Zachary Taylor, podobnie jak sześciu jego poprzedników na urzędzie prezydenta Stanów Zjednoczonych, pochodził z Wirginii. Urodził się jako trzecie z dziewięciorga dzieci Sary i Richarda Taylorów. Ojciec przyszłego prezydenta dosłużył się stopnia podpułkownika w osławionym Pierwszym Pułku Wirginii, którego żołnierze wykazali się szczególnym bohaterstwem w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych, biorąc udział w aż dziewięciu bitwach. Obydwoje rodzice wywodzili się ze starych angielskich rodzin.
Potomek Williama Brewstera
Zachary Taylor przez całe życie podkreślał, że jego przodkowie należeli do pierwszych Europejczyków, którzy dotarli do Ameryki Północnej. Nie było w tym żadnej megalomanii. 12. prezydent USA był bowiem po mieczu potomkiem Williama Brewstera, pochodzącego z Nottinghamshire purytańskiego kaznodziei, który przybył do Ameryki w 1620 r. na osławionym statku „Mayflower”. I to on został przewodniczącym rady starszych Kolonii Plymouth, która stała się zalążkiem społeczeństwa amerykańskiego. 11 listopada 1620 r. wraz z Izaakiem Allertonem podpisał słynną umowę Mayflower compact. Przewidywała ona, że 41 mężczyzn, którzy przypłyną na statku „Mayflower”, nazwanych ojcami pielgrzymami, utworzy na ziemiach nadanych Kompanii Wirgińskiej przez króla Jakuba I wspólnotę pozbawioną własności prywatnej, dzielącą się wszystkim i wspólnie wykorzystującą dary natury. Można więc powiedzieć, że William Brewster był pierwszym przywódcą społeczności europejskiej w Ameryce Północnej. Kolonia w Plymouth stała się komuną religijną, której zasady równości i odrzucenia wszelkiego porządku feudalnego stały się zaczynem koncepcji stworzenia egalitarnego porządku społecznego w Nowym Świecie. Być może dlatego w amerykańskiej literaturze historycznej William Brewster jest często nazywany patriarchą – z szacunku dla jego roli przy tworzeniu kolonii, która w ciągu dwóch wieków przeobraziła się w naród.
Zachary Taylor wierzył przez całe życie, że pielgrzymi stanowią wzór dla całego społeczeństwa amerykańskiego. Naród miał być wspólnotą pobożnych ludzi, białych, którym Bóg dał prawo do eksploatacji Ameryki Północnej i dominacji nad „dzikimi” przedstawicielami obcych ras. Jego wiara w konieczność nieustannego podboju nowych terytoriów była także konsekwencją młodości spędzonej na ówczesnym amerykańskim pograniczu.
Tuż po jego narodzinach rodzina Taylorów przeniosła się w okolice Louisville, osady założonej w 1778 r. przez pułkownika George’a Rogersa Clarka nad rzeką Ohio. Współcześnie jest to jeden z najbardziej zindustrializowanych regionów Ameryki Północnej, ale w czasie, kiedy Sarah i Richard Taylorowie zakładali tu plantację, był to ostatni bastion cywilizowanego świata. Zachary Taylor wychowywał się więc w świecie, w którym plantatorzy toczyli nieustanną wojnę z dziką przyrodą, Indianami i niedogodnościami życia codziennego. Jego domem rodzinnym była zwykła, pozbawiona wygód chałupa, a dzieciństwo było nieustanną pracą na farmie. Tam zapewne ukształtował się jego twardy, wręcz grubiański, charakter.
Przyszły prezydent czuł się świetnie w obozie wojskowym, ale kompletnie nie radził sobie na salonach. Jego sławetne niechlujstwo, przejawiające się noszeniem podniszczonych ubrań, rzadkim odwiedzaniem łaźni i minimalizmem w wystroju pomieszczeń, w których mieszkał, było pokłosiem młodości spędzonej w warunkach, które dzisiaj moglibyśmy nazwać prymitywnymi. Codzienna walka z naturą i Indianami o przetrwanie uczyniła z niego idealnego kandydata na żołnierza. Ówczesne Kentucky, terytorium wielkości Grecji, zamieszkiwało zaledwie 20 tys. ludzi. W 1790 r. Indianie (głównie z plemienia Shawnee) zabili tam 1500 osadników. Było to więc prawdziwe pogranicze w ogniu, gdzie edukacja dzieci stanowiła najmniejsze zmartwienie osadników.