Szczypta przekory i refleksja nad tym, co być mogło, wydają się dziwnie znajome, rym i metrum też przypominają wersy nieco szerzej znanego niż Zbylitowski poety: Głupi niedźwiedziu! gdybyś w mateczniku siedział / Nigdy by się o tobie Wojski nie dowiedział...
Głupi Ulissesie? O, to jedno na pewno nie. Odys miał wiele twarzy: bywał strategiem, wygnańcem, kapitanem, rozbitkiem, wiernym mężem, niewiernym kochankiem, nieraz opuszczała go fortuna, ale nigdy – bystrość i przebiegłość. „Ulissesem za młodu mnie zwano” – powiada z typową dlań skromnością Pan Zagłoba, komentując jeden ze swych forteli, i zdanie to, podobnie jak „Rozmowa szlachcica polskiego z cudzoziemcem”, ukazuje mimochodem, jak dobrze znany był wychowankom kolegiów jezuickich Greczyn Odys. Ściślej, Ulisses właśnie, co dowodzi, że w Wilnie, Mohylewie i Krakowie czytywano wówczas Homera raczej w łacińskim przekładzie.
Komu nie był znany? „Odyseją” zaczyna się historia literatury europejskiej i już w klasycznej starożytności doczekał się homerowy epos rozwinięć, sequeli, polemik, parafraz i parodii. Każdy opowiadał o Odyseuszu na nowo, od Dantego i Szekspira począwszy. Również w naszym wieku Ulisses-wygnaniec wędruje w najlepsze, tyle że po coraz bardziej gorzkich szlakach i niewesołych wcieleniach: raz przemierza w antybohaterskim arcydziele Joyce’a niegościnny, choć rodzinny Dublin, raz błąka się, jak w „Obłędzie” Jerzego Krzysztonia (jednej z największych i najmroczniejszych nadwiślańskich powieści) śladem własnych urojeń i polskich, arcypolskich obolałości. Powiedz mi, jak zrozumiałeś Odysową wędrówkę, a powiem ci, kim jesteś.
Nie dojdziemy całej prawdy o Odysie, również studiując starożytne teksty i grobowce. Z poematu Homera wiemy, że miał (z początku) kilka okrętów i płynął szybko. Z zachowanych tabliczek z Pylos – że w mykeńskich czasach rzeczywiście istniał ród, panujący na Itace i w okolicznych ziemiach, poszczególni zaś królowie – basileusowie nazywali się tak, jak zechciał ich zapamiętać Homer: Ithakos, Neritos, Polyktor. Pradziadowie .
Wiemy na pewno jedno: to w tamtym czasie, między XV a XII wiekiem p.n.e., brodaci Achajowie zaczęli na wąskich łodziach przemierzać morze, tak słusznie nazwane Śródziemnym, i zszywać kilwaterem niezliczone obce brzegi, wytyczając szlaki od Karii i Cylicji po Kretę, Lacjum i Gibraltar, od Morza Czarnego po Korsykę i Libię. Trzeba było kilku wieków, oswoili swoje morze, „Mare Nostrum”, i stworzyli wielki świat cywilizacji greckiej, oikumene. Poszczególne kolonie odrywały się od macierzystych poleis niczym pączkujące drożdże, swarliwy światek grecki zawierał zmienne sojusze i – z przerwą na olimpiady – toczył wojny. Łączył go, prócz obyczajów, bogów i języka, właśnie recytowany od Krymu po Massilię arcypoemat o losach Odysa, żeglarza.