Miałem wtedy niecałe 18 lat. Za rok czekała mnie matura w warszawskim liceum ekonomicznym. Jak każdy młody człowiek spoglądałem w przyszłość z lękiem, cały czas nosząc się z zamiarem, że kiedyś opuszczę ten ponury socrealistyczny skansen i wyjadę gdziekolwiek, byle jak najdalej od tej peerelowskiej szarzyzny. W latach 80. XX w. najgorszą rzeczą w Polsce nie był niedostatek, wieczne braki w sklepach, zgrzebność czy bezbarwność życia. Najgorszy był deficyt nadziei na poprawę i wymuszone strachem milczenie, kiedy zalewał wszystkich ten propagandowy bełkot gloryfikujący ustrój, w którym papier toaletowy urastał do rangi waluty narodowej.
Dekada rządów ekipy Jaruzelskiego to czas mroku, najgorszy rozdział w historii tej tzw., pożal się Boże, Polski Ludowej. Nie była ona ani ludowa, ani robotnicza, ani sprawiedliwa, ani egalitarna. A już na pewno nie demokratyczna. To była spauperyzowana ruska kolonia, prozaiczna i przyziemna, której po grudniu 1981 r. wstydzili się nawet starzy ideowi komuniści.
Czytaj więcej
„Wstydzę się, że w 1989 r. zgodziłem się na wybory 4 czerwca, na karykaturę demokracji, ale musiałem się na to zgodzić” – mówi Lech Wałęsa, były prezydent RP.
W 1986 r. na Wschodzie coś zaczęło się zmieniać. Gorbaczow ogłosił przebudowę ustroju ZSRR (ros. pieriestrojka). Hasłami sztandarowymi tej reformy ogłoszono: „jawność” (ros. głasnost) i przyspieszenie (ros. uskorienije). Pod koniec lat 80. Gorbaczow dopiął swego, znosząc cenzurę i konstytucyjny zapis o kierowniczej roli KPZR. Historycy spierają się, na ile te zmiany zostały wymuszone przez ekonomiczne zwycięstwo Zachodu w wyścigu zbrojeń, a na ile wynikały z osobistych przemyśleń samego sekretarza generalnego.
Jednak niespodziewanie odważne reformy Gorbaczowa wymusiły zmiany w Polsce. Jaruzelski i jego ekipa zdali sobie sprawę, że bankructwo systemu zbliża się wielkimi krokami. Aleksander Kwaśniewski określił kiedyś wstępowanie do NSZZ Solidarność w 1980 r. jako owczy pęd. Stosując tego typu porównanie zoologiczne, można nazwać politykę polskich komunistów w drugiej połowie lat 80. jako narastającą w czasie paniczną ucieczkę szczurów z tonącego okrętu. Wszelkie bajanie późniejszych panegirystów Jaruzelskiego o jego rzekomym wallenrodyzmie jest po prostu głupie i naciągane.