Informacje na temat ks. Peciaka są nadzwyczaj skromne, a to dlatego, że przez wiele lat Sowieci starali się zacierać ślady polskiej obecności w Kołomyi. Z informacji, które otrzymaliśmy od ks. Rafała Chajdugi z tamtejszej parafii św. Ignacego Loyoli, wynika, że nie zachowały się żadne dokumenty parafialne z czasu działalności bohaterskiego kapłana. – Z częściowo odtworzonej historii parafii wiemy tylko to, że zginął – przekazał nam ks. Chajduga.
Paczki po śmierci
Z notki biograficznej znajdującej się w lokalnym muzeum dowiadujemy się z kolei, że Ludwik Peciak urodził się 13 sierpnia 1889 r. w miejscowości Rijówka (taka miejscowość jest podana w dokumentach Majdanka). Święcenia kapłańskie przyjął w 1918 r., od 1933 roku był dziekanem kołomyjskim, wcześniej zaś wybudował kościół Chrystusa Króla w Stanisławowie. Z krótkiej notki sporządzonej w języku ukraińskim wynika, że w okresie II Rzeczpospolitej został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi.
Udało nam się znaleźć ślady działalności ks. Peciaka w lokalnej prasie z tamtego czasu. Współpracował wtedy z polskimi Ormianami, który zamieszkiwali ten teren. Zachowało się też jedyne chyba zdjęcie księdza wykonane w 1935 r. w czasie spływu kajakowego po Prucie.
O jego działalności okupacyjnej – poza relacją pani Mili – nie wiemy praktycznie nic. Zachował się tylko wyciąg z ksiąg urodzonych w kołomyjskiej parafii sygnowany przez niego 5 lipca 1942 r., który został wydany na nazwisko i imię Sinkiewicz Kazimierz. Najpewniej posługiwał się nim ukrywający się przed Niemcami Żyd. Dokument ten znajduje się w jerozolimskim instytucie Yad Vashem.
Dzięki uprzejmości Krzysztofa Tarkowskiego z Archiwum Państwowego Muzeum na Majdanku otrzymaliśmy dokumenty dotyczące pobytu księdza w obozie. Pochodzą z zespołu akt Polskiego Czerwonego Krzyża, w których zachowała się ewidencja paczek żywnościowych wysyłanych więźniom. Jedna z kart sygnowana jest nazwiskiem księdza (publikujemy ją powyżej). Wynika z niej, że paczki dla niego wysyłano także wtedy, gdy już nie żył.
– Bywało tak, że rodzina przesyłała paczkę już po przeniesieniu więźnia lub nawet po jego śmierci. Te opóźnienia były często kilkumiesięczne, a zdarzały się nawet roczne opóźnienia w informacji o śmierci – tłumaczy nam Krzysztof Tarkowski.