W historii ten rzymski cesarz zapisał się przede wszystkim jako zdobywca Brytanii, którą najechał w drugim roku swego panowania, 42. roku po Chrystusie. Według Swetoniusza, którego skwapliwie cytuje Norman Davies w „Wyspach" (Znak, Kraków 2003), uczynił to z próżności.
Bitwy i wyprawy morskie - czytaj więcej
Na pozór walijski historyk ma rację. Od czasów Juliusza Cezara Brytowie nieregularnie, ale jednak płacili daninę Rzymowi, kwitł handel, cesarstwu z ich strony nic nie groziło. A jednak Klaudiusz wykorzystał lokalny konflikt i wysłał za morze 50 tysięcy żołnierzy pod wodzą Aulusa Plaucjusza. Najpierw cztery rzymskie legiony płynęły w dół Renu, w Batawii wzięły na pokłady okrętów wojska pomocnicze, by skręcić wzdłuż wybrzeża morskiego ku północy Galii. „Podzielona na trzy części flota – pisze Davies – przeprawiła się przez »Cieśniny Oceanu«; w pobliżu miejsca lądowania, w Cantium (dzisiejszy Kent – przyp. K.M.), nastąpiło przegrupowanie wojsk, a następnie połączone oddziały ruszyły na północ".
Naprawdę nie odbyła się ta wyprawa tak bezproblemowo. Przede wszystkim dlatego, że – jak dowodzi Philip Matyszak w książce „Synowie Cezara. Dynastia julijsko-klaudyjska" (Bellona, Warszawa 2008) – „Rzymianie byli kiepskimi żeglarzami. W poprzednich kampaniach stracili więcej ludzi w czasie sztormów na morzu niż Brytania i Germania miały łącznie wojowników, a jak pokazują zapisy z czasów wojen punickich, nie było nic niezwykłego w tej proporcji ofiar rzymskich kampanii morskich. Żołnierze Klaudiusza tak bardzo ociągali się z wyruszeniem w morze, że wyzwoleniec Narcyz próbował przekonać ich przemówieniem. Z początku żołnierze poczuli się obrażeni, iż otrzymali rozkazy od wyzwoleńca, ale wkrótce żartobliwie uznali, że Saturnalia nadeszły wcześniej i zaokrętowali się w szampańskich humorach (w trakcie święta Saturnaliów niewolnicy mogli wydawać rozkazy swoim panom)".