Joseph Conrad na srebrnym ekranie

Jak kino radziło sobie z jednym z najpopularniejszych anglojęzycznych pisarzy w historii? Czy Joseph Conrad mógłby być zadowolony z adaptacji filmowych jego dzieł?

Publikacja: 03.11.2022 21:00

„Jądro ciemności” Josepha Conrada nierozerwalnie związane jest z jednym z najwybitniejszych filmów w

„Jądro ciemności” Josepha Conrada nierozerwalnie związane jest z jednym z najwybitniejszych filmów wojennych w historii – „Czasem apokalipsy” (1979 r.) Francisa Forda Coppoli. Na zdjęciu: Martin Sheen w roli kapitana Willarda

Foto: EAST NEWS

Józef Teodor Konrad Korzeniowski, znany na całym świecie jako Joseph Conrad, należy do grona najwybitniejszych pisarzy przełomu XIX i XX wieku. Polski emigrant, który we Francji zaciągnął się na statek, został marynarzem, później kapitanem, a na koniec – pisarzem o międzynarodowej sławie. W swoich książkach tworzył obrazy odległych światów, odkrywanych przez jego bohaterów. Często ta poznawcza podróż nie oznaczała jedynie setek kilometrów na morzu czy lądzie, ale była wędrówką w głąb ludzkiej duszy, swoistym rekonesansem ludzkiej psychiki. Na przestrzeni blisko 100 lat od śmierci pisarza jego dzieła stały się wyzwaniem dla twórców filmowych, którzy chcieli nie tylko pokazać wierność oryginałowi, ale również wyeksponować to, co Conrad starał się podsuwać czytelnikowi: zrozumienie samego siebie, budowanie osobistej ścieżki przez duszę.

Moralne rozterki: „Lord Jim”

Mianem najwybitniejszej powieści Josepha Conrada określany jest wydany w 1900 r. „Lord Jim”. Poznajemy w niej młodego oficera marynarki, który opuścił powierzony mu statek. To historia o mocno zarysowanej kwestii moralnej: honorze, poczuciu odpowiedzialności, winie i jej odkupieniu.

Pierwszy raz po „Lorda Jima” sięgnął Victor Fleming. Premiera niemego filmu odbyła się w grudniu 1925 r., a zatem niewiele ponad rok po śmierci pisarza (Conrad zmarł 3 sierpnia 1924 r.). W trwającym 70 minut filmie Fleming wiernie przeniósł na ekran wątki powieści dotyczące rozterek moralnych. Historia kapitana Jima, który po kolizji statku z wrakiem opuszcza go, na skutek czego traci prawo do wykonywania zawodu, jest opowieścią o walce z własnym poczuciem winy, wewnętrzną walką z duchami przeszłości oraz próbą odnalezienia się w nowej rzeczywistości.

W 1965 r. w kinach pojawiła się ekranizacja „Lorda Jima” w reżyserii Richarda Brooksa. Mający na swoim koncie takie obrazy jak „Kotka na gorącym blaszanym dachu” z Elizabeth Taylor czy „Zawodowców” z Burtem Lancasterem i Lee Marvinem, Brooks stworzył dobry film przygodowy, który jednak wypadł bardzo blado jako conradowska adaptacja. Obraz jest jedynie ogólnym zarysem literackiego pierwowzoru, bohaterom brak wyrazistości, a tytułowy filmowy Jim w porównaniu z książkowym nie ma w sobie takiej siły, śmiałości oraz końcowego, duchowego przeobrażenia. Mimo że w tytułową rolę wcielił się zdobywca Oscara Peter O’Toole, to właśnie w jego grze za bardzo widać młodego oficera Lawrence’a, którego rola przyniosła mu sławę i nagrodę Akademii za film „Lawrence z Arabii” z 1962 r. Lawrence nie był Jimem, a Jim nie był Lawrence’em.

Z polskiej perspektywy warto wspomnieć spektakl telewizyjny „Lord Jim” z 2002 r. w reżyserii Laco Adamika. Scenariusz Michała Komara, specjalisty od Conrada, wiernie oddaje wielowarstwowość narracji oraz kompozycję oryginału literackiego. Tak jak w powieści mamy mocno splatające się ze sobą wątki, zmianę miejsca i czasu akcji oraz perspektywę narracji. Najistotniejszym motywem adaptacji, podobnie jak literackiego oryginału, jest analiza dylematu moralnego Jima. Dlatego reżyser zrezygnował ze zdjęć plenerowych, kręcąc materiał wyłącznie w studiu. Tło azjatyckich pejzaży, płynącego parostatku czy setki pielgrzymów na pokładzie zostały stworzone za pomocą grafiki komputerowej i techniki telewizyjnej. Czarno-białe zdjęcia przenoszą widza do dawnych wspomnień tytułowego Jima. Kiedy wraca kolor, czas akcji to już współczesność. W ekranizacji Adamika w tytułowego lorda Jima wcielił się Michał Żebrowski, a na ekranie towarzyszą mu m.in. Piotr Fronczewski, Jan Englert, Gustaw Holoubek i Kazimierz Kaczor.

Wywiadowcze proroctwo: „Tajny agent”

Wydana w 1907 r. książka „Tajny agent”, oparta na prawdziwych wydarzeniach z 1894 r., kiedy to doszło do wybuchu bomby nieopodal obserwatorium w londyńskim Greenwich, pokazuje świat powiązań i brudnej polityki przełomu XIX i XX wieku. Gra pozorów, groteskowe postacie i niejednoznaczne wydarzenia tworzą ciekawy kompozyt, który u Conrada nie wiąże się już tylko z morzem, statkami i odległymi krainami. „Tajny agent” stał się bardzo popularną książką po zamachach na WTC z 11 września 2001 r. W prasie anglosaskiej była to jedna z trzech najczęściej cytowanych książek w odniesieniu do terroryzmu po 11.09. Można stwierdzić, że „Tajny agent” to wręcz proroctwo, które spełniło się w XX wieku: systemy totalitarne i ogromna rola agencji wywiadowczych, które decydowały o polityce na całym świecie.

Po raz pierwszy po „Tajnego agenta” sięgnął mistrz Alfred Hitchcock w 1936 roku. Stworzył obraz będący połączeniem kina wywiadowczego oraz swoistą przepowiednią nadchodzących dziesięcioleci. Nakręcony w całości w Londynie obraz doskonale przedstawia okres, kiedy anarchizm i  wywiadowcze szachy najróżniejszych sił politycznych były czymś, co rodziło się z chaosu. Ogromnym atutem filmu jest postać Verloca granego przez Oskara Homolkę. Warto sięgnąć po film również ze względu na aspekt rozwoju kariery Hitchcocka. Rok 1936 to tak naprawdę preludium do jego największych i najlepiej ocenianych dzieł z lat 40. i 50. XX wieku.

Dokładnie 60 lat po filmie Hitchcocka premierę miała adaptacja „Tajnego agenta” w reżyserii Christophera Hamptona. Film przykuł uwagę fantastyczną obsadą, o której mógłby pomarzyć niejeden reżyser. Na ekranie zobaczyć można było m.in. Gerarda Depardieu, Robina Williamsa, Boba Hoskinsa, Patricię Arquette oraz młodego Christiana Bale’a. Film Hamptona przenosi widza w czas schyłku XIX wieku, gdy Londyn wydawał się centrum przestępczego świata, świata, w którym mieszają się historie polityczne, biznesowe oraz wyrasta myśl anarchistyczno-terrorystyczna. Szczególnie wysoko oceniono postać, w którą wcielił się Robin Williams (pokazał wtedy zupełnie inną twarz: aktora, który potrafi genialnie zagrać czarny charakter, a nie tylko postać komediową), oraz Christiana Bale’a, który przekonująco wcielił się w opóźnionego Steve’a.

Polak o Polaku: „Smuga cienia”

Na twórczość Conrada nie pozostał obojętny także Andrzej Wajda (1926–2016) przez wielu uznawany za najwybitniejszego reżysera w historii polskiej kinematografii. Wajda wziął na warsztat morską powieść Conrada „Smuga cienia”. Jest to historia młodego oficera marynarki handlowej o imieniu Conrad, który z pochodzenia jest Polakiem. Młodzian podejmuje się zadania przeprowadzenia statku (z Bangkoku do Singapuru), którego kapitan niespodziewanie zmarł. Już od samego początku jego zadanie jest wypełnione trudnościami: zaniedbany statek oraz trudna do okiełznania załoga. Konflikt na linii kapitan–podwładni, epidemia cholery podczas rejsu oraz niekorzystne warunki atmosferyczne sprawiają, że Conrad staje przed największym w swoim życiu wyzwaniem. Ostatecznie odnosi pełne zwycięstwo i dopływa statkiem do Singapuru.

Jak ocenić film, który Wajda stworzył? Z pewnością jest to kalka Conrada, bo właśnie w ten sposób reżyser określił swoje dzieło. Jednak warto zaznaczyć, że Wajda idzie o krok dalej, wręcz eksponując wątek autobiograficzny „Smugi cienia”. W pierwowzorze literackim postać młodego kapitana nazywa się John Niven, natomiast u Wajdy poznajemy Josepha Conrada-Korzeniowskiego. Bohater filmu czyta listy od swojego wuja z Polski, ogląda zdjęcia polskiej rodziny. To wszystko jest hołdem Wajdy dla polskości autora „Smugi cienia”. Bardziej niż sam Conrad Wajda ukazuje widzom autobiograficzność utworu stworzonego przez Polaka emigranta. Film jest koprodukcją polsko-brytyjską; powstawał na Morzu Czarnym u wybrzeży Bułgarii, w Anglii oraz Bangkoku. Rolę Conrada zagrał Marek Kondrat (rok po udziale w głośnym filmie „Zaklęte rewiry”).

Krytycy mieli mieszane uczucia co do dzieła Wajdy. Reżyserowi zarzucano brak odpowiedniego podejścia do prozy Conrada. Za dużo nudy, brak charakteru u głównego bohatera oraz „wydumane” konstrukcje, które zalewają film psychologią tam, gdzie jej być nie powinno. Z drugiej strony „Smuga cienia” nie jest klasyczną morską przygodą, bo Joseph Conrad tylko na pozór umiejscawiał akcję na pokładzie statku, na wodach mórz i oceanów. Wspomniana już wcześniej właściwa podróż oznacza wędrówkę w głąb człowieka, jego duchowego jestestwa. I tak naprawdę każdy z utworów Conrada ma większy lub mniejszy udział w tej eskapadzie.

Kolonialne klimaty: od „Zwycięstwa” do „Szaleństwa…”

W 1996 r. do kin trafił film „Zwycięstwo” w reżyserii Marka Peploe. Brytyjczyk w wierny sposób przeniósł na ekran historię samotności w odległym kolonialnym świecie. Wielka namiętność, ucieczka poza świat ludzkich spojrzeń, szczęśliwe chwile i wielka tragedia zawarte są zarówno w prozie Conrada, jak i filmie Peploe. Reżyser znany ze współpracy z Bernardo Bertoluccim przy takich głośnych filmach jak „Zawód: reporter” czy „Ostatni cesarz” stworzył klimatyczny, pełen pięknych ujęć obraz pokazujący głębokie uczucia i myśli, z którymi musi zmierzyć się człowiek. Kolonialna rzeczywistość z początku XX wieku oraz obsada aktorska z Willemem Dafoe, Samem Neillem i Irene Jacob w fascynujący sposób przekazują ładunek emocjonalny pierwowzoru literackiego.

Z kolei francusko-belgijska ekranizacja z 2011 r. debiutanckiej powieści Conrada (wydanej w 1895 r.) „Szaleństwo Almayera” w reżyserii Chantal Akerman to historia holenderskiego kupca Almayera, który osiedlił się w Malezji. Małżeństwo z Malezyjką, które jest dla niego próbą charakteru, sprawia, że w świecie białych odczuwa alienację i dopada go zgorzknienie. Jedyną radością staje się ukochana córka. Jednak jego sposób myślenia, uprzedzenia rasowe oraz chciwość sprawiają, że staje się jeszcze bardziej wyobcowany i traci miłość własnego dziecka.

Film nie zyskał przychylności krytyków, choć warto zwrócić uwagę, że jego najmocniejszą stroną jest novum w postaci postkolonialno-feministycznego podejścia do twórczości Conrada. Relacje głównego bohatera z żoną oraz późniejsza próba akceptacji i odbudowa zaufania córki stanowią ciekawe przeniesienie conradowskich treści na aktualne czasy wolności i równości bez względu na kolor skóry i status społeczny. Jako minus odnotowano grę aktorską Stanislasa Merhara, wcielającego się w rolę Almayera. Zdaniem krytyków aktor za bardzo epatuje widza ekspresją, która nie występuje w literackim pierwowzorze.

„Czas apokalipsy”: „Jądro ciemności”

Na koniec dzieło Josepha Conrada, które przynajmniej w Polsce jest z nim najbardziej kojarzone – „Jądro ciemności” (opowiadanie po raz pierwszy opublikowane w 1899 r. w „Blackwood’s Magazine” – w trzech odcinkach; w formie książkowej pojawiło się w 1902 r.). Moje pokolenie, dzisiejszych trzydziestokilkulatków, czytało „Jądro ciemności” jako lekturę w szkole średniej. Ta proza jest ponadczasowa, a jej krótka forma i przystępna treść sprawiają, że – gdy już nie jest się „przykutym” do szkolnego klucza interpretacji – smakuje inaczej i pełniej niż w licealnych czasach. Kolonialny klimat, motyw wędrówki, poszukiwania i odkrywania są tu nad wyraz silne i stanowią wizytówkę twórczości Conrada.

Jak w takim razie stworzyć ekranizację, która doskonale odda klimat pierwowzoru literackiego? Ze sfilmowaniem „Jądra ciemności” przyzwoicie poradził sobie Nicolas Roeg w 1993 r. Reżyser przedstawił zgodną z opowiadaniem historię Marlowa (Tim Roth), który wyrusza na poszukiwania ciężko chorego handlarza Kurtza (John Malkovich), do ukrytego w dżungli konsorcjum kości słoniowej. W filmie najbardziej przyciąga uwagę dusząca, wręcz monstrualna dżungla, która całkowicie wciąga i panuje nad człowiekiem.

Ale „Jądro ciemności” nierozerwalnie związane jest z jednym z najwybitniejszych filmów wojennych w historii – „Czasem apokalipsy” Francisa Forda Coppoli. Twórca „Ojca chrzestnego” przeniósł fabułę „Jądra ciemności” z XIX-wiecznej kolonialnej Afryki do ogarniętych wojną Wietnamu i Kambodży, tworząc porażający spektakl okrucieństwa, bezsensu i szaleństwa. Coppola przedstawia w filmie podróż kapitana Willarda (w tej roli Martin Sheen), który na rozkaz przełożonych musi odnaleźć w kambodżańskiej dżungli pułkownika Kurtza, dezertera, który postradał zmysły (Marlon Brando). Tytuł obrazu Coppoli w doskonały sposób pasuje do jego treści. To, co widzimy na ekranie, jest ucieleśnieniem biblijnej apokalipsy. Wojna w Wietnamie została przedstawiona jako surrealistyczny świat, w którym nie obowiązują żadne zasady. Jest śmierć, obłęd, brud i ciemność. Muzyka zespołu The Doors podczas ataku amerykańskich śmigłowców na wietnamską wioskę, zachwyty nad „zapachem napalmu o poranku”, serfowanie na desce pod ostrzałem wroga czy króliczki „Playboya” tańczące dla amerykańskich żołnierzy stacjonujących w bazie, to tylko jedne z wielu symboli tytułowej „apokalipsy”. Pokazując wojnę odartą z zasad, odpowiedzialności i sensu, Coppola stworzył jeden z najbardziej wyrazistych filmów antywojennych dowodzących klęski amerykańskiego sposobu walki o demokrację. Apokaliptyczna podróż Willarda jest nie tyle podróżą w celu odnalezienia kogoś, ile wyprawą w głąb siebie, do jądra ciemności.

„Czas apokalipsy” stał się legendą, zanim trafił do kin. Zdjęcia kręcono na Filipinach, gdzie dyktator Ferdinand Marcos użyczył swoje śmigłowce oraz zaangażował żołnierzy do pomocy przy produkcji. Coppola był bliski obłędu, zrujnował swoje małżeństwo i zastawił majątek, aby móc dokończyć film. Szalejący nad Filipinami tajfun Olga doszczętnie zniszczył część scenografii. Grający Willarda Martin Sheen tak bardzo nie radził sobie z alkoholem podczas zdjęć, że dostał zawału serca i trafił na oddział intensywnej terapii szpitala w Manili. Z kolei na Marlona Brando nie pasował żaden z przygotowanych mundurów. Coppola postanowił wtedy, że grany przez Brando Kurtz będzie pokazywany zawsze w półmroku...

Jeszcze nie w pełni ukończony „Czas apokalipsy” został zaprezentowany w maju 1979 r. na MFF w Cannes. Zdobył główną nagrodę, Złotą Palmę, i wyznaczył kierunek dla innych filmów – nie tylko tych poświęconych wojnie w Wietnamie.

Film „Jądro ciemności” (1993 r.) w reż. Nicolasa Roega doskonale oddaje klimat pierwowzoru literacki

Film „Jądro ciemności” (1993 r.) w reż. Nicolasa Roega doskonale oddaje klimat pierwowzoru literackiego. Kurtza zagrał John Malkovich

EAST NEWS

Józef Teodor Konrad Korzeniowski, znany na całym świecie jako Joseph Conrad, należy do grona najwybitniejszych pisarzy przełomu XIX i XX wieku. Polski emigrant, który we Francji zaciągnął się na statek, został marynarzem, później kapitanem, a na koniec – pisarzem o międzynarodowej sławie. W swoich książkach tworzył obrazy odległych światów, odkrywanych przez jego bohaterów. Często ta poznawcza podróż nie oznaczała jedynie setek kilometrów na morzu czy lądzie, ale była wędrówką w głąb ludzkiej duszy, swoistym rekonesansem ludzkiej psychiki. Na przestrzeni blisko 100 lat od śmierci pisarza jego dzieła stały się wyzwaniem dla twórców filmowych, którzy chcieli nie tylko pokazać wierność oryginałowi, ale również wyeksponować to, co Conrad starał się podsuwać czytelnikowi: zrozumienie samego siebie, budowanie osobistej ścieżki przez duszę.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Klub Polaczków. Schalke 04 ma 120 lat
Historia
Kiedy Bułgaria wyjaśni, co się stało na pokładzie samolotu w 1978 r.
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił