Tuż przed godziną dziewiątą wieczorem 17 października 1973 r. gromkie „Jest!" wyrwało się z ust wielomilionowej rzeszy Polaków. Nie wykonano wówczas żadnych badań akustycznych, ale można sądzić, że okrzyk ten było słychać daleko poza granicami naszego kraju. Co było powodem takiej reakcji naszych rodaków? Co sprawiło, że w polskich domach skakano ze szczęścia, wpadano sobie w objęcia? Na tak postawione pytania najkrótsza odpowiedź brzmi: piłka nożna.
Była 57. minuta meczu Anglia – Polska w Londynie, gdy biało-czerwoni objęli prowadzenie 1:0. To właśnie wtedy niezastąpiony komentator sportowy Jan Ciszewski wykrzyknął swoje kultowe: „Sensacja na Wembley!", i to właśnie ten gol spowodował wspomniany wcześniej wybuch niebywałej radości w kraju nad Wisłą. Potem Anglicy wyrównali, nasi – groźnie kontratakując – heroicznie bronili remisu, by w efekcie dowieźć wynik 1:1 do końca. Oznaczało to awans Polaków do finałów mistrzostw świata, a wielki wkład w ten epokowy sukces mieli piłkarze z Krakowa – Adam Musiał i Antoni Szymanowski, których brawurowe interwencje w końcówce zawodów uratowały zwycięski remis. Nie był to ani pierwszy, ani ostatni przypadek w historii naszego futbolu, kiedy to zawodnicy z podwawelskiego grodu stanowili o sile naszej reprezentacji. Nie brało się to oczywiście z niczego. Po prostu krakowskie kluby od zawsze zaliczały się do krajowej czołówki. Najstarsze z nich powstały w 1906 roku, który to rok uznaje się – i słusznie – za cezurę, jeśli idzie o piłkarskie dzieje grodu Kraka. Na ich powstanie warto jednak spojrzeć w nieco szerszym wymiarze. Przecież w owym 1906 r. piłka nożna nie spadła nagle z kosmosu, objawiając swój majestat na krakowskich Błoniach i w ich okolicach. To nie było tak, że młodzi chłopcy ni stąd, ni zowąd zapałali płomiennym uczuciem do kopania kulistego przedmiotu zwanego piłką. Kiedy zatem to wszystko się zaczęło? Ano dawno, bardzo dawno temu.
W zdrowym ciele zdrowy duch
„Piłki granie też zdrowie mnoży, chyżość ciała czyni, ludzi czyni do obrotu sposobne, sił dodaje, umacnia nogi". Jak nietrudno się domyślić, ten hymn pochwalny na temat gry w piłkę nie powstał ani w wieku dwudziestym, ani dwudziestym pierwszym. Słowa te na początku siedemnastego stulecia naszej ery napisał Sebastian Petrycy – lekarz i filozof, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego (wówczas Akademii Krakowskiej). Czy w grze w piłkę rywalizowało się wówczas w Polsce indywidualnie czy zespołowo, czy można było piłkę tylko rzucać, czy dozwolone było także jej kopanie – tego nie wiadomo. Wydaje się jednak, że wprawianie piłki w ruch za pomocą nóg nie było w okresie baroku dla Polaków sztuką tajemną. Polska była przecież wtedy jeszcze potęgą i różne nowinki, także te dotyczące kultury fizycznej, na nasze ziemie z pewnością docierały. A przecież piłka, jako element usprawniający ćwiczenia cielesne, znana była od starożytności.
Zwykło się uważać, że antyczny sport grecki opierał się głównie na zapasach, lekkiej atletyce, boksie i wyścigach konnych. Tymczasem wielką popularnością cieszyła się w starożytnej Helladzie także piłka. Greckie gimnazja posiadały osobne pomieszczenie do ćwiczeń z piłką, a w Sparcie młodzieńcy, którzy osiągnęli dorosłość, nazywani byli sfaireis, co znaczyło... piłkarze. Czy swą niezwykłą siłę i gibkość zawdzięczali zatem Spartanie grze w piłkę? Apologeci futbolu odpowiedzą z pewnością gremialnie: Tak!
To jednak nie starożytna Grecja, a Chiny uznawane są coraz częściej za kolebkę piłki nożnej. Co prawda, raczej między legendy niż do annałów można włożyć teorię, jakoby protoplastą piłkarstwa był Żółty Cesarz, to jednak nie ulega wątpliwości, że reguły gry o nazwie cuju (czytaj: cudziu) były znane w Okresie Walczących Królestw (480–221 r. p.n.e.). Naprzeciw siebie stawały dwa zespoły, których zawodnicy, podając sobie niewielką piłkę w ten sposób, aby nie upadła ona na ziemię, miały za zadanie umieścić ją w stojącej na środku boiska siatce z otworem. Co ciekawe, można było posługiwać się wszystkimi częściami ciała oprócz rąk. I nie było w tej materii żadnego zmiłuj, żadnego „naturalnego ułożenia ręki".