– Gdy zobaczyłem Józka na lotnisku w Nowym Jorku, trochę mnie zatkało. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przecież odkąd ostatni raz się widzieliśmy, upłynęło 65 lat! Bardzo się zmienił, ale ja go od razu poznałem. Ten sam Józek! – mówi Bronisław Firuta.
Wzruszenia nie ukrywa również Józef Bonder. – Spotkanie z Bronkiem było dla mnie wielkim przeżyciem. Temu człowiekowi zawdzięczam życie. Moje, moich dzieci i wnuków – opowiada „Rz”.
Po raz pierwszy drogi Firuty i Bondera (dziś mają po 82 lata) przecięły się podczas drugiej wojny światowej. Był rok 1941, Józek wraz ze starszą siostrą uciekł z getta w miejscowości Skałat w województwie tarnopolskim. Jego rodzice zostali zamordowani i pochowani w masowej mogile na miejscowym cmentarzu żydowskim. Tropione przez SS rodzeństwo uciekło do wsi Ostra Mogiła, w której przed niemiecką okupacją siostra Józefa była nauczycielką.
[srodtytul]To był odruch serca[/srodtytul]
Rodzina Firutów przyjęła ich bez wahania i przechowała aż do 1944 roku, gdy przyszli Sowieci. Stało się tak, mimo że w okolicy Niemcy wymordowali kilka rodzin i spalili kilka chałup za ukrywanie Żydów.