Gdy w pierwszej połowie lat 60. rozpoczynałem studia, Uniwersytet Warszawski już był rozpolitykowany. Pierwszy raz zobaczyłem Karola Modzelewskiego w czasie jednego ze spotkań z autorami listu otwartego do partii. Dziewczyny z uwielbieniem patrzyły mu w oczy. Nawet początkującemu studentowi, jakim wówczas byłem, list wydał się wściekle lewicowy i pełen naiwności (np. autorzy na podstawie rocznika statystycznego GUS wyliczali wysokość marksistowskiej stopy wyzysku z dokładnością chyba do drugiego miejsca po przecinku). Bez wątpienia jednak był to tekst szlachetny, odważny i przełamujący okres popaździernikowego marazmu.
Na uniwersytecie opozycyjnie aktywni byli wtedy wyłącznie rewizjoniści (Leszek Kołakowski, Włodzimierz Brus, Zygmunt Bauman, Krzysztof Pomian, Maria Hirszowicz i szereg innych), którym nie udała się październikowa modernizacja komunizmu. Znaczna część uniwersyteckiej organizacji partyjnej (sekretarzem na moim Wydziale Ekonomii Politycznej był Aleksander Smolar, a jednym z aktywistów Waldemar Kuczyński) i jeszcze większa część ZMS (ale nie ZSP, które skupiało przede wszystkim bezideowych oportunistów) była w opozycji do systemu.
Zastanawiałem się wówczas nawet, czy skuteczna działalność na rzecz prawdziwego socjalizmu nie wymaga wstąpienia do PZPR. Dzięki Bogu nie zdecydowałem się na to, ale krótko byłem w – naprawdę opozycyjnym – ZMS. W 1967 roku zostałem z niego usunięty za rewizjonizm.
Środowiska partyjnych rewizjonistów współdziałały z nieformalną grupą przyszłych komandosów, w której przewodzili Adam Michnik, Jan Lityński, Seweryn Blumsztajn, Józef Dajczgewand, Barbara Toruńczyk, Henryk Szlajfer i wielu innych. Grupa ta do pewnego stopnia była zamknięta z racji wcześniej ukształtowanych więzi środowiskowych. Aktywność polityczna przenikała się z życiem towarzyskim.
W tamtym czasie Uniwersytet Warszawski był chyba jedynym w Polsce miejscem niezależnych działań politycznych. Nieprzypadkowo to na uniwersytecie doszło do słynnej awantury, jaką było wystąpienie Kołakowskiego i Pomiana z okazji 10. rocznicy Października ’56. Nic więc dziwnego, że to tam się wszystko zaczęło.