Wyczerpany i okaleczony świat eksplodował radością i pomaszerował dalej w wesołych defiladach zwycięstwa. Ale była to radość triumfatorów – na londyńską defiladę nie zaproszono Polaków, których podstępny los obsadził w paradoksalnej roli przegranego zwycięzcy. Nie z naszej winy obudziliśmy się w roli wasala, całkowicie zepchniętego na margines.
System układów międzynarodowych, naiwny i obłudny zarazem, usankcjonował dwubiegunowy podział świata, zdominowany przez uzbrojone po zęby dwa supermocarstwa. Imperium brytyjskie dość prędko osunęło się do drugiej ligi, czego dość groteskowym ukoronowaniem stała się awantura wokół Kanału Sueskiego w 1956 roku.
Wszelako były to bieguny, które mieściły się na naszej planecie tylko w sensie geograficznym. Duchowo były to bowiem światy całkowicie odmienne: Ameryka dążyła (przykładem niech będzie plan Marshalla) do rekonstrukcji roztrzaskanego przez wojnę świata, Sowiety zaś do jego dalszej destrukcji, bo przecież ich władza poza wszystkim niosła ze sobą wszechogarniający chaos: od gospodarki po sferę podstawowych wartości. Mówiąc w innym porządku, Pax Americana, znów mocno naiwny i nie mniej cyniczny, niósł dla statystycznego (przede wszystkim białego – niestety) człowieka szansę na minimum szczęścia, natomiast sowiecka tyrania szansę na minimum nieszczęścia. W pierwszej grze społecznej przegrywający ledwo wiązał koniec z końcem, w drugiej – kończył w łagrze, więzieniu czy od razu pod ścianą. Procent wygrywających w obu systemach miał się jak słoń do mrówki.
Zastanawiam się, co tu i tam znaczył slogan „dać sobie radę”. Chyba po raz pierwszy w dziejach świat (przynajmniej świat kultury europejskiej) tak radykalnie rozłamał się na dwie niewspółmierne mentalności. I do dziś mamy z tym kłopoty.
Te dwa systemy były skazane na nieuchronną konfrontację. I ona prędko nastąpiła, przybierając formy zbrojnego starcia głównie w Azji i Afryce. Jeśli ktoś ma ponad 50 lat, to wie, że część z nich przeżył w stanie podskórnego napięcia, najpewniej podobnego po obu stronach barykady. Szczególnie że zawisło nad nami kolejne upiorne dziedzictwo drugiej wojny – bomba atomowa. Wychowałem się w domu podpiwniczonym labiryntem schronów, podobnie jak rówieśnicy ze… Szwajcarii. Ileż to razy dzwoniły ostatnie dzwonki bezpieczeństwa! Ale też ta bomba trzymała na mocnej smyczy potęgi tego świata. Bo to jest tak, że gordyjski splot paradoksów jakoś wiąże nas wszystkich jako uniwersalny bezpiecznik ludzkości. I byle nie przyszedł jakiś mądrala z mieczem.