Plama na defiladzie

22 lipca 1952 roku. Pobudka była wcześnie. Byliśmy zakwaterowani w jakiejś szkole na Czerniakowie, w okolicy stadionu Legii, a kolumna sportowa miała zbiórkę na defiladę gdzieś daleko, na Trasie W-Z.

Aktualizacja: 26.11.2007 23:38 Publikacja: 26.11.2007 15:09

Plama na defiladzie

Foto: Rzeczpospolita

Red

Nie chciałem iść. Ojciec siedział w więzieniu, tu, w Warszawie. A ja miałem defilować przed jego oprawcami i dozorcami?

Miałem wtedy 16 lat. Chodziłem do Liceum im. Sienkiewicza w Częstochowie. Tam nasza rodzina znalazła się po wojnie. Tam mój ociec Juliusz został aresztowany w grudniu 1948 r. Za Unię, niepodległościową organizację z czasów wojny, a po prostu, jak wielu innych, za to, kim był i jaki był. Zostaliśmy sami z mamą we czwórkę (mój młodszy brat Juliusz miał trzy miesiące), praktycznie bez środków do życia. Ojca „zatrudniono” w Warszawie w jakimś więziennym „biurze projektowym”.

A teraz ja znalazłem się w Warszawie, bo byłem lekkoatletą: biegi krótkie, skok wzwyż, w dal, trójskok. Ta lekkoatletyka to było właściwie jedyne miejsce, gdzie mogłem jakoś zaistnieć, wyżyć się, przeżywać chwile radości. Bo już na kurs szybowcowy nie zostałem przyjęty: ojciec w więzieniu, ciotka w Londynie – Jadwiga Domańska, aktorka, dyrektor Teatru Dramatycznego 2. Korpusu gen. Andersa. Jeszcze bym uciekł szybowcem do Anglii. Byłem w lekkoatletycznej reprezentacji szkoły i trenowałem w klubie Ogniwo.

Do komunistycznych manipulacji propagandowych należały różne imprezy masowe. Otóż w ramach przygotowań do planowanego w Warszawie Zlotu Młodych Przodowników – Budowniczych Polski Ludowej, który miał uświetnić ogłoszenie nowej konstytucji (ustanowiła formalnie PRL), zorganizowano w całym kraju uliczne biegi sztafetowe. Dwudziestu biegaczy pokonywało w odcinkach dystans bodaj 10 kilometrów. W sztafecie Ogniwa biegłem na 300 metrów. Ciężki dystans – przedłużony sprint. W Częstochowie zajęliśmy jedno z czołowych miejsc premiowanych udziałem w zawodach wojewódzkich w Katowicach. Przypadł mi odcinek ostro pod górkę. Dałem radę. Zajęliśmy znów dobre miejsce i zakwalifikowaliśmy się do zawodów centralnych. „Jedziemy do Warszawy! Na zlot! – cieszył się trener. – Na defiladę młodych budowniczych Polski Ludowej!

Do Warszawy? Na zlot? Na defiladę? Przecież tam ojciec siedzi w więzieniu. I ja – ja mam być „budowniczym Polski Ludowej”? Ja – syn „wroga ludu”?

Do Warszawy pojadę na zawody, ale na defiladę nie pójdę! Pojechaliśmy, wpychając się na stacji w Częstochowie do specjalnego pociągu, już pełnego „przodowników” z Katowic. Tylko kostium i dresy. Zakazano nam zabierać ubrania cywilne. Pewnie po to, byśmy byli łatwo rozpoznawalni, by było nas łatwiej kontrolować w stolicy. Zakwaterowanie w tej jakiejś szkole. Sienniki w sali gimnastycznej. Całe popołudnia ćwiczyliśmy marsz ósemkami. „Krok dziarski. Uśmiech. Radość w oczach” – pouczał trener. Z powodu wzrostu byłem w pierwszej ósemce, i to prawoskrzydłowym. Wielki zaszczyt i wielka odpowiedzialność.Zawody sztafetowe odbyły się na Służewcu. Biegaliśmy zamiast koni. Trybuny napełnione były młodymi „przodownikami” z całej Polski. Doping ogłuszający. Zajęliśmy dobre miejsce – w pierwszej dwudziestce. Trener bardzo nas chwalił: „Prawdziwi z was przodownicy, budowniczowie Polski Ludowej!”.

W dniu „święta lipcowego” wczesna pobudka, rozruch, mycie, śniadanie w stołówce. „Spieszyć się, bo zaraz wychodzimy na defiladę!”. Nie pójdę! Wymyśliłem w ostatniej chwili. Podniosłem kubek pełen kawy (oczywiście zbożowej) do ust i gwałtownie poderwałem łokieć. Jakby ktoś mnie potrącił. Chlust. Kawa pociekła mi na koszulkę, na spodenki. Byłem cały zapaprany. Ku uciesze sąsiadów. Otrzepałem się. I od razu, zaplamiony, do trenera, który siedział przy stole naczalstwa. Stanąłem przed nim: „Panie trenerze, cały się zaplamiłem. Nie mogę iść na defiladę. Nie pójdę”. Spojrzał na mnie zaskoczony. „Jak to nie pójdziesz? Wszyscy muszą iść”. „Ale ja się zaplamiłem”. Spochmurniał, rozejrzał się. Obok siedzieli jacyś działacze w czerwonych krawatach. Podniósł się i wziął mnie na bok. „Sabotaż?” – spytał cicho, jakby się bał własnego głosu. Przecież trener, dyrektor szkoły, sekretarz POP PZPR w szkole, nauczyciele wiedzieli o ojcu, byłem synem „wroga ludu”. Przeraziłem się – „sabotaż” to było straszne słowo, słowo groźba, słowo wyrok. Usiłowałem jeszcze walczyć: „Ktoś mnie potrącił! Nie mogę tak iść na defiladę”. „Pójdziesz – powiedział ponuro. – Nikt nie będzie zwolniony z defilady. Nikt!”. „Nie mogę tak pójść!”. „Jak nie, to wyrzucenie z klubu. Wniosek do szkoły. Pożegnasz się z maturą. No, już. Zjeżdżaj”.

Zaplamiony, z buntem w sercu, wściekły, że nie udał mi się wybieg, poszedłem na zbiórkę. Tam dogryzania kolegów. Stoimy w ósemkach. Ze skrzydła pierwszej trener przesuwa mnie do środka drugiej. Idziemy. Długie dojście. Długie czekanie na placu Dzierżyńskiego. Włączenie kolumny sportowej do kolumny głównej. Marszałkowska. I tak z tą plamą przedefilowałem przed trybuną, z której pozdrawiali nas przywódcy. Cały czas myślałem o ojcu.

I tak szedłem dalej przez PRL, przez wszystkie lata. Z tą plamą. Naznaczony. I plama szła ze mną. Gdy w 2003 r. otrzymałem z IPN swoje teczki, jako pokrzywdzony przez reżim, to znalazłem tam – obok donosów na mnie – odpis wyroku na ojca. To była wielka – choć niejedyna – plama w moich aktach. Przesyłana z jednego miasta, w którym pracowałem, do drugiego. Dumny jestem z tej plamy.

Kazimierz Braun, reżyser, pisarz

Nie chciałem iść. Ojciec siedział w więzieniu, tu, w Warszawie. A ja miałem defilować przed jego oprawcami i dozorcami?

Miałem wtedy 16 lat. Chodziłem do Liceum im. Sienkiewicza w Częstochowie. Tam nasza rodzina znalazła się po wojnie. Tam mój ociec Juliusz został aresztowany w grudniu 1948 r. Za Unię, niepodległościową organizację z czasów wojny, a po prostu, jak wielu innych, za to, kim był i jaki był. Zostaliśmy sami z mamą we czwórkę (mój młodszy brat Juliusz miał trzy miesiące), praktycznie bez środków do życia. Ojca „zatrudniono” w Warszawie w jakimś więziennym „biurze projektowym”.

Pozostało 88% artykułu
Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem