Bezcenne było znalezienie odpowiedniego bohatera. Jest nim Wilhelm Brasse, więzień Auschwitz nr 3440, przebywający w obozie (od 31 sierpnia 1940 roku aż do wyzwolenia) za odmowę podpisania volkslisty i pójścia do niemieckiego wojska. W cywilu utalentowany przedwojenny fotograf z Katowic, w Auschwitz robił zdjęcia na zamówienie komanda rozpoznawczego Wydziału Politycznego, zwanego obozowym gestapo.
Wykonał wtedy kilkadziesiąt tysięcy fotografii. Szefowie cenili pracę Brassego i dawali mu dodatkowe zlecenia, dzięki czemu jego komando dostawało większe przydziały żywności. Fotografował więc nie tylko więźniów, ale także ich rodziny. Takich zdjęć ocalało zaledwie kilkanaście.
Bohater filmu dobrze pamięta historię każdego z nich. Opowiada m.in. o ślubnej fotografii swojego przyjaciela, który był obozowym kapo. Doktora Mengele zapamiętał jako kulturalnego człowieka, co pokrywa się z innymi relacjami, bo jak wiemy, kat więźniów był w obozie uwielbiany przez dzieci nazywające go wujkiem Ziutkiem. Brasse zrobił też zdjęcie innemu kapo, który poślubił za drutami specjalnie przybyłą na tę uroczystość narzeczoną...
Zdjęcia ocalały dzięki ich autorowi. W przeddzień ewakuacji obozu nie wykonał rozkazu i zamiast spalić całą dokumentację fotograficzną, ukrył ją z pomocą kolegi Bronisława Jureczka. Po latach przychodzi chwila, w której Brasse nie wytrzymuje ciężaru wspomnień. – I Boga przekląłem. I matkę przekląłem, że mnie urodziła – płacze przed kamerą.
– Wilhelm Brasse jest bardzo silną osobowością, twardym człowiekiem, ale czasem trudno mu mówić – powiedział „Rz” autor filmu. – Na przykład gdy opowiada o Żydach, których znał przed wojną, a potem prosił, by mieli lekką śmierć. Albo gdy przypomina sobie dziewczynę, której robił zdjęcie policyjne. W tym czasie została pobita przez esesmankę tylko dlatego, że nie zrozumiała swojego numeru po niemiecku.