"Niebawem Europa, z wyjątkiem Anglii, będzie miała wspólną walutę" – przestrzegał Brytyjczyków tygodnik "The Economist" – i to nie w 1999 r., lecz ponad 150 lat temu. Redaktor bynajmniej nie fantazjował. W grudniu 1865 r. pięć europejskich państw podpisało tzw. Łacińską Unię Monetarną. Wkrótce dołączyli kolejni kandydaci i członkowie. Wprawdzie unia upadła, nim pożółkł papier gazety, lecz jej idea przetrwała nadspodziewanie długo.
Unia nie zamierzała ponaglać globalizacji, ale próbowała jej sprostać. Przemysł wymusił rozrost zależności i powiązań handlowych, stymulując liberalizację umów, natomiast parowce i kolej tyleż skróciły czas podróży, ile zmniejszyły koszty transportu. Władzę przejmowała kosmopolityczna klasa średnia, uznająca za ojczyznę każde miejsce wygodne do życia lub tylko robienia interesów. Zaczęto masowo podróżować z czystej ciekawości lub dla zdrowia, czyniąc z turystyki nową gałąź przemysłu. Tym mocniej uwierała mnogość lokalnych przepisów, walut, a nawet używanych systemów liczbowych. Nie było przypadkiem, że na francuskim stoisku na Wystawie Światowej w 1855 r. centralne miejsce poświecono normalizacji miar i biciu pieniędzy.