Dziedziniec opustoszał. Przeszliśmy tam, dokąd nas skierowano. Obydwoje stoimy w ciszy, minuty trwają jak miesiące. Wanda mówi, że ma tremę. Podpieram ją na duchu:
– Idąc na Everest nie bałaś się, a teraz boisz się spotkania z tak uroczym człowiekiem?
Po chwili odgłosy na schodach. W drzwiach ukazuje się prymas Stefan kard. Wyszyński i podchodzi do nas, mówiąc:
– Ojciec Święty bardzo cieszy się na to spotkanie. Czy państwo oboje byli na Mount Evereście?
Po wyjaśnieniu powiada:
– Państwo wybaczą, muszę wyjść wcześniej. Za chwilę do was zejdzie nasz Ojciec.
Scena niezwykła: papież dosłownie biegnie po schodach, lekko podkasawszy białą sutannę. Gdy nas ujrzał, opuścił ją i wyciągnął ręce w „papieskim geście”. Podszedł do wiszącego krucyfiksu, w skupieniu, ucałował stopy Chrystusa (może myślał, że to jego jedyna wizyta w Polsce i ostatnia w tym miejscu?). Za moment podszedł do Wandy i w tym momencie ona padła na kolana; papież energicznie podniósł ją pod łokcie i powiedział:
– Pani Wando, ludzie gór witają się, stojąc.
Przez moment byliśmy tylko we troje, za chwilę podszedł sekretarz osobisty papieża, ks. prałat Stanisław Dziwisz.
– Dobry los sprawił, że nam obojgu, tego samego dnia, udało się wyjść tak wysoko. Czy pani sama była na Mount Evereście? – zapytał papież.
– Najwyższych szczytów nie zdobywa się samotnie – odpowiedziała Wanda.
– Coś mi na ten temat wiadomo – roześmiał się papież.
W tym momencie Wanda otworzyła pudełeczko i wręczyła Ojcu Świętemu kamień ze szczytu Ziemi. Obdarowany wyjął pięknie oprawiony kamień ze stosownym napisem-dedykacją i badawczo mu się przyjrzał.
– Przecież wierzchołek Mount Everestu okrągły rok pokryty jest śniegiem. Z którego miejsca go pani wyjęła?
– Widzę, że Wasza Świątobliwość doskonale zna realia himalajskie. Rzeczywiście tak jest. Ten kamień wzięłam z tzw. Dolnego Szczytu, gdzie jest owiewane wiatrami piarżysko.
– Staszku – powiedział Jan Paweł II – przekaż dar od nas.
Wanda otrzymała przepiękny różaniec złożony z pereł, ja skromniejszy. Zdobywczyni Mount Everestu przyglądała się prezentowi. Wówczas papież żartobliwie dorzucił:
– Gwarantuję pani, że perły są naturalne, prawdziwe.
A po chwili, obejmując ją serdecznie, powiedział nieco ściszonym głosem:
– Proszę przyjechać do mnie, do Watykanu. Wówczas we dwójkę urwiemy się w góry, nie bacząc na to, co ludzie powiedzą... No, dzieci, czas na mnie, bo na lotnisku w Balicach czeka już profesor Jabłoński, muszę wracać do Rzymu.
Była to bodaj jedyna audiencja prywatna podczas pierwszej podróży Ojca Świętego do Polski. Próbowałem to wszystko opisać zaraz w „Przekroju”, ale jakiś nadgorliwiec w cenzurze pociął ten dialog niemiłosiernie. Najwidoczniej rozmowa ta „godziła w sojusze i podstawy ustroju”. Teraz więc publikuję ją w całości.
„Mój Everest – Twój Everest”
Gdy przed laty Wanda Rutkiewicz rozpoczynała pracę nad książką o zdobyciu Mount Everestu, udostępniła mi do czytania dwa pierwsze rozdziały, prosząc o ocenę polonisty. Pochwaliłem, że tekst jest iście „hemingwayowski”, zachęciłem do dalszego pisania.
Gdy zamknąłem teczkę, przeczytałem odręczny napis jej pióra: „Mój Everest – Twój Everest”.
– Wandziu, co to jest?
– Tytuł roboczy.
– Do niczego. Tytuł ma bić w oczy. Wystrzałowy. Przyciągnąć wzrok.
– To wymyśl lepszy – powiedziała nieco urażona.
Spojrzałem w sufit i odpowiedziałem:
– „Wyżej tylko niebo”. To jest tytuł witrynowy i z aluzją do papieskiego tronu. Podkreśla wspólną datę 16 października 1978 r.
– Rzeczywiście lepszy.
Zanotowała. Ale jej książka o zdobyciu Mount Everestu nie powstała. Nie przypuszczałem, że wspominając to Wielkie Spotkanie, wykorzystam ten właśnie tytuł...
„Wzajemne rekolekcje”
Aby przygotowania do realizacji „Projektu rzymskiego” nabrały rozmachu, dyrektor PP PKZ dr inż. Tadeusz Polak wydelegował mnie, jako autora planu, do Rzymu na rozmowy z partnerami włoskimi. Szefem delegacji włoskiej był sławny prof. Donato, dyrektor Instytutu Konserwacji Zabytków Uniwersytetu Rzymskiego. 30 kwietnia 1980 r. nastąpiło spotkanie z Ojcem Świętym.
Podszedł do mnie, zapytał, co tam nowego w Krakowie, i rzekł:
– Jak się domyślam, państwo są jedną paczką z mistrzem Adamem Bujakiem? Zapraszam was jutro na mszę do Ogrodów Watykańskich, a potem sobie chwilę pogawędzimy. Staszek, zrób listę naszych jutrzejszych gości...
Dnia następnego w większym gronie pojechaliśmy do jakiejś poetruskiej groty nad Tybrem, niedaleko Rzymu. Byliśmy gośćmi dziwnego pustelnika, żywiącego się orzechami, korzeniami, owocami i winem własnej roboty. Pustelnik ów zostawił żonę z wieloma potomkami, gdyż odczuł potrzebę samotności. U niego właśnie Bujak wymyślił sobie zaręczyny z Ewą Chmielnicką, którą mu przywiozłem. Oprócz nas świadkowali temu wydarzeniu księża Hejmo oraz Przydatek. Balowaliśmy dzionek cały, wino było przednie, a na wieść, że jedziemy do Ojca Świętego na wieczór i możemy go zabrać, zarośnięty anachoreta szybko włożył garnitur.
Przy barierce czekał już umyślny, który nas zaprowadził przed Grotę z Matką Boską z Lourdes. Po paru minutach podjechał kabriolet z Janem Pawłem II. Papież wysiadł, podszedł i przywitał się najpierw z mistrzem Bujakiem, następnie z nami i dodał, że zobaczymy się powtórnie zaraz po mszy...
Staliśmy grupką, gdy podszedł do nas Ojciec Święty. Zapytałem w pewnej chwili, co się stało z kamieniem Wandy z Everestu. Papież do ks. Stanisława Dziwisza:
– Co zrobiliśmy z tym kamieniem od pani Rutkiewicz?
– Jest na honorowym miejscu w bibliotece.
– To dobrze, to bardzo dobrze – powiedział papież.
Podczas tej rozmowy Arturo Mari wykonał zdjęcie, gdy palce nasze były obok siebie; co stworzyło osobliwy widok. Gdy później pokazałem papieżowi to ujęcie, z humorem skomentował:
– No cóż, to wygląda jak wzajemne rekolekcje. Papieżowi nigdy za wiele... (właśnie to zdjęcie publikujemy od lat w „Budzeniu wawelskiej pani królowej Jadwigi”, na odwrocie okładki).
Rzymskie wakacje ’80
Rozmowy z prof. Donato wkroczyły w konstruktywną fazę (spotykaliśmy się w Bibliotece Rzymskiej Stacji PAN – szefem biblioteki był wtedy dr Józef Dużyk), ale musieliśmy wracać do kraju, bo inne terminy goniły. Prof. Donato zaproponował, abym przyleciał znów w sierpniu i zaoferował apartament w domu dla gości – profesorów Uniwersytetu Rzymskiego. Tak się też stało. Wylądowałem w Wiecznym Mieście historycznego dnia 12 sierpnia 1980 r., gdy ogłoszono strajk w Stoczni Gdańskiej. Codziennie emocjonowaliśmy się sprawozdaniami Jasia Gawrońskiego z wnętrza tej stoczni, czego nie widzieli telewidzowie w kraju. Dosłownie przemyciłem film „Requiem dla króla”, aby pokazać go Ojcu Świętemu. Na początku pobytu zgłosiłem ten fakt księżom, odpowiedzialnym za tego rodzaju usługi dla Jana Pawła II. Gdy czas mijał, a oni nie kwapili się, zgłosiłem Ojcu Świętemu, iż przywiozłem taśmę, aby odżyły w nim wspomnienia sprzed lat. Na placu św. Piotra papież żywo zainteresował się tym filmem i polecił jednemu z księży przygotować emisję. Uprzedzałem, że to film telewizyjny (osobno obraz, osobno dźwięk), wobec czego – na tamtym etapie techniki – powinni zadbać o odpowiedni projektor, który we Włoszech można było kupić wszędzie. Ów ksiądz jakoś odwlekał sprawę, aż wreszcie przyszła wiadomość: żeby obejrzeć nasz film, papież postanowił opóźnić odlot śmigłowcem do Castel Gandolfo.
I wtedy dopiero zaczęło się! Ubłagano mnie dosłownie, abym wymyślił „techniczną przeszkodę” (na dodatek zepsuły się magnetowidy, które w salach wystawowych przez całe godziny pokazywały filmy z zagranicznych podróży papieskich), że… „nie zdążono przygotować odpowiedniego projektora”. Żałuję, iż uległem tej prośbie. Trzeba było po prostu zjawić się u papieża i wręczyć film. Wtedy dopiero miałby okazję przekonać się, jakie „talenty organizacyjne” w jego imieniu importowano znad Wisły nad Tybr. Co środę byłem na placu św. Piotra. Ojciec Święty zauważył:
– O, pan redaktor już u mnie w tym miesiącu po raz czwarty.
Ponieważ prof. Donato mieszkał w tym samym domu, co państwo Dzidka i Józef Dużykowie, część „obrad” odbywaliśmy u Dużyków. Ustaliliśmy wszystko, co było niezbędne, a w wolnych chwilach odbywaliśmy z Dużykiem peregrynacje po Rzymie, szlakiem wielkich Polaków (Mickiewicza, Madeyskiego i Siemiradzkiego zwłaszcza) oraz winiarni. Dużyk był czegoś smutny (jak mówią w Wielkopolsce), gotów był odstąpić od zbierania materiałów o Siemiradzkim. Podnosiłem go na duchu, a nawet krzyczałem, że musi. Nie wyprze się tego – w jakimś sensie byłem „ojcem chrzestnym” opasłego tomu biograficznego.
„Plan rzymski” zgłosiłem osobiście w III Komitecie ONZ ds. Ochrony Dziedzictwa Kulturalnego Ludzkości podczas 35. sesji zgromadzenia ogólnego. Lecąc do Nowego Jorku w grudniu 1980 r., w samolocie robiłem korektę wywiadu z Jerzym Turowiczem, który opowiadał „wszystko o polskim papieżu”. Tekst rozmowy ukazał się w świątecznym numerze „Przekroju”.
(Nie)spodziewane spotkanie przy via Cassia
W listopadzie roku 1981 ówczesny wiceprezes Komitetu ds. Radia i Telewizji, krakowianin, szef Wydawnictwa Literackiego Andrzej Kurz wydelegował mnie oficjalnie do Watykanu, abym – przy okazji otwierania Domu Polskiego im. Jana Pawła II przy via Cassia w Rzymie – mógł ten film wreszcie pokazać. Jednocześnie towarzyszyłem przewodniczącemu delegacji polskiej, profesorowi Aleksandrowi Gieysztorowi w obradach konferencji poświęconej wspólnocie korzeni chrześcijańskiej Europy.
Mądrzejszy o poprzednie doświadczenia, zabrałem wersję magnetowidową, bo przecież papieża nie można zaprosić do pobliskiego gmachu telewizji włoskiej RAI.
Obaj z Adamem Bujakiem (Bujak bowiem częściej bywał w Rzymie niż Krakowie) wybraliśmy się na otwarcie domu przy via Cassia. Wpuszczono nas jakimś bocznym wejściem „dla swoich”, staliśmy przez chwilę sami w korytarzu.
– To niezwykle dziwne – mówi Adam Bujak – że Ojciec Święty zapowiedział wizytę w sąsiadującym Instytucie Słowiańskim. Czy to możliwe, żeby nie zjawił się tu teraz, gdy na otwarcie Domu Polskiego przybyła Polonia z całego świata, która ten dom ufundowała?
– To niemożliwe, Bujaku – powiedziałem. – Zobaczysz, że Jan Paweł II najpierw odwiedzi „swój dom”, a dopiero potem pojedzie do sąsiadów.
Nie zdążyłem dokończyć myśli, gdy otworzyły się „nasze, boczne drzwi” i wszedł sam, bez osób towarzyszących, Ojciec Święty. Przyznam się, że mnie zamurowało. Żeby się „odkorkować”, lekko zaszarżowałem:
– Ojciec Święty ma w sobie coś takiego, że nawet gdyby nie był papieżem, całowałbym Go w rękę, jak kiedyś własnego ojca.
Bujak poświadczyć może, iż do dziś nie wiemy, jak to się stało, że wówczas rozmawialiśmy jeno trzej przez ponad pięć minut. Nawet nieodłącznego prałata Stanisława Dziwisza nie było!