18 czerwca 1815 r. około godziny 11 oficer sztabu głównego Wielkiej Armii Jerzy Depot Zdanowicz wyruszył w kierunku pozycji zajmowanych przez korpus marszałka Grouchy'ego. Wiózł rozkaz, którego błyskawiczne wykonanie miało zadecydować o wyniku bitwy. 35-tysięczna armia marszałka, ostatni odwód Francuzów, miała natychmiast maszerować w kierunku wioski Waterloo i uderzyć od tyłu na brytyjski korpus księcia Wellingtona. Napoleon, który nie bał się ryzykownych posunięć, tym razem był bardzo ostrożny. Waga rozkazu była tak wielka, że osobiście polecił Zdanowiczowi, by jechał jak najdłuższą drogą, żeby uniknąć nieprzyjacielskich podjazdów. Polski oficer skrupulatnie wykonał polecenie boga wojny i na miejsce dotarł dopiero ok. 17.30. Za późno. Żołnierze Grouchy'ego od kilku godzin byli związani walką z Prusakami gen. Thielmanna. Zamiast niego do Waterloo doszły pozostałe siły pruskie pod dowództwem marszałka Blüchera. Los bitwy był przesądzony. Następnego dnia notowania paryskiej giełdy zapikowały gwałtownie w dół...
100 dni wcześniej
Niecałe 100 dni wcześniej Napoleon sprawił sprzymierzonym niemiłą niespodziankę. Cesarz, który abdykował w 1814 r., został zesłany na wyspę Elba, gdzie miał spędzić resztę życia. Gdy jednak król Francji Ludwik XVIII nie wypłacił mu obiecanych 2 mln franków, a cesarz Austrii Fryderyk zabrał żonę i syna, opuścił Elbę i na czele niewielkiego oddziału gwardii, w tym polskiego szwadronu szwoleżerów, wylądował we Francji. „Potwór korsykański wylądował w zatoce Juan" – pisały paryskie gazety. Gdy w swoim błyskawicznym rajdzie zbliżał się do Grenoble, te same gazety donosiły: „Ludożerca idzie na Grenoble". Parę dni później: „Uzurpator wkroczył do Grenoble". Kiedy w Lyonie odbierał defiladę dywizji sformowanej specjalnie po to, by go zatrzymać, nagłówki brzmiały: „Bonaparte zajął Lyon". A gdy jego podjazdy były już pod murami stolicy, prasa pisała: „Jego Cesarska Mość oczekiwany jest jutro w swym wiernym Paryżu".
Napoleon bez jednego strzału doszedł do Paryża w ciągu 19 dni. Po drodze na jego stronę przechodziły kolejne garnizony. Na służbę wracali dawni towarzysze broni, m.in. marszałek Ney, który jeszcze kilka dni wcześniej obiecywał Burbonom, że przywiezie im Napoleona w klatce... Najodważniejszy z odważnych otrzymał przez konnego ordynansa bilecik od cesarza następującej treści: „Przyjmę Pana tak, jak przyjąłem nazajutrz po bitwie pod Moskwą. Napoleon". Ney natychmiast rozkazał dowódcom pułków zebrać wojsko. Wyszedł przed zwarte szeregi, wyciągnął szpadę z pochwy i wykrzyknął: „Żołnierze! Sprawa Burbonów jest już na zawsze przegrana. Do cesarza Napoleona, naszego władcy, należy odtąd panowanie nad tym pięknym krajem". „Niech żyje cesarz!" – zawołali zachwyceni żołnierze.
Burbonowie uciekli. Władza leżała na ulicy. Ale mimo początkowego entuzjazmu sytuacja nie była dobra. W Wiedniu właśnie kończył się kongres, na którym po latach rewolucyjno-napoleońskiej awantury (pochłonęła miliony istnień) zwycięzcy układali nowy ład mający dać Europie pokój i dobrobyt. Było oczywiste, że nastąpi reakcja. W Piemoncie stała 75-tysięczna armia austriacko-sardyńska, w okolicach Salzburga kolejnych 250 tys. Austriaków dowodzonych przez feldmarszałka Schwarzenberga. W Moguncji armia rosyjska pod rozkazami hrabiego Barclaya de Tolly liczyła 170 tys. ludzi. Na terenie Belgii siły Anglików i Prusaków wynosiły 220 tys. żołnierzy. Napoleon nie miał wystarczająco dużej armii, by stanąć do walki z całą koalicją. Postanowił więc zrobić to, co zawsze w podobnych sytuacjach: błyskawicznie zaatakuje siły brytyjskie i pruskie w Belgii, co pozwoli na przecięcie ważnych szlaków komunikacyjnych i być może na wyizolowanie Anglii, bez której koalicja antynapoleońska może nie przetrwać. Następnie skieruje się przeciw pozostałym wojskom sprzymierzonych.
Pod broń powołał kolejne roczniki. Łącznie udało się zmobilizować 559 tys. żołnierzy. Jednak tylko 250 tys. było gotowych do walki. Reszta była dopiero w trakcie szkolenia. Ponadto cesarz musiał połowę tych sił wysłać do ochrony granic i do Wandei, gdzie Szuani tradycyjnie stanęli po stronie białych lilii Burbonów. W przeddzień kampanii belgijskiej Napoleon miał do dyspozycji 97 tys. ludzi pogrupowanych w sześć korpusów piechoty i cztery jazdy. Wśród nich gwardia, prawie 20 tys. szabel i bagnetów w rękach najlepszych żołnierzy w Europie. Do tego 274 armaty. 12 czerwca 1815 r. Napoleon dołączył do swojej armii i ruszył w kierunku Belgii.