Na mury jako pierwszy z frankijskich wodzów wdarł się Gotfryd de Bouillon, czterdziestoletni książę Lotaryngii – człowiek, który nie zdecydował się niedługo później włożyć na skronie królewskiej korony w mieście, „gdzie Chrystus nosił koronę cierniową". Oddziały Gotfryda atakowały miasto od północy, na wysokości Bramy Heroda, nieco na prawo od bardziej znanej Bramy Damasceńskiej. Obrona Jerozolimy trwała już ponad miesiąc i była niezwykle zacięta. Załogę stanowił kilkutysięczny garnizon armii egipskich Fatymidów, którzy od ponad stu lat władali miastem. Krzyżowcy przypuszczali szturm za szturmem. Z murów raziły ich kłęby strzał, lały się rozgrzana smoła i olej, co chwila wystrzeliwały w powietrze strugi „greckiego ognia". Jerozolimę atakowały oddziały baronów frankijskich Gotfryda i jego brata Baldwina, Rajmunda IV z Tuluzy, księcia Normandii Roberta, Roberta z Flandrii i Tankreta de Hauteville. Nie była to wielka armia, po licznych bojach i zwycięstwach z wielkiego pochodu wojującej Europy pod mury świętego miasta dotarło nie więcej niż 1500 rycerzy i kilkanaście tysięcy zwykłego wojska. Ale nawet tak niewielki korpus był dla miasta śmiertelnym zagrożeniem, tak wielki był żar wiary, tak uskrzydlał krzyżowców fakt, iż wreszcie dotarli od celu.