Rzecz jasna, żaden intelektualny łamaniec z przewrotką nie rozgrzeszy barbarzyństw I wojny światowej. A jednak trudno odrzucić wrażenie, że gdy w okopach zapadła cisza, Europa stała bliżej otchłani niż wówczas, kiedy grzmiały armaty. Dopóki do siebie strzelano, Zachód zdołał zachować zasadniczą formę, lecz stare hierarchie uległy destrukcji zaraz po nastaniu pokoju.
Kto przypuszczał, że w subordynowanych do bólu, praworządnych i w kostkę poukładanych Niemczech tkwi potencjał rewolucyjnego szału i nieokiełznanej anarchii? Kto wyobrażał sobie entuzjazm Włochów do tworzenia karnych kolumn marszowych i równych szeregów, choćby to było zaprawione burleską? Wirus rozpadu społecznego nie rozróżniał zwycięzców i pokonanych, dlatego rodzi się pytanie, ile dzieliło Europę od zupełnego kolapsu.