Był 25 lipca 1830 r. Król Francji Karol X Burbon przebywał w Château de Saint-Cloud, okazałej rezydencji ok. 5 km na zachód od Paryża. To nie był jednak czas urlopu – król podejmował wówczas niezwykle ważne decyzje. Oficjalnie zasiadał na tronie od blisko pięciu lat (koronacja Karola X odbyła się 29 maja 1825 r. w Reims, choć władał Francją od 16 września 1824 r., dnia śmierci swego brata Ludwika XVIII), a obawiając się powrotu rewolucyjnych nastrojów, postanowił działać szybko i bez skrupułów.
Tego upalnego dnia na audiencji u władcy pojawił się prefekt stolicy, który przekonywał Karola X: „Cokolwiek zrobisz, panie, Paryż nie zareaguje". Czas wydawał się dogodny do wprowadzania autorytarnych rządów – nowo wybrana Izba Deputowanych jeszcze się nie zebrała, a jej członkowie wypoczywali poza stolicą. Żar lejący się z nieba miał zatrzymać mieszkańców Paryża w domach. Dlatego już następnego dnia zostały ogłoszone królewskie dekrety, tzw. ordonanse, na mocy których władca m.in. rozwiązywał Izbę Deputowanych zdominowaną przez republikańsko-liberalną opozycję, ograniczał prawo wyborcze do najbogatszych posiadaczy ziemskich, przede wszystkim zaś wprowadzał cenzurę prasy. Z jego rozkazu paryska policja zniszczyła prorepublikańskie drukarnie i skonfiskowała gotowe już gazety i ulotki. Wedle królewskiego dekretu wydawcy byli zobowiązani przekazywać cenzorowi do akceptacji wszelkie treści na... osiem dni przed ich publikacją! Niezastosowanie się do nowego prawa miało skutkować zniszczeniem pras drukarskich i konfiskatą wszelkiego mienia. To oznaczało koniec wolności prasy!
„Trzy dni chwały"
Rankiem 27 lipca 1830 r. okazało się, że wielu paryżan zostało pozbawionych pracy – drukarnie, w których pracowali, zostały zamknięte. Mali gazeciarze nie mieli czego sprzedawać na ulicach miasta. Może większość spośród robotników nie umiała czytać i pisać, ale owi przedstawiciele proletariatu jedno rozumieli bez czytania gazet czy ulotek: stracili pracę, nie będą mieli za co żyć.
Sytuacja ekonomiczna w ówczesnym Paryżu nie przedstawiała się najlepiej: spośród 224 tys. paryskich gospodarstw domowych aż 136 tys. oficjalnie uznano za „skrajnie ubogie". Bezrobocie rosło, płace spadły o 22 proc. w ciągu ostatnich pięciu lat, podczas gdy ceny wzrosły o 66 proc. Strajki robotników były zakazane przez prawo, podobnie jak wszelkie zgromadzenia powyżej 20 osób. Pracujący lud stolicy był ignorowany przez burżuazję, a dla republikańskich polityków i dziennikarzy stanowił jedynie siłę, którą mogli wykorzystać w starciu z królem. Wprowadzone przez Karola X restrykcyjne dekrety stały się zarzewiem buntu mas. Zdesperowani robotnicy nie mieli przywódcy, ale wiedzieli, co należy zrobić. Część z nich przyniosła ze sobą broń lub szable – zdobyte w splądrowanych arsenałach i muzeum broni historycznej. A pozostali, nauczeni doświadczeniem z poprzednich rewolt, zaczęli wznosić barykady. Lud Paryża budował barykady i występował przeciwko królewskim wojskom nie tylko w czasach wielkiej rewolucji francuskiej, ale już znacznie wcześniej, np. w 1588 r. za panowania Henryka III czy w 1648 r. w czasach Ludwika XIV. W każdym razie władcy także wiedzieli, czym może skończyć się taka rewolta.
Po obu stronach barykad padli pierwsi zabici. Na ulicach miasta z królewskimi wojskami walczyło ok. 8 tys. paryżan. To wydaje się bardzo mało, zwłaszcza w mieście, które liczyło wówczas ok. 800 tys. osób. Trzeba jednak przyznać, że liczni mieszczanie wspierali powstańców (dostarczając np. amunicję i jedzenie). Na szczęście „królewskich" wcale nie było tak wielu – zaledwie ok. 12 tys. żołnierzy, a część z nich nie chciała strzelać do cywilów; wiernymi królowi oddziałami dowodził generał Auguste Frédéric Louis Viesse de Marmont, książę Raguzy, ten sam, który w 1814 r. zdradził Napoleona i wycofał swoje wojska z Paryża. I tym razem szybko schronił się w pałacu Tuilerie – w dzielnicy Les Tuileries (notabene pałac został podpalony w maju 1871 r. przez bojowników Komuny Paryskiej, nigdy go nie odbudowano). Książę Raguzy nie był w stanie powstrzymać walczących powstańców. Przed południem 28 lipca 1830 r. poinformował króla: „To już nie są zamieszki. To rewolucja".