Marzec – źródło mojej siły

Marzec ’68 był dla mnie bardzo ważny. Nigdy przedtem i nigdy potem nie doświadczyłem tak silnego poczucia wspólnoty i zaangażowania po słusznej stronie – pisze publicysta

Aktualizacja: 05.03.2008 11:06 Publikacja: 05.03.2008 01:07

Marzec – źródło mojej siły

Foto: IPN/Forum

Red

Gdy w pierwszej połowie lat 60. rozpoczynałem studia, Uniwersytet Warszawski już był rozpolitykowany. Pierwszy raz zobaczyłem Karola Modzelewskiego w czasie jednego ze spotkań z autorami listu otwartego do partii. Dziewczyny z uwielbieniem patrzyły mu w oczy. Nawet początkującemu studentowi, jakim wówczas byłem, list wydał się wściekle lewicowy i pełen naiwności (np. autorzy na podstawie rocznika statystycznego GUS wyliczali wysokość marksistowskiej stopy wyzysku z dokładnością chyba do drugiego miejsca po przecinku). Bez wątpienia jednak był to tekst szlachetny, odważny i przełamujący okres popaździernikowego marazmu.

Na uniwersytecie opozycyjnie aktywni byli wtedy wyłącznie rewizjoniści (Leszek Kołakowski, Włodzimierz Brus, Zygmunt Bauman, Krzysztof Pomian, Maria Hirszowicz i szereg innych), którym nie udała się październikowa modernizacja komunizmu. Znaczna część uniwersyteckiej organizacji partyjnej (sekretarzem na moim Wydziale Ekonomii Politycznej był Aleksander Smolar, a jednym z aktywistów Waldemar Kuczyński) i jeszcze większa część ZMS (ale nie ZSP, które skupiało przede wszystkim bezideowych oportunistów) była w opozycji do systemu.

Zastanawiałem się wówczas nawet, czy skuteczna działalność na rzecz prawdziwego socjalizmu nie wymaga wstąpienia do PZPR. Dzięki Bogu nie zdecydowałem się na to, ale krótko byłem w – naprawdę opozycyjnym – ZMS. W 1967 roku zostałem z niego usunięty za rewizjonizm.

Środowiska partyjnych rewizjonistów współdziałały z nieformalną grupą przyszłych komandosów, w której przewodzili Adam Michnik, Jan Lityński, Seweryn Blumsztajn, Józef Dajczgewand, Barbara Toruńczyk, Henryk Szlajfer i wielu innych. Grupa ta do pewnego stopnia była zamknięta z racji wcześniej ukształtowanych więzi środowiskowych. Aktywność polityczna przenikała się z życiem towarzyskim.

W tamtym czasie Uniwersytet Warszawski był chyba jedynym w Polsce miejscem niezależnych działań politycznych. Nieprzypadkowo to na uniwersytecie doszło do słynnej awantury, jaką było wystąpienie Kołakowskiego i Pomiana z okazji 10. rocznicy Października ’56. Nic więc dziwnego, że to tam się wszystko zaczęło.

8 marca 1968 roku odbył się słynny wiec na dziedzińcu uniwersyteckim, a potem pałowanie studentów przez milicjantów i „aktyw robotniczy”. Byłem przedstawicielem studentów w rozmowach z władzami uczelni (w delegacji byli też między innymi Jadwiga Staniszkis i Marcin Król – wówczas już asystenci). Z rozmów nic nie wynikło. Na nic też zdały się wysiłki prof. Bobrowskiego i jego kontakty z ówczesnym premierem Józefem Cyrankiewiczem. Trudno było mieć wątpliwości: władze nie chciały żadnego kompromisu. Fakt, że studencka opozycja była lewicowa i sympatyzowało z nią sporo partyjnych intelektualistów, tylko wzmagało determinację władz. Ponieważ wśród inspiratorów zajść silna była grupa osób pochodzenia żydowskiego, rozpętano bezprecedensową kampanię antysemicką.

Eksponowano zwłaszcza „syjonistów”, którzy byli wcześniej stalinowcami. Propagandziści (w rodzaju Kazimierza Kąkola) sugerowali, że „syjonista” (czytaj Żyd) znaczy stalinowiec. Stało się jasne, że raz jeszcze antysemityzm, tym razem komunistycznej proweniencji, stał się instrumentem w rękach dyktatury. Odzew w kraju był bardzo ograniczony, a na uczelniach nie było go niemal wcale. Antysemicka propaganda nie stała się więc czynnikiem pacyfikującym nastroje studentów.

Na uniwersytecie aktem zbiorowego protestu stał się strajk okupacyjny. Uczelnia została otoczona przez funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Mimo dużego ryzyka wzięło w nim udział sporo studentów. Atmosfera była wspaniała – wszyscy mieliśmy poczucie bezspornej racji moralnej.

Ale strajk był ostatnim aktem sprzeciwu. Potem były już tylko represje. Nieliczni trafili do więzienia. Znacznie więcej osób straciło pracę, zostało usuniętych ze studiów i otrzymało wilczy bilet. Ale fala represji szybko wygasła, wiele zależało więc od tego, kiedy się wpadło w ręce SB i jakie miało pochodzenie.

Po strajku w czwórkę wyjechaliśmy z namiotami w Bieszczady. Pamiętam, że na północnych stokach leżał jeszcze śnieg, ale na południowych kwitły już pierwsze kwiaty. Po powrocie do Warszawy musiałem się stawić na przesłuchanie do aresztu na Rakowiecką. W jego trakcie esbek dawał upust jawnemu i prymitywnemu antysemityzmowi (informował mnie między innymi, którzy ministrowie to Żydzi). Straszył więzieniem za składanie fałszywych zeznań. Cóż, rzeczywiście kłamałem, a on miał na to dowód w postaci prawdziwych zeznań złamanego w śledztwie Henryka Szlajfera. Ale był już koniec kwietnia i skończyło się na stanowczym ostrzeżeniu, żebym w przyszłości… „nie trzymał z Żydami”.

Do dziś uważam, że wszyscy, którzy po Marcu nie rozstali się z PZPR (a tym bardziej doń wstąpili), to albo oportuniści, albo głuptasy

Nie poszedłem do więzienia, ale zostałem usunięty z uczelni, choć już byłem na ostatnim roku studiów. Na uczelnię mogłem wrócić dopiero po trzech latach. Moja osobista sytuacja nie była jednak najgorsza. Nie skończyłem wprawdzie studiów i miałem wilczy bilet, ale mieszkałem w Warszawie i dostałem pracę – zostałem referentem ds. gospodarki materiałowej w Zjednoczeniu Przemysłu Muzycznego. Jeździłem do „naszych” zakładów w całej Polsce (mieszkałem w najlepszych hotelach – np. w sopockim Grandzie) i sprawdzałem, czy deski w sztaplach są równo ułożone. Absurd tej roboty i tej firmy potwierdzał moje wcześniejsze doświadczenia z pracy w fabryce jeszcze sprzed studiów.

Marzec osobiście był dla mnie bardzo ważny. Stał się źródłem życiowego optymizmu. Nigdy przedtem i nigdy potem (nawet w sierpniu 1980) nie doświadczyłem tak silnego poczucia wspólnoty i zaangażowania po słusznej stronie. Uniwersytet był oazą słusznej sprawy. Wszyscy moi przyjaciele i koledzy bronili jej solidarnie i odważnie. Wtedy też zrozumiałem, że ta „czaszka (komunizm) nigdy się już nie uśmiechnie” – uodporniłem się całkowicie na gierkowskie „pomożecie”.

Do dziś zresztą uważam, że wszyscy, którzy po Marcu nie rozstali się z PZPR (a tym bardziej doń wstąpili), to albo oportuniści, albo głuptasy.

Jednak pokolenie marcowe przez znaczną część polskiej prawicy nie jest dobrze widziane. W skrajnych przypadkach przypisuje się mu sympatię do komunizmu. Pierwszy raz te uprzedzenia dały o sobie znać już w okresie „Solidarności”. W ostatnich latach próbuje się zaś dowodzić, że między wydarzeniami marcowymi a spiskiem Okrągłego Stołu istnieje iunctim. Odnoszę też wrażenie, że na studenckie protesty Kościół patrzył z mieszanymi uczuciami. Zapewne także ten fakt leży u źródeł niechęci obecnej prawicy do Marca. Jest w tym pewnie również zwykła zawiść ze strony tych, którzy – z wyboru lub z powodu młodego wieku – nie uczestniczyli w tamtych wydarzeniach.

Mimo zasadniczych różnic niektórzy dopatrują się w polskim Marcu i wiośnie 1968 roku na Zachodzie wspólnych cech. Dowodzą wspólnoty buntu przeciw kapitalizmowi i wartościom narodowym. To nadużycie. Nasze zaangażowanie miało charakter etyczny i emocjonalny. Przede wszystkim było spontanicznym protestem i odruchem solidarności z represjonowanymi – także z polskimi Żydami.

Polski Marzec był zupełnie inny od młodzieżowego buntu na Zachodzie. Nie miał także bezpośrednich następstw. Nie stał się żadnym etapem. Bunt został skutecznie stłumiony. Po Marcu zapanowała przygnębiająca atmosfera. Nawet pacyfikacja praskiej wiosny nie wzbudziła w Polsce protestów. A gdy w 1970 roku doszło do wielkiego buntu robotników Wybrzeża, w pomarcowym środowisku został on przyjęty z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony był oceniany jako znak pogłębiającego się kryzysu systemu, z drugiej zaś przeraził (niektórych) swoją gwałtownością i bezkompromisowością. A trzeba pamiętać, że Rosja miała się wtedy dobrze, jeżeli kiedykolwiek można to było o tym kraju powiedzieć.

W każdym razie Grudzień ’70 nie stał się impulsem dla nowej aktywności. Marcowe środowisko jako całość było w dołku. Wielu weteranów Marca znalazło się w bardzo niekomfortowej sytuacji. Jeżeli ktoś nie miał oparcia w rodzinie albo w najbardziej opiniotwórczych środowiskach, to stał samotny naprzeciw totalnego systemu. Musiało upłynąć kilka lat, zanim siły systemu i dysydentów się wyrównały.

Autor jest doktorem habilitowanym nauk ekonomicznych, pracownikiem PAN. Był politykiem, liderem Unii Pracy

Gdy w pierwszej połowie lat 60. rozpoczynałem studia, Uniwersytet Warszawski już był rozpolitykowany. Pierwszy raz zobaczyłem Karola Modzelewskiego w czasie jednego ze spotkań z autorami listu otwartego do partii. Dziewczyny z uwielbieniem patrzyły mu w oczy. Nawet początkującemu studentowi, jakim wówczas byłem, list wydał się wściekle lewicowy i pełen naiwności (np. autorzy na podstawie rocznika statystycznego GUS wyliczali wysokość marksistowskiej stopy wyzysku z dokładnością chyba do drugiego miejsca po przecinku). Bez wątpienia jednak był to tekst szlachetny, odważny i przełamujący okres popaździernikowego marazmu.

Pozostało 93% artykułu
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Historia
Archeologia rozboju i kontrabandy