Gdy podporucznik Eryk Sopoćko opuszczał pancernik HMS „Rodney", na którym służył jako oficer stażysta, pokład okrętu lśnił jak nowy, a na rufowym pomoście sygnałowym przymocowano świeżo polakierowaną tablicę z napisem „Bismarck, 1941". „Zwycięstwa są nieśmiertelne" – pomyślał 22-letni marynarz, który niebawem zyska sławę znakomitego reportera wojennego. I po raz ostatni odczytał motto, pod którym widniał napis „Bismarck, 1941" – „Bój się Boga – Czcij Króla".
Do grona najwybitniejszych marynistów polskich – zgódźmy się, nie mieliśmy ich aż tak wielu – trafił błyskawicznie, gdy zadebiutował „Patrolami Orła" opublikowanymi po angielsku jako „Orzel's Patrol". Druga, i ostatnia, książka Spoćki – „Gentlemen, the Bismarck has been sunk" (przełożona na język polski przez Marka Jurczyńskiego i wydana teraz nakładem Oficyny Wydawniczej Finna pod tytułem „W pościgu za »Bismarckiem«" – Gdańsk, 2011) uznana została za jedną z najlepszych opowieści o słynnej morskiej pogoni za pancernikiem niemieckim, choć ten akurat epizod wojenny ma swoją bardzo bogatą literaturę. Autor we wstępie niejako się tłumaczył, że niektóre podane przez niego pomniejsze szczegóły mogą nie zgadzać się z oficjalną historiografią, ale – pisał – „tak się złożyło, że byłem naocznym świadkiem tych wydarzeń, i w ramach moich możliwości opisałem to, co sam widziałem".
A – do czasu – miał wprost niewiarygodne pisarskie szczęście. Był Sopoćko na ORP „Orzeł", gdy ten zatopił „Rio de Janeiro". Odbywał staż na pancerniku „Rodney", kiedy okręt ten, mszcząc zatopienie HMS „Hoood", rozstrzelał „Bismarcka". Pływał na okręcie podwodnym ORP „Sokół", będąc świadkiem wielu jakże interesujących wydarzeń. Znalazł się też na „Orkanie" przewożącym z Gibraltaru trumnę z generałem Sikorskim. I zginął w 1943 r. na tym okręcie zatopionym przez niemieckiego U-Boota.
Uprawiał nie wyłącznie literaturę faktu, czego dowodzi bardzo dobre, krótkie opowiadanie „U-427" pomieszczone w wydanym obecnie tomie. Talent młodego prozaika rozwijał się zresztą błyskawicznie. Profesor Tymon Terlecki, juror w konkursie „Wiadomości Polskich" na pamiętnik żołnierski, wspominał, jakie wrażenie zrobił na nim rękopis „Orła". Otóż, początkowo
– jak najgorsze. Był przegadany, postaci wydawały się sztuczne, dialogi drewniane: „Gdyby poprzestać na tych kilku czy kilkunastu pierwszych stronach, należałoby rękopis zdyskwalifikować bezapelacyjnie. Ale na dalszych kilkudziesięciu stronach dokonywało się coś, co trochę graniczyło z cudem, coś, czego się dotyka, co się ogląda żywymi oczami bezmiernie rzadko – rodził się pisarz. Można powiedzieć, że urodził się pod naciskiem wstrząsającego przeżycia, ludzkiego udręczenia niebezpieczeństwem, ludzkiego strachu przed śmiercią, ludzkiego i męskiego przezwyciężenia strachu i udręki".
Nieprzypadkowo Julian Ginsbert porównywał Sopoćkę z Eugeniuszem Małaczewskim, autorem „Konia na wzgórzu", żołnierzem wojny polsko-bolszewickiej, który też „nie zdążył ukazać wszystkich możliwości, objawiających się w miarę krzepnięcia i doskonalenia się daru pisarskiego".