Dumny władca powrócił do Petersburga na okręcie, przy którego budowie sam niegdyś pracował. Po zejściu z pokładu udał się z Twierdzy Pietropawłowskiej do cerkwi, gdzie złożywszy Bogu pokłon, dziękował za wielki triumf pod Sztokholmem. Później wspiął się na specjalnie przygotowane drewniane podium na placu przed świątynią i silnym głosem oznajmił mieszkańcom miasta: „Radujcie się i Bogu dziękujcie!". Ogłosił, że przez dwa miesiące mogą się bawić i biesiadować, pijąc, ile chcą, i napełniając żołądki jadłem z carskich magazynów. Następnie po natchnionym kazaniu arcybiskupa Teofana Prokopowicza, prokuratora Świątobliwego Synodu, wśród huku salw armatnich, miarowych uderzeń werbli i dźwięku trąb kanclerz Gawriił Iwanowicz Gołowkin na wzór rzymski proklamował cara „Ojcem Ojczyzny" i obwołał „Piotrem Wielkim, imperatorem wszechrosyjskim".
Tak oto rodziło się do życia Cesarstwo Rosyjskie, które wieki później zacznie pożerać swoich zachodnich i południowych sąsiadów. Jeszcze trzy wieki wcześniej było to niewielkie Księstwo Moskiewskie, zapadła dziura na dzikich rubieżach cywilizowanej Europy. W 1721 r. jego władca, który przemocą cywilizował i modernizował ten średniowieczny skansen, proklamował przed światem ten na poły azjatycki wygwizdów „trzecim Rzymem". Czy miał do tego prawo?
Przez krótki moment historii drapieżnika można było poskromić, kiedy przez trzy lata – od 27 sierpnia 1610 do 5 października 1613 r. – carem Rosji był król polski Zygmunt III Waza.
Do XIV w. zwierzchność nad całą Rusią przysługiwała wielkim książętom kijowskim i włodzimierskim, którzy ok. 1305 r. zaczęli się tytułować wielkimi książętami Wszechrusi. Dopiero wtedy wielki książę włodzimierski Michał III Jarosławowicz dołączył do swojego tytułu wielkiego księcia twerskiego i włodzimierskiego godność wielkiego księcia moskiewskiego.
Czytaj więcej
Dynastia, która miała rządzić jednym z największych imperiów w dziejach, zaczynała swoją karierę w lęku o własne przetrwanie. Przez 300 lat większość jej przedstawicieli nie umarła śmiercią naturalną. A jej koniec był taki, jakiego Romanowowie zawsze najbardziej się obawiali.