Zapewne wszystkim wiadomo, że Ludendorff – nieprzejednany zwolennik walki do samego zwycięstwa – bez uprzedzenia wystawił Niemców na wstrząs i osłupienie, wzywając 29 września rząd, cesarza i parlament do natychmiastowego rozejmu.
Apel można by rozważać na chłodno, gdyby nie wystosował go właśnie Erich Ludendorff, którego wiara w wygraną była dotąd niezłomna. Dlatego groźba załamania frontu w ciągu godzin akurat w jego ustach musiała brzmieć wyjątkowo złowrogo. Ludendorff był ostatnim członkiem Naczelnego Dowództwa, po którym oczekiwano by podobnej reakcji. Wyglądało to, jakby boska istota ogłosiła własną śmiertelność.
Woltę bierze się za objaw nagłego ataku paniki wywołanego galopującym rozpadem armii i ofensywą brytyjską. Późniejsze wysiłki, by wyciśniętą pastę wtłoczyć na powrót do tuby, a zwłaszcza legenda o „ciosie w plecy", zdają się kabotyńską próbą ratowania twarzy po załamaniu nerwowym. Sytuacja wręcz potwierdza ostrzeżenia kanclerza Bethmanna-Hollwega, że generał dobrze znosi tylko sukcesy, lecz traci głowę w obliczu porażek. Jednak nie wszystkie kawałki puzzli pasują do tego oczywistego obrazka.
Trzeba sobie uświadomić, kim Ludendorff był wówczas dla Niemiec. Formalnie tylko kwatermistrz armii, w duumwiracie z Hindenburgiem miał taką władzę nad państwem i wojskiem, o której usunięci w cień kanclerz, Reichstag i cesarz mogli tylko pomarzyć. Wspomniany Bethmann-Hollweg, którego Ludendorff był zdolny usunąć z rządu, jest tego najlepszym przykładem. W istocie Naczelne Dowództwo decydowało o wojnie lub pokoju wedle własnego uznania, nie pytając cywili o zgodę.
Poza osobistymi porachunkami opinia zdymisjonowanego kanclerza była o tyle nieścisła, że choć Niemcom szło kiepsko niemal co chwila, Ludendorff zaskakująco zręcznie ratował skórę nowymi planami, odsuwając klęskę o kolejne miesiące i lata, a nawet odnosząc olbrzymi sukces na wschodzie.