18 marca 1944 roku wydawał się dniem jak każdy inny w największej fabryce śmierci Trzeciej Rzeszy. Nad obozem unosił się z krematoriów fetor spalonych ciał, ledwo trzymający się na nogach więźniowie skoro świt szli do wycieńczającej pracy.
Ale w baraku 24 ten horror został jakby na chwilę zawieszony. Tu Rudolf Friemel, więzień 25173, zamiast obdartego pasiaka otrzymał z magazynów SS garnitur. Mógł się umyć i uczesać. Jego ojciec i brat przyjechali właśnie pociągiem z Wiednia. Towarzyszyła im Margarita Ferrer Rey, przyszła panna młoda. Hiszpanka zabrała ze sobą trzyletniego synka, którego miała ze swoim przyszłym mężem. Nadali mu imię Edward. Jego też uwiecznił fotograf obozowy Wilhelm Brasse, tylko na innym zdjęciu z tamtego dnia. Chłopiec siedzi między ojcem i matką. Jest zagubiony, wręcz przerażony. Inaczej niż dorośli, dzieci nie potrafią jeszcze ukrywać swoich uczuć. Ale tym razem także Margarita i Rudolf dają upust swoim uczuciom. Śmieją się. Widać, że to dziecko jest dla nich źródłem otuchy w świecie, który wydawał się beznadziejny.
Rudolf Friemel trafił do Auschwitz, bo walczył tak w Austrii, Hiszpanii i Francji przeciw faszystom
– To było jedyne wydarzenie w historii obozu, które przyniosło radość – powie później Brasse. Polski fotograf, który z uwagi na alzackie pochodzenie mógł podpisać Volkslistę, ale wolał walczyć po stronie naszego kraju, został więźniem Auschwitz już na początku istnienia obozu i przez całą jego historię dokumentował z polecenia Niemców mające tu miejsce zbrodnie.
Czytaj więcej
70 lat temu, 18 marca 1944 r., w obozowym urzędzie stanu cywilnego, gdzie wypisywano głównie akty zgonu, na ślubnym kobiercu stanęli więzień Rudolf Friemel i przywieziona z Rzeszy robotnica przymusowa Hiszpanka Margarita Ferrer Rey. To był jedyny ślub w Auschwitz.
– Dlaczego doszło do tego jedynego ślubu w Auschwitz? – pytam Rodolphe’a Friemela, 51-letniego dziś przedsiębiorcę spod Marsylii, który jest synem tego malutkiego Edwarda ze zdjęcia, a nosi imię swojego dziadka.