Po odpoczynku 28 lutego 1915 r. żołnierzy I Brygady przerzucono na nowy odcinek frontu nad Nidą, gdzie impas w walkach doprowadził do stabilizacji frontu i walk pozycyjnych na długiej i ciągłej linii okopów. Do głównych zadań legionistów, oprócz utrzymywania pozycji obronnych, należało patrolowanie ziemi niczyjej – bagnistych rozlewisk Nidy. Stabilizacja frontu umożliwiła wycofanie części oddziałów na bliskie tyły, gdzie można było przeprowadzić reorganizację oraz zapewnić żołnierzom znośne warunki bytowania.
[wyimek]ZAMKNIĘTA WIOSKA Przed kilku dniami wchodziliśmy do jednej z podkieleckich wsi. Pustka na ulicy, okna i drzwi domów zabite deskami; ani jednego człowieka, ani bydlęcia czy kury; po prostu wieś cała na pierwszą pogłoskę o naszym przyjściu zamknęła się[/wyimek]
[i]Michał Sokolnicki „Rok czternasty”, Londyn 1961[/i]
Długotrwały pobyt w okopach oprócz swoich zalet miał także liczne wady. Jedną z nich była plaga wszy. Dzięki masowemu występowaniu trafiały one nawet do legionowej poezji. Wśród żołnierzy popularne było przysłowie: „Nie suknia zdobi człowieka, ale wszy suknię”.
Dość ciekawy opis zwalczania „blondynek”, jak nazywali je żołnierze, przytacza późniejszy premier, a w owym czasie lekarz wojskowy Felicjan Sławoj-Składkowski: „Idę w rzadkim lesie i widzę człowieka całkiem nagiego, tańczącego wśród drzew. Podchodzę ostrożnie, myśląc że to może wariat, ale nagus ryczy wesoło: „chodźcie ino, doktorze, zobaczyć, jak wszy giną!”
Podchodzę i widzę, że żołnierz wszystko, co miał na sobie, zdjął i... wsadził w mrowisko. Przy wsadzaniu tam koszuli – oblazły go mrówki i stąd skakał. Pokazywał mi koszulę, z której mrówki zbierały gnidy. Zapewniał, że mrówki zagryzają wszy, zabierają do mrowiska gnidy i poza tym, walcząc, napajają bieliznę kwasem mrówkowym, co odstrasza również wszy”.
Podczas przeciągających się walk pozycyjnych nad Nidą żołnierze dla zabicia czasu zajmowali się majsterkowaniem. Najczęściej wytwarzali brakujące im drobne przedmioty codziennego użytku, ale szczególnie popularne wśród żołnierzy i na tyłach były pierścionki wytwarzane z zapalników pocisków artyleryjskich. Metal (aluminium lub mosiądz), z którego były wykonane zapalniki, przetapiano w puszkach po konserwach i następnie odlewano w wykonanych prowizorycznych formach z piasku. Uzyskane w ten sposób odlewy pieczołowicie opiłowywano i ozdabiano.
[srodtytul]Natarcia i wiejskie sielanki[/srodtytul]
Walki pozycyjne w tym rejonie trwały aż do 10 maja, kiedy to na skutek przełamania frontu Rosjanie zostali zmuszeni do odwrotu. I Brygada weszła wówczas w skład jednostek pościgowych. 15 maja dotarła do miejscowości Konary, gdzie natrafiła na zacięty opór Rosjan, którzy zdołali odeprzeć atak i na ponad miesiąc zatrzymać nacierające siły. Atakujący legioniści musieli ponownie się okopać i powrócić do monotonnej wojny pozycyjnej. W porównaniu z liniami obronnymi nad Nidą teren pod Konarami i Klimontową był znacznie mniej sprzyjający, co wpłynęło na wzrost strat w legionowych szeregach. Wyniosły one łącznie prawie 700 zabitych i rannych.
[wyimek]KULĄ W NOGĘ W okopie upadł zabity, trafiony kulą w głowę, drugi ranny stękał głośno. Trzeci zniecierpliwiony, głodny i zły, woła: „Czego krzyczysz, tamten w głowę dostał i nic nie mówi, a ty w nogę i zaraz wrzeszczysz!”[/wyimek]
[i]Ze wspomnień uczestnika boju pod Łowczówkiem[/i]
Sytuacja uległa zmianie dopiero w drugiej połowie czerwca 1915 r. W maju ruszyła ofensywa państw centralnych. Wojskom austriacko-niemieckim udało się w końcu odnieść znaczący sukces – w Galicji nastąpiło przełamanie frontu pod Gorlicami, a 22 czerwca zajęto Lwów. Oddziały rosyjskie ponownie zostały zmuszone do odwrotu. I Brygada ponownie rozpoczęła działania pościgowe. Wyjście z okopów, w których żołnierze spędzili łącznie kilka miesięcy – a przede wszystkim widok uciekającego wroga – doskonale wpłynęły na ich morale. Ponadto częste przemarsze stwarzały także okazje do urozmaicenia obozowego menu oraz do spotkań z mieszkankami miejscowości znajdujących się na trasie przemarszu.
Oto jak jedną z takich sytuacji opisał cytowany już Felicjan Sławoj-Składkowski: „Są tu wspaniałe drzewa wiśniowe, całe okryte owocami. Chłopcy nasi prosili dziewczęta miejscowe, by im wisien narwały, bo oni są zmęczeni i nie mogą wleźć na drzewo. Te w naiwności wchodziły na drzewa, co bacznie „obserwowali” nasi chłopcy, stojąc pod drzewami. Widocznie widoki, jakie mieli przy tym, dodały im sił, gdyż wkrótce wleźli „pomagać” panienkom. Zapewne w gęstwinie liści nie zawsze chwytają wyłącznie za wiśnie, gdyż co chwila słychać z drzew piski i krzyki: „Co pon robi, bo zlize zoro!...”. Dotychczas żadna nie zlazła, więc widocznie nic „strasznego” się tam w górze nie dzieje...”.
Chwile wiejskiej sielanki nigdy nie trwały jednak zbyt długo. Najczęściej romantykę spotkań przerywał rozkaz wymarszu. Front dość szybko przesuwał się na wschód. Na przełomie czerwca i lipca doszło do starć w Tarłowie, gdzie cofający się Rosjanie usiłowali bronić dostępu do przepraw na Wiśle. Wykorzystując sukcesy wojsk niemieckich, legioniści przeprawili się 4 lipca pod Józefowem przez Wisłę i rozpoczęli marsz przez Lubelszczyznę. 19 lipca spotkali się pod Urzędowem z nowo sformowanym
4. Pułkiem Piechoty, będącym częścią składową III Brygady Legionów.
Utworzenie kolejnego pułku piechoty legionowej było planowane już jesienią 1914 r., jednakże duże straty walczących jednostek i ogólne zamieszanie spowodowane rosyjską ofensywą w Galicji sprawiły, że rozkaz powołujący nowy trzybatalionowy pułk wydano dopiero wiosną 1915 r. Dowódcą jednostki mianowano ppłk. Bolesława Roję, dowodzącego dotychczas batalionem 2. pp walczącym w Karpatach. Większość kadry oficerskiej i podoficerskiej również wywodziła z zaprawionej w bojach „Żelaznej” II Brygady. Rekruci zasilający szeregi 4. pp byli przeważnie ochotnikami z Galicji i terenów Królestwa. Nie brakowało także rekonwalescentów, którzy po wyjściu ze szpitali nie trafiali do macierzystych jednostek, tylko do „czwartaków”. Krótki okres szkolenia sprawił, że wielu spośród wcielonych do III Brygady żołnierzy niezbędne umiejętności wojskowe musiało zdobywać już na polu walki.
[srodtytul]Z Lublina na Wołyń[/srodtytul]
Połączone pod Urzędowem siły legionowe 31 lipca 1915 r. obsadziły odcinek frontu w okolicach Jastkowa pod Lublinem, gdzie „czwartacy” mieli przejść swój chrzest bojowy. Przeprowadzony tego samego dnia wieczorem atak na pozycje rosyjskie się załamał. Nocne próby zdobycia nieprzyjacielskich umocnień również nie przynosiły skutku. Następnego dnia 4. pp ponownie podjął próbę szturmu, lecz i tym razem bezskutecznie. Podczas swego pierwszego w zasadzie kontaktu z wrogiem niedoświadczony 4. pp poniósł ogromne straty. Mogłyby być one znacznie mniejsze, gdyby nie chorobliwie wręcz ambitny ppłk Roja, który za wszelką cenę chciał się wykazać już w pierwszej bitwie. Był to dowódca łatwo szafujący życiem swoich podwładnych, co w późniejszym okresie kosztowało Legiony wiele niepotrzebnych strat.
Mimo że ataki pod Jastkowem nie przyniosły rezultatów, 3 sierpnia Rosjanie rozpoczęli odwrót. Spowodowane było to ogólną sytuacją na froncie i zagrożeniem okrążenia wszystkich jednostek rosyjskich znajdujących się w okolicach Lublina. Po wykryciu przez patrole rozpoznawcze rosyjskiego odwrotu oddziały legionowe rozpoczęły pościg. Szczególnie dużą rolę odgrywała w tych działaniach legionowa kawaleria, która skutecznie nękała ariergardę piechoty przeciwnika. Tymczasem 5 sierpnia wojska niemieckie zajęły Warszawę. Wojska I Brygady wyparły Rosjan z Lubelszczyzny.
Do kolejnego poważniejszego starcia doszło dopiero w rejonie Kamionki, gdzie między 4 a 7 sierpnia Rosjanie stawili opór na przygotowanej wcześniej linii obronnej. Po przełamaniu ich pozycji oddziały legionowe kontynuowały pościg, staczając szereg potyczek. Pod koniec sierpnia legioniści dotarli do Wysokiego Litewskiego, skąd zostali skierowani na Wołyń, gdzie na skutek szybkich postępów wojsk niemieckich i austriackich powstała luka w linii frontu.
W ten sposób kończył się pierwszy rok walk I Brygady Legionów Polskich. Mimo wysiłku i poniesionych strat nadal nie była znana przyszłość sprawy polskiej. Paradoksalnie, militarne sukcesy państw centralnych mogły wpłynąć negatywnie na stosunek ich rządów do kwestii restytucji państwa polskiego. Znaczące zmiany miały nastąpić dopiero po kolejnym roku ciężkich walk. Tymczasem jednak oddziały legionowe wkraczały dumnie na Wołyń, rozpoczynając najdłuższą i jednocześnie najkrwawszą kampanię w swoich dziejach.
Adam Kaczyński doktorant w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego, zajmuje się losami Legionów Polskich na Wołyniu oraz historią ZSRR, ze szczególnym uwzględnieniem dziejów Ukrainy. Pracuje w wydziale zagranicznym Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa
[ramka][srodtytul]Śladem Jerzego Kossaka[/srodtytul]
Reprodukcja obrazu Jerzego Kossaka „My Pierwsza Brygada... Drużyny strzeleckie pod wodzą Józefa Piłsudskiego przekraczają granicę rosyjską (1914 r.)”. Otrzymaliśmy ją wraz z miłym listem od p. Włodzimierza Korczaka z Włocławka. Pisze on, że zakupił ją w 1932 roku żołnierz 7. Kompanii Szkolnej 67. PP Kazimierz Studziński w Toruniu. Czytelnik chciałby dowiedzieć się, gdzie znajduje się oryginał tego szerzej nieznanego dotąd obrazu. Jeśli ktoś wie, prosimy powiadomić naszą redakcję; opublikujemy wiadomość.
[srodtytul]Dać mu rumu![/srodtytul]
Jeden z „czwartaków”, Stanisław Mirek, wspomina, jak na uroczystości pożegnania wyruszającej na front jednostki zjawił się osobiście szczególnie nielubiany przez żołnierzy i znany z nadużywania alkoholu dowódca Legionów, gen. Karol Trzaska-Durski: „Naoczni świadkowie opowiadali, że podczas pożegnania batalionu obecny był, oprócz Generała Durskiego, jeszcze starszy rangą wizytujący generał austriacki. W czasie przeglądu na „prezentuj broń”, kiedy generałowie przechodzili przed frontem batalionu, otworzyło się okno na piętrze w koszarach i ktoś donośnie zawołał:– Dać mu rumu!Okienko zamknęło się, a przez wyprężone na baczność szeregi przeszło trwające oka mgnienie rżenie tłumionego śmiechu. Wizytujący generał krzyknął:– Was ist das? Uratował sytuację kapitan Galica, który służbowo zameldował że jest to bojowe zawołanie Polaków.[/ramka]