Uzasadniając decyzję, sędzia Agata Adamczewska wskazywała na brak jednoznacznych dowodów obciążających funkcjonariuszy ZOMO. Według niej trudno też powiązać śmierć Majchrzaka z jego działalnością opozycyjną.
Z wyrokiem nie zgadza się adwokat rodziny. - Wszelkie konieczne dowody są w materiałach ze śledztwa, który zostało umorzone jeszcze w latach 80. Piotr Majchrzak nie mógł zginąć inaczej, jak od ciosu milicyjną pałką - przekonuje mecenas Aleksandra Graf.
Do tragedii doszło 11 maja 1982 roku. Wieczorem 19-letni Majchrzak wracał od kolegi. Szedł ulicą Fredry, gdzie mieści się popularna restauracja. Przed drzwiami lokalu zebrała się grupa osób, która usiłowała dostać się do środka. Kiedy im tego odmówiono, zaczęły się przepychanki. Na miejsce przyjechali funkcjonariusze ZOMO. To oni właśnie mieli zatrzymać i wylegitymować Majchrzaka. Niedługo potem chłopak leżał nieprzytomny na ulicy. Zmarł kilka dni później w szpitalu.
Początkowo śledczy winą za jego śmierć obciążyli mężczyznę, który wszczął burdę pod restauracją. Miał ugodzić Majchrzaka parasolką. Mężczyzna jednak zarzutów nie usłyszał, a śledztwo zostało umorzone. Rodzice chłopaka próbowali dociec prawdy na własną rękę. Bezskutecznie. Jak sami wspominają - ich aktywność wywołała groźby ze strony milicji. Sprawy nie udało się też wyjaśnić w wolnej Polsce. IPN jednak uznał Majchrzaka za ofiarę stanu wojennego. Na takie okoliczności jego śmierci wskazuje też napis na pamiątkowym głazie, który został umieszczony na ulicy Fredry.
Rodzice Majchrzaka już raz - w 2009 roku - domagali się odszkodowania. Ich wniosek został oddalony. Ale Sąd Apelacyjny uchylił wyrok i sprawa mogła zacząć się raz jeszcze. Kilkanaście miesięcy temu pojawiła się nadzieja na rozwikłanie zagadki. W sądzie stawił się bowiem mężczyzna, który w latach 80. miał być agentem Solidarności Walczącej o pseudonimie Jęczmień. Pracował wówczas w milicyjnym ośrodku w Kiekrzu. Jak zeznał, podczas jednej z libacji z zomowcami, wypłynął temat Majchrzaka. Funkcjonariusze mieli przyznać, że zabili chłopaka.