W dzieciństwie miałem słabość do map i książek przygodowych. Historię Robinsona Crusoe przeczytałem kilka razy, wczuwając się w postać rozbitka. Duże wrażenie zrobiła też na mnie powieść Ballantyne'a "Wyspa koralowa". Wtedy nie przypuszczałem, że pewnego dnia sam znajdę się na zatopionej w bezmiarze błękitnego oceanu bezludnej wyspie.
Nade mną wisi pióropusz ogromnych palm kokosowych, za plecami dziewiczy, bujnie porośnięty tropikalny las deszczowy, na lewo i prawo wąski pas plaży z białym piaskiem, a w zasięgu ręki piękne lazurowe morze z malowniczą rafą koralową i wzbijającymi się z wody latającymi rybami czy delfinami. Rajski obraz niczym ze snu o udanych wakacjach.