Rz: Wiedeń z rozmachem obchodzi stulecie śmierci cesarza Franciszka Józefa. Habsburski monarcha często dobrze wspominany jest także w Polsce, mimo że był przecież zaborcą.
Prof. Grzegorz Kucharczyk: Był władcą państwa zaborczego, ale jedynym, który pozwalał nam żyć po swojemu. Nie wynikało to oczywiście z żadnego przypływu miłości do Polaków, autonomia dla Galicji leżała po prostu w jego interesie: chodziło o przetrwanie monarchii. Ale relatywnie do rusyfikacji i germanizacji w pozostałych zaborach, we Lwowie czy Krakowie rzeczywiście żyło się jak w bajce. 68 lat jego panowania to najlepszy okres dla zaboru austriackiego. Od lat 60. XIX w. mogliśmy nieskrępowanie rozwijać polską kulturę, szkolnictwo, sądownictwo. Polacy robili wielkie kariery, byli nawet premierami i ministrami w Wiedniu.
Czyli po prostu Franciszek Józef był lepszym zaborcą od innych, i tyle?
Do tego dochodzi otaczająca go aura, naznaczona osobistymi tragediami, jak niewyjaśniona samobójcza śmierć jego jedynego syna czy zamordowanie przez włoskiego anarchistę jego żony Elżbiety Bawarskiej. To paradoksalnie przyczyniło się do ocieplenia wizerunku cesarza. Do legendy przeszło także to, że rozpoczynał on dzień pracy o 5 rano, kilka godzin nawet przed sumiennymi urzędnikami, a kończył gdzieś około 22. Ludzie rodzili się, dorastali, umierali, a rządził ciągle Franciszek Józef.
A co z tą sławetną biedą galicyjską? Jak ma się to zacofanie galicyjskiej wsi do najlepszego okresu rozwoju Austro-Węgier?