Czuł jeszcze zapach dymu. Ale nie był to słodki dym kadzidła. Opary pachniały pieczonym ludzkim mięsem. Kapetyng znał ten swąd od dawna. Skąd? Tak, to był zapach wojny. Ileż razy doprowadzał go do torsji na polach bitew, u stóp zwalonych bastionów, na murach zdobytych twierdz. Ileż razy przyglądał się z niedowierzaniem czarnej nadpalonej skórze, zwęglonym kończynom swoich wrogów. Nie żałował ich, jeśli byli wrogami. Żałowałby przyjaciół, ale tych przecież nie miał wcale. Zresztą, czy król winien mieć przyjaciół? To jakby pytać o to, czy Chrystus miał równych sobie. Owszem, miał apostołów, uczniów, zastępy wyznawców, ale przyjaciół? A gdzie przepaść między Bogiem, a jego stworzeniem. Między królem, a poddanymi. Król musi być sam. Jeden. Dla siebie i całego królestwa. Strażnik tronu i dynastii. Strażnik losów wyjątkowego feudum, które powierzył mu Jezus Chrystus. Dlatego nie płakał nad spalonymi ciałami swoich żołnierzy. Nie wiedział zresztą, co to łzy. Czuł ich słony smak jako dziecko. Ale później, gdy wkroczył w wiek męski, zapomniał jak smakują, łzy go opuściły na zawsze. Suche oczy, zadziwiająco suche, bez względu na okoliczności. Przyłożył do nosa perfumowaną chusteczkę. Zapach spalonych ciał templariuszy był nieznośny.
Pojechał sam na przedmieście, by osobiście przyjrzeć się egzekucji. To był poranek świętego Pankracego. Trawy już się zieleniły, kwitły jabłonie i śliwy. Różowym kwieciem oblekły się drzewka brzoskwiń przy drodze do portu Saint-Antoine. Ponad pół setki templariuszy wieziono na otwartych wozach gospodarskich. Powiązani byli w grupy po trzech, czterech. Jak snopki siana w czasie żniw. Spętane ręce, brudne brody, śmierdzące koszule. Rycerstwo! Śmiał się w duchu. Bohaterowie Outremer! Zamiast z zginać z ręki żołdaków Kalawuna, paśli się złotem Francji. Na swoje nieszczęście. Kto im poda dziś rękę? Kto uratuje przed stosem? Czyżby ktoś o nich pamiętał?
Na stosie giną rycerze Świątyni – ostatnia pieśń templariuszy rozbrzmiewa w Paryżu
Zbiorowy stos ułożono na polu na wprost klasztoru Val des Écoliers. Przywiązani do pali czekali, aż kat zapali chrust pod stosem wysuszonych bierwion. Kapelan odmówił modlitwę, przeżegnał szerokim gestem krzyża zaprzańców, a kaci rzucili na chrust pochodnie. Stos natychmiast utonął w gęstym dymie, z którego słuchać było tylko przerażający kaszel i opętańcze krzyki.
Czytaj więcej
Dla milionów ludzi na całym świecie nie ma niczego bardziej pociągającego niż spiskowa teoria dzi...
Filip aż skrzywił się od tych wrzasków i byłby natychmiast odjechał, gdyby nie wrażenie, że nagle, choć to graniczyło z szaleństwem, ze środka stosu usłyszał coś jakby pieśń. Czyżby potępieni zdobyli się na ten wysiłek i śpiewali? Wsłuchał się uważnie. Tak, nie mylił się, ze środka ognia, mimo że dławiły ich kłęby dymu i płomienie, heretycy intonowali jakąś nabożną pieśń zakonu! Kilka razy usłyszał imię Chrystusa i jego Świętej Matki Maryi. Czyżby mieli taką siłę? Toż to niemal nadprzyrodzone! Płomień wzbijał się wysoko w niebo, wokół stosu stało kilku zbrojnych i lokalni kmiecie. Płakało jakieś dziecko. Kiedy odjeżdżał, wciąż miał w uszach pieśń zakonników. Wiedział, że to iluzja, szatańska sztuczka, nieprawda, ale pieśń nie mogła go opuścić. Czyżby to zemsta za śmierć heretyków? Boże, nieznanymi ścieżkami chadzasz. Dziwnymi wyrokami zaskakujesz.