Na życie Trumana już w 1947 r. dybali żydowscy terroryści – członkowie syjonistycznej organizacji Lechi Abrahama Sterna. Na szczęście wczesne ostrzeżenia brytyjskiego wywiadu pozwoliły przechwycić i rozbroić bombowe przesyłki pocztowe, a incydent utajniono, przez co nie wywarł wpływu na uznanie państwa Izrael. Niemniej odkąd po zabójstwie Williama McKinleya pieczę nad bezpieczeństwem lokatorów Białego Domu przejęła Secret Service, nikt nie strzelał do urzędującego prezydenta przez prawie pół wieku. Zwłaszcza szturm na jego siedzibę w sercu Waszyngtonu zdawał się nieprawdopodobny, a wręcz niemożliwy. Zamysł był tak absurdalny, że nieomal się powiódł. Przez chwilę tylko 9 metrów dzieliło Trumana od luf zamachowców.