Na początku tego roku dokonano w Wieliczce niezmiernie ciekawego odkrycia archeologicznego: podczas wykopalisk w obrębie starej synagogi natrafiono na drewnianą spróchniałą skrzynię. Ten kufer, długości 130 cm i głębokości 80 cm, zawierał 350 precjozów – liturgicznych przedmiotów ze złota, srebra i brązu, związanych z religią judaistyczną (kielichy, lichtarze, okucia Tory itp.).
Komentując to odkrycie, dr Beverly Nenk, konserwatorka zbiorów średniowiecznych i judaików w British Museum, powiedziała: „Natrafienie na tego rodzaju skarb jest naprawdę nieoczekiwane. Jeśli na tych przedmiotach znajdują się czytelne napisy, dostarczą informacji o datach i osobach tej konkretnej żydowskiej wspólnoty z Wieliczki". A jest na to szansa, ponieważ w kufrze znajdowało się m.in. 18 insygniów z czapek z inicjałami cesarza Austro-Węgier Franciszka Józefa, władającego państwem w latach 1848–1916.
Kierujący wykopaliskami dr Michał Wojenka z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Jagiellońskiego zauważa: „Są to dopiero prace wstępne w synagodze, przed nami ustalenie, w jakich okolicznościach skrzynia ta została ukryta". Specjaliści z Muzeum Historii Żydów Polskich Polin ustalili, że synagoga została wzniesiona około 1750 r. Żydzi osiadali w Wieliczce już pod koniec średniowiecza, gdy zabrakło dla nich miejsca w wielu królestwach. Najmłodsze precjoza pochodzą sprzed II wojny, a to oznacza, że ludzie, którzy je ukryli, albo nie przeżyli Holokaustu, albo nie powrócili po skarb z sobie tylko wiadomych powodów. Zresztą mógł być gromadzony stopniowo – w Wieliczce wielokrotnie dochodziło do antyżydowskich rozruchów; ostatnie, potwierdzone dokumentami, miały miejsce w 1889 i 1906 r.
Odkrywanie skarbów – wbrew pozorom – zdarza się stosunkowo często. Jesienią ubiegłego roku w Cichoborzu koło Hrubieszowa odkryto skarb w glinianym garnku ważący 5,5 kilograma – 1753 srebrne monety z I–II stulecia. Prof. Andrzej Kokowski z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie napisał: „Znalezienie skarbu potwierdziło teorię o bitwie w Kotlinie Hrubieszowskiej. Z Wandalami uciekającymi przed Gotami było aż tak bardzo źle, że ukrywali wszystko co najcenniejsze. Przecież za moment doszło do bitwy pod Przewodowem, chowano wandalskich wojowników w Podlodowie, Swaryczowie i Tuczapach" („Archeologia żywa"). Wandalom, podobnie jak Żydom z Wieliczki, walił się świat. W tych okolicznościach starali się ocalić „na potem" to co najcenniejsze. Zakopywanie cennych dóbr było przejawem nadziei, że złe przeminie i powróci normalność.
Właśnie taką nadzieję mieli Stanisław Piwo, podczaszy płocki, i jego żona Zofia Magdalena Loki, herbu Rogala, gdy walił się ich świat podczas szwedzkiego potopu. Mieszkali w Skrwilnie. Szwedzi zamordowali wikarego z miejscowego kościoła, ponieważ nie wskazał im miejsca ukrycia złotych naczyń liturgicznych – informuje o tym wpis w księdze parafialnej z 1658 r. Nauczeni tym przykładem Stanisław i Zofia umieścili rodzinne klejnoty w drewnianej skrzyni i zakopali w ruinach pradawnego grodziska porośniętego trawą i chaszczami, na odludziu, 4 kilometry od domu. Włożyli do skrzyni złotą i srebrną biżuterię damską i męską, zastawę stołową, lichtarze zdobione diamentami, rubinami, szmaragdami, szafirami, turkusami i 51 perłami. Tego bogactwa Szwedzi nie dopadli, ale właściciele też z niego już nie skorzystali. Bóg jeden raczy wiedzieć, co się z nimi stało.