PRL, w jakim żyłem, opierał się na zakłamaniu i obłudzie. A tu nagle wylądowałem w innym świecie. Pod bramę stoczni przyjechał furmanką chłop. Przywiózł ziemniaki. „Przepraszam, ale to wszystko, co mam” – wyjaśnił. Pamiętam babinkę z pętem kiełbasy. Powiedziała, że więcej nie ma, ale ten kawałek chciałaby dać strajkującym. PRL był państwem układów i układzików. Człowiek wiedział, że jeśli nie zrobi tego, czego oczekuje władza, partyjni utrudnią mu życie. Odmówią paszportu, pozbawią talonu czy skierowania na wczasy. W Gdańsku te parszywe układy przestały obowiązywać.
Ale najważniejsze chyba było to, że po latach lęku zapanował spokój. Wszyscy strajkujący byli pełni spokoju i wiary. Ludzie, o których przedtem mówiło się z pogardą „robole”, odzyskali dobre imię. Mam przed oczami taką scenę: stoczniowcy słuchali radia, starego grundiga. Łapali zachodnie stacje, bo nasze bardzo oszczędnie informowały o wydarzeniach w Gdańsku. Nagle radio odmówiło współpracy. Pomyślałem: „Koniec, po zabawie”. I wtedy jeden ze stoczniowców wyjął olbrzymi śrubokręt, odkręcił śruby, zaczął grzebać w środku i po kilku chwilach grundig zaczął znowu odbierać. A przecież to była elektronika! Uświadomiłem sobie, jak krzywdzące były rozpowszechnione stereotypy.
[b]Twoje pokolenie miało szansę doświadczyć w Stoczni Gdańskiej tego, czego nasi rodzice lub dziadkowie doświadczali 1 sierpnia 1944 r. w Warszawie.[/b]
Przed sierpniem 1980 r. biało-czerwona flaga była państwowym gadżetem. Symbolem kraju, z którym się nie utożsamiałem. Żyłem w nim, bo nie miałem wyboru. Potem te barwy zrobiły się moje, nasze.
[b]Czy w stoczni mogłeś robić zdjęcia wszędzie, gdzie chciałeś?[/b]
Nie wolno było robić zdjęć w montowni. Być może obawiano się, że władza oskarży robotników o ujawnianie tajemnic gospodarczych. Jako jednemu z nielicznych udało mi się dostać na zaplecze. Zaprzyjaźniłem się ze spawaczami z wydziału S8 i to oni zaprowadzili mnie do szatni, gdzie spano na styropianie. Pilnowano porządku. Ciekawe, że stocznia była zakładem państwowym, a więc własnością państwa, a robotnicy poczuli się za nią autentycznie odpowiedzialni. I to nie dlatego, że ktoś im kazał. Po prostu stali się tam gospodarzami.