„Nigdy nie słyszałem o takich okropieństwach ani też nie wiedziałem o tak bezlitosnych, popełnionych z zimną krwią morderstwach; o tak bardzo rozdzierających serce scenach cierpienia i udręki; o tak rażącej niewdzięczności; o tak całkowitym odrzuceniu podstawowej zasady, która wiąże człowieka z człowiekiem, która zmiękcza serce i wynosi istotę ludzką ponad zwierzę... litość dla takich nędzników byłaby szczególnym okrucieństwem wobec rodzaju ludzkiego... krew za krew" – tak wypowiadał się w Kalkucie w 1932 r. F.C. Smith, przedstawiciel gubernatora generalnego Indii. Miał na myśli thugów, istniejącą od kilkuset lat sektę wyznawców bogini Kali, mordujących podróżnych w środkowo-zachodniej części Indii. Nie sposób oszacować liczby ofiar wyznawców bogini Kali. Na podstawie różnych źródeł można przypuszczać, że thugowie zabili od 500 tys. do 2 milionów ludzi.
„Święci mężowie", jak głosi legenda, powstali z boskiego potu Kali. Ich zadaniem było składanie ofiar z ludzi, by pohamować gniew skorej do złości bogini. Nie klasyfikowali morderstwa w kategoriach czynu niemoralnego. Byli przekonani, że zbawiają ludzkość. Wierzyli, że pozbawiona ofiar bogini Kali mogła zniszczyć cały świat, a jej gniew mogła ukoić jedynie śmierć pewnej liczby męczenników. „Thug uznaje, że osoba zamordowana we właściwy sposób jest ofiarą dla Bogini" – pisał w latach 30. XIX w. William Henry Sleeman, brytyjski oficer, który odpowiadał za zlikwidowanie morderczego kultu w Indiach. Twierdził, że thugowie w ogóle nie przejawiali wyrzutów sumienia. „Ilu zabiłeś ludzi?" – pytali Anglicy jednego z dżemadarów (przywódców gangu), na co ten odpowiadał: „Ja nie zabiłem żadnego. Czy jakikolwiek człowiek umiera z powodu innego człowieka? Czy to nie ręka Boga go zabija? I czy my nie jesteśmy tylko marnymi instrumentami w jego rękach?".
Członkostwo w sekcie było dziedziczne. W rytualnych morderstwach uczestniczyli nawet ośmioletni chłopcy. Wśród thugów nie było kobiet, które zwykle nie zdawały sobie sprawy, czym zajmują się mężczyźni w ich rodzinach. Wiedli życie normalnych ludzi. Pracowali, uprawiali ziemię, a od czasu do czasu przyłączali się do podróżnych, podając się za kupców lub żołnierzy.
Święta grabież
Przez stulecia ofiarne morderstwa dopracowano do perfekcji. Ubrano je w ściśle określony rytuał. Ważna była dbałość o najdrobniejsze szczegóły. Dzięki temu sekta zapewniała sobie bezkarność i przy okazji czerpała ogromne zyski. Zbrodni dokonywano według katalogu nakazów i zakazów zwanego „zasadami kości". Miał zapewnić przyjęcie ofiary przez bóstwo. Jedną z reguł było mordowanie tych, którzy przebywali daleko od domu. Nigdy nie zabijano miejscowych. Dzięki temu mijało bardzo dużo czasu, zanim ktokolwiek spostrzegł, że zaginął kupiec, podróżny lub żołnierz powracający do domu. Wyprawy trwały niekiedy kilka tygodni. Gdy rodzina i znajomi orientowali się, że coś jest nie tak, łupy dawno już były podzielone, a ciało spoczywało w jakiejś studni lub pod ziemią w dole wykopanym świętym kilofem. Thugowie otrzymali go ponoć od swojej bogini, by móc ukrywać ciała złożone w ofierze, ale tylko wtedy, gdy w pobliżu nie było studni.
Śmierć zadawano przez uduszenie, ponieważ krew była przeznaczona tylko dla bogini. Nie należało jej gniewać uronieniem choćby kropli, inaczej Kali mogłaby stworzyć demony. Rytualnym narzędziem zbrodni był rumal – jedwabna chusta nasączona olejem i skropiona święta wodą z Gangesu. Wewnątrz ukryta była moneta. Thugowie wyspecjalizowani w duszeniu nazywani byli „bhutto". Zarzucali ofierze chustę na szyję, podczas gdy „samsijarowie" (pomocnicy) przytrzymywali jej ręce, by nie poluzowała ucisku. Moneta ukryta w jedwabiu powodowała pęknięcie kręgosłupa w odcinku szyjnym. Podróżny, nie mogąc już się bronić, umierał wskutek uduszenia. Później rytualnie poświęcone i poćwiartowane zwłoki wrzucano do studni lub zakopywano. Zajmowała się tym grupa o nazwie „lughaee".