możliwa byłaby Polska bez obławy augustowskiej, lochów Informacji Wojskowej i UB, bez masowego prześladowania żołnierzy AK i bez zastępowania przedwojennych specjalistów komunistycznymi półinteligentami. To oczywiście tylko ćwiczenie z historii alternatywnej, ale chyba można się zgodzić z tym, że przedwojenny piłsudczykowsko-socjalistyczny pułkownik rządziłby Polską lepiej od bandy wyobcowanych z polskiej tradycji komunistycznych fanatyków?

„Nie, Józefie Wisarionowiczu, nie jestem komunistą. Jestem dziedzicznym socjalistą. Ojciec był członkiem PPSD. Do partii nie należałem, w wojsku to było zabronione” – mówił ppłk Zygmunt Berling podczas swojego pierwszego spotkania ze Stalinem. Sowieckiego dyktatora wyraźnie zaciekawiła szczerość rozmówcy. Zapytał więc go o stosunek Polaków do komunizmu. Berling wspomniał o „reminiscencjach roku 1920” i o silniej niechęci wielu polskich grup społecznych i środowisk politycznych do bolszewizmu. Częściowo tłumaczył ją obcością etniczną wielu działaczy Komunistycznej Partii Polski.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia Polski
Polska na światowej liście UNESCO. Podwójny cud w życiu Krzysztofa Pawłowskiego
Historia Polski
Zmarła "Niuśka", ostatnia "dziewczyna z Parasola", weteranka Powstania Warszawskiego
Historia Polski
Nie żyje Zofia Czekalska "Sosenka", bohaterka Powstania Warszawskiego
Historia Polski
Zygmunt II August – ostatni z Jagiellonów
Historia Polski
Przy stoliku w Czytelniku
Materiał Promocyjny
Technologia na etacie. Jak zbudować efektywny HR i skutecznie zarządzać kapitałem ludzkim?