W okupowanej Polsce Hosenfeld zauważał na każdym kroku ludzką krzywdę i starał się ją łagodzić, choćby drobnymi gestami. Koczującym na dworcu w Sokołowie dzieciom polskim wypędzonym z rodzicami z terenów przyłączonych do Rzeszy przyniósł chleb, ser i kiełbasę. Dzieciom żydowskim w Węgrowie rozdawał landrynki. Przyjaźnił się z polskim rodzinami Prutów i Cieciorów. Joachima Pruta, byłego polskiego oficera, wyciągnął z rak gestapo. Księdza Antoniego Cieciorę zagrożonego aresztowaniem zatrudnił na fałszywych papierach w prowadzonej przez siebie szkole sportowej Wehrmachtu. Z pracującymi tam polskimi robotnikami świętował Boże Narodzenie. Ze zgrozą pisał o warunkach, w jakich transportowano w styczniu 1943 r. wypędzonych Polaków z Zamojszczyzny, dzieciach umierających z powodu głodu i mrozu. „Czy ludzie, którzy wydają takie rozkazy, są przy zdrowych zmysłach?”. Podczas powstania warszawskiego pomógł przetrwać ukrywającemu się Władysławowi Szpilmanowi. Po latach stanie się bohaterem filmu „Pianista” Romana Polańskiego. Pisząc o prowadzonych przez siebie przesłuchaniach powstańców, stwierdza: „staram się ratować każdego, kto jest do uratowania”.
Jego postawa wobec krzywd i niesprawiedliwości wypływała niewątpliwie z głębokiej religijności. „Nie ma religii bez świadectwa, to jest dla mnie zupełnie jasne”. Notując, że był na mszy w Tomaszowie Mazowieckim (modlił się wraz z Polakami), zauważał, że najwyższym ideałem ziemskim jest miłość do człowieka. Doskonale widział, że chrześcijańska moralność jest sprzeczna z narodowosocjalistycznym wychowaniem. Odnotowywał: „Naszej młodzieży wybija się z głów najszlachetniejsze ideały – miłości bliźniego i humanizmu”. Wybrał chrześcijańską miłość bliźniego, przeciw nazizmowi, który, według jego słów, tworzy świat bez Boga i moralnej odpowiedzialności.
*
Hosenfeld wyobrażał sobie, że po niemieckim zwycięstwie zapanują w Europie pokój, dobrobyt, kultura. „Po wojnie Hitler będzie do tego gotowy”. Uważał, że „albo Europa wyłoni się niebawem jako niemiecki twór, albo wszystko utonie w nieszczęsnym chaosie”. 22 czerwca 1941 r. pisał, że nastał odpowiedni moment, żeby pozbyć się z jednej strony bolszewizmu, a z drugiej ostatniego kontynentalnego mocarstwa. Wyobrażał sobie, że w niemieckiej Europie Polacy powinni cieszyć się swobodami gospodarczymi i kulturalnymi oraz niezależnością („oczywiście bez przyłączonych teraz do Rzeszy terenów”). Hosenfeld nie rozumie powodów brutalnej polityki niemieckiej wobec Polaków. „Co mnie najbardziej przygnębia, to nieszczęście tego podbitego kraju i niedoskonałość metod, jakimi pracuje się nad jego pacyfikacją. Czy wspaniałomyślność, wielkoduszność i niemiecka przewaga kulturowa są tu naprawdę nie na miejscu?”. Pisał do żony, że nie zgadza się z usuwaniem pomników Chopina i Mickiewicza („kulturalnemu narodowi wypadałoby raczej respektować pomniki kultury obcego narodu, niż je niszczyć”).
Hosenfeld uważał, że istnienia takiego narodu jak polski nie da się wymazać, bo „przeczy to zresztą zasadom narodowego socjalizmu”. Czytelnik często będzie się dziwić z powodu naiwności czy ślepoty politycznej Hosenfelda, która stopniowo jednak zaczynała ustępować na rzecz krytycznej postawy i wreszcie potępienia nazistowskiego reżimu. W styczniu 1942 roku krytykuje w dzienniku hipokryzję nazistowskich przywodców, rozbieżność między hasłami a brutalnymi i niemoralnymi czynami.
*