W ZSRR funkcja partyjnego aparatczyka nie wiązała się jedynie z przywilejami władzy. Wbrew komunistycznej propagandzie mieszkańcy Kraju Rad dalecy byli od miłości do nomenklaturowych możnowładców, dlatego nierzadko w pojedynkę próbowali zmienić bieg historii. Sielankowe życie sekretarzy zakłócała również bezpardonowa walka o stanowiska i wpływy, a wykazu niebezpieczeństw dopełniały zagraniczne wizyty. Jeśli się pokusić o statystkę, to łatwiej policzyć radzieckich bonzów, którzy zmarli śmiercią naturalną, niż tych, o których zgonie zadecydował „niewyjaśniony zbieg okoliczności". Wszyscy komunistyczni wodzowie, od Lenina po Gorbaczowa, byli także obiektami mniej lub bardziej udanych aktów indywidualnego terroru. Co ciekawe, część zamachów była wynikiem frakcyjnych starć o władzę, dlatego w ich przygotowaniu z czekistowskim zapałem uczestniczyły radzieckie służby specjalne. Propaganda skrzętnie ukrywała zamachy, a te, które wydostały się na światło dzienne, wykorzystywała dwojako. Z losu terrorystów czyniono przestrogę dla naśladowców, ofiary ubierano w szaty świeckich męczenników.
Ciężki żywot Lenina
Do podręcznikowych należy zamach na Lenina dokonany 30 sierpnia 1918 r. przez Fanny Kapłan, członkinię bojówki partii socjalistów-rewolucjonistów. Eserowcy mieli bogate doświadczenie w stosowaniu indywidualnego terroru wobec carskich notabli, dlatego zamach na wodza proletariatu nie nastręczył trudności. Gdy Lenin przemawiał do robotników jednej z moskiewskich fabryk, Kapłan oddała w jego kierunku kilka na tyle celnych strzałów, że bolszewicki wódz już nigdy nie odzyskał pełni sił. Po krótkim śledztwie w Czeka terrorystka została rozstrzelana, jednak współcześni rosyjscy historycy postawili tezę, że zamachu dokonał ktoś inny, a Fanny tylko wzięła na siebie winę. Szkopuł w tym, że do Lenina strzelano o zmierzchu, a Kapłan była krótkowidzem i nie miała tego dnia okularów. Gdy przeanalizowano okoliczności ataku, okazało się, że brało w nim udział jeszcze dwóch eserowców, zwerbowanych wcześniej przez szefa Czeka Feliksa Dzierżyńskiego. Terroryści Simonow i Konopliowa nie ponieśli żadnych konsekwencji, ten pierwszy rozpracowywał potem w Polsce „białą" emigrację. Zastanawiający jest też brak ochrony Lenina zapewnianej przez Czeka, mimo że tego samego dnia w zamachu zginął Moisiej Uricki, szef piotrogrodzkiej jaczejki, policji politycznej bolszewików.
Kto więc podstawił wodza pod kule? Jego śmiercią zainteresowani byli tak naprawdę wszyscy najbliżsi towarzysze poza nieliczącym się wówczas Stalinem, choć najczęściej jako zleceniodawcy wskazywani są Nikołaj Bucharin i Lew Trocki. Pierwszy uważał Lenina za niebezpiecznego radykała i planował powołanie koalicyjnej władzy z eserowcami. Drugi sądził, że Lenin jest zbyt zachowawczy i dlatego stanowi przeszkodę w światowej rewolucji. Prawdy nie dowiemy się nigdy, ale znamy głównych wygranych. W następstwie zamachu Dzierżyński wszczął tzw. czerwony terror, a Czeka zamordowała kilkaset tysięcy przeciwników nowego reżimu, stając się główną instytucją „rewolucyjnego wymiaru sprawiedliwości". Frakcyjne walki o władzę wygrał naturalnie Stalin, który z czasem zlikwidował i Bucharina, i Trockiego.
Sam Lenin nie zaznał spokoju także po śmierci (w 1924 r.). Jego zabalsamowane ciało złożone w mauzoleum na moskiewskim placu Czerwonym było celem kilku ataków, tak osób niezrównoważonych, jak i przeciwników komunizmu. Najkrwawszy zamach miał miejsce w 1973 r., gdy niezidentyfikowany do dziś samobójca wysadził się w powietrze przy sarkofagu. Mumia Lenina, dzięki pancernym zabezpieczeniom, nie ucierpiała. Oprócz zamachowca śmierć poniosły jednak dwie postronne osoby, a kilkadziesiąt zostało rannych.
Monstrum Stalina
W przeciwieństwie do pancernej mumii Lenina, Stalin postanowił zabezpieczyć się za życia. Krwawy satrapa miał postępującą paranoję na tle własnego bezpieczeństwa, której emanacją było otaczanie się szczelną ochroną i poruszanie wyłącznie specjalnym samochodem. Dlatego w importowanego z USA reprezentacyjnego packarda wmontowano potężny, ośmiocylindrowy silnik i opancerzoną kapsułę dla Stalina. Monstrum ważyło 8 ton, chroniło pasażera przed wybuchem min, a kuloodporne, warstwowe szyby miały 7,5 cm grubości. W latach 30. XX w., podczas urlopu Stalina w Gruzji, samochód z pasażerem w środku zderzył się z kołchozową triochtonką, czyli popularnym, trzytonowym samochodem ciężarowym, który w wyniku zdarzenia rozpadł się na części. Kremlowskie cudo miało tylko zadrapania, a wódz w ogóle nie ucierpiał.