Zło zaczęło się jeszcze za Jagiellonów i Wazów. Woda interesowała wtedy polskiego szlachcica o tyle, o ile mógł nią spławiać zboże, lub w postaci rybnego stawu. Morze darzył nieskrywaną niechęcią, uważając, że czeka go na nim wszystko, co najgorsze. Wybitny znawca kultury staropolskiej, prof. Janusz Tazbir, w artykule „Ziemianin-żeglarz-podróżnik morski" („Odrodzenie i reformacja w Polsce", t. XXII, 1977), kreśli taki oto obraz: wiejskie spokojne życie na roli było darem bożym, a egzystowanie na rozkołysanym pokładzie – bożym dopustem. Polski szlachcic żywił niezachwiane przekonanie, że profesja żeglarska dobra jest dla Holendrów, Anglików, Hiszpanów, dla obcych i dla ludzi niskiego stanu, mieszczan, plebsu, ale nie dla herbowych. W pojmowaniu szlachty żeglarze nie byli godni szacunku.
Potem rozbiory – nie ma o czym mówić. No, ale było, minęło, zrządzeniem boskim, losu, wszystko jedno, Polacy przejrzeli na oczy. Już 1 października 1918 r. powstało Stowarzyszenie Pracowników na Polu Rozwoju Żeglugi „Bandera Polska", które 31 maja 1919 r. przekształciło się w Ligę Żeglugi Polskiej. Jej statutowym celem było „popieranie polskich dróg wodnych, portów i polskiej żeglugi". 1 kwietnia 1920 r. Liga liczyła już ponad 5 tys. członków, ludzie garnęli się do nowej organizacji pomimo ogólnego ówczesnego napięcia i skomplikowania spraw publicznych. Świadczyło to dobitnie o wielkim społecznym odczuciu ważkości zagadnień związanych z morzem.
Z kręgu „Bandery Polskiej", naszego rodzimego morskiego matecznika, rekrutowała się niemal cała polska nowa elita morska, wojskowa i cywilna, zawodowa i społeczna, i żeglarska. Żeby wspomnieć choćby Tadeusza Wendę – projektanta i kierownika budowy portu w Gdyni, czy Antoniego Garnuszewskiego – pierwszego dyrektora Szkoły Morskiej, z siedzibą jeszcze w Tczewie.
Właśnie w niej kształcił się Karol Olgierd Borchardt, autor słynnego tomu „Znaczy kapitan" i nie mniej znakomitej książki „Kolebka nawigatorów" opisującej życie na żaglowcu „Lwów". Był to statek wyjątkowy w dziejach polskiej historii morskiej, nowego niepodległego państwa. Zwodowany w 1869 r. w Anglii, jeden z pierwszych stalowych żaglowców, pływał do Indii i Australii. Latem 1920 r. został zakupiony za 247 tys. dol. dla nowo powstającej Szkoły Morskiej w Tczewie. Jako pierwsza jednostka pod polską banderą „Lwów" odwiedził szereg portów Bałtyku, Morza Północnego, Śródziemnego, Czarnego oraz Atlantyku, wszędzie robiąc furorę wyglądem swoim i załogi, godnie reprezentując odrodzoną Polskę, a jego załoga była w wielu portach zapraszana przez miejscowe władze na specjalnie dla niej wydawane przyjęcia. 13 sierpnia 1923 r. jako pierwszy polski statek przekroczył równik w trakcie rejsu do Brazylii. Żaglowiec pływał do 1929 r., 13 lipca 1930 r. nastąpiło przekazanie bandery na „Dar Pomorza", a „Lwów" przekazano Marynarce Wojennej – wykorzystywany był jako pływające koszary dla załóg okrętów podwodnych, potem magazyn, wreszcie krypa węglowa. Niekiedy gospodarność, chęć wykorzystania wszystkiego do ostatka, gdy wszystkiego brakuje (tak jak było w odradzającej się Polsce), prowadzi na manowce. W tym przypadku, oprócz wymiernego zysku, przyniosła niepowetowane straty. Owiany legendą statek nie został przerobiony na muzeum, lecz przekazany na złom.
Na szczęście nie powtórzyło się to już w przypadku „Daru Pomorza" ani ORP „Błyskawicy", które jako muzea cumują w Gdyni koło Skweru Kościuszki. W Gdańsku, na Motławie, przy wyspie Ołowianka, cumuje jeszcze jeden statek muzeum – „Sołdek", który z kolei odegrał ważną rolę w odradzaniu się Polski po II wojnie światowej. Dyrektor Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku dr Robert Domżał na specjalnej konferencji prasowej poinformował o inauguracji projektu „Dwa statki, wspólne morze. Sołdek i Vityaz: dziedzictwo morskie Polski i Rosji", w ramach którego zostanie wykonany remont statku-muzeum „Sołdek". Statek zostanie odholowany do stoczni, gdzie wykonana zostanie wymiana fragmentów blach poszycia, konstrukcji oraz nitów. Remont obejmie także prace konserwacyjno-malarskie; wykonana będzie nowa instalacja elektryczna, zostaną też oczyszczone, zakonserwowane i pomalowane konstrukcje stalowe na pokładzie i wymieniona wykładzina. – Kto ma statki, ten ma wydatki – powiedział Jakub Adamczak, kierujący tym przedsięwzięciem. Koszt projektu to 2 067 696,76 euro. Narodowe Muzeum Morskie w Gdańsku otrzyma dofinansowanie w wysokości 702 534,60 euro.