A ja idu, szagaju po Moskwie

W końcu ósmej dekady zeszłego wieku pracowałem w redakcji „Sztandaru Młodych”.

Aktualizacja: 28.01.2008 16:44 Publikacja: 28.01.2008 12:44

A ja idu, szagaju po Moskwie

Foto: Rzeczpospolita

W Warszawie wybuchały tajemnicze pożary – a to Smyka, to znów Trasy Łazienkowskiej, przy wypłacie dostawaliśmy kartki na cukier, mięso było do kupienia praktycznie tylko w sklepach komercyjnych, komunikaty KSS „KOR”, odczytywane następnie w Radiu Wolna Europa, przynosiły informacje o coraz szerzej zakrojonych akcjach protestacyjnych w środowiskach robotniczych, studenckich, artystycznych.

Tym duszniej było w redakcji na Wspólnej rządzonej przez Ryszarda Łukasiewicza, nazywanego, nie tylko z racji specyficznej urody, Kwadratowym. Gazeta nie tylko dawała ciała partii, ale i nadto gorliwie starała się być, nomen omen, organem związków młodzieżowych. A te akurat, ze Zrzeszeniem Studentów Polskich włącznie, zafundowały sobie w nazwach przymiotnik „socjalistyczny”. Była to już jawna przymiarka do Komsomołu.Jakby tego wszystkiego było mało, te wspierane przez partię (i finansowane) organizacje młodzieżowe zjednoczyły się w Federację Socjalistycznych Związków Młodzieży Polskiej. W skrócie FSZMP. Spróbujcie to wymówić...

Aktywiści, oczywiście, potrafili. W nagrodę ochrzczeni zostali wdzięcznie federastami.

I właśnie federaści zabrali mnie w lipcu 1980 roku na trzy dni do Moskwy. Mieli podpisywać jakieś kolejne wiekopomne porozumienie z Komsomołem, a ja miałem o tym napisać półtorej kartki. Tyle.

W Moskwie trafiłem do studenckiego hotelu Orlonok na Worobiowych Górach, oficjalnie zwanych Leninowskimi. W życiu nie widziałem tak wielkich karaluchów jak tam, istne mutanty. Zaalarmowana przeze mnie etażna przyszła do pokoju, zapaliła światło i uspokajająco powiedziała: – W normie, trzeba przywyknąć.

Nie chciałem się przyzwyczajać, noc spędziłem więc w towarzystwie jedynego znajomego, jakiego miałem w Moskwie, który zadeklarował, że pokaże mi nocne atrakcje miasta. Rano prosto pomaszerowałem pod wskazany adres, gdzie miały się toczyć rozmowy młodzieży polskiej i radzieckiej czy raczej przedstawicieli tej młodzieży. Niewiele z nich pamiętam, prawdę mówiąc nic, gdyż usnąłem na krześle chyba wcześniej, niż usiadłem. Kiedy się obudziłem, było po wszystkim. Któryś z federastów zapytał mnie: – No jak, redaktorze? Interesujące, prawda? – Niewątpliwie – zgodziłem się skwapliwie, otwierając stojącą na stole sławną wodę Borjomi. Odżyłem. Następnie cała polska delegacja pojechała do naszej ambasady, gdzie zrobiło się już całkiem przyjemnie. Nękać mnie jednak zaczęła myśl: po pierwsze – skąd mam nadać oczekiwany w redakcji materiał, a po drugie – co mam napisać. Poprosiłem o kopię podpisanego dokumentu, ale moja wiedza ani na trochę od tego się nie zwiększyła. Na szczęście sekretarz ambasady okazał się człowiekiem życzliwym: – Przyjedźcie tu raz jeszcze, wieczorem, będę na was czekał i wtedy nadacie teleks.

Po obiedzie towarzyszy młodzieżowców odwieziono do hotelu Rossija, ja się jednak do swojego Orlonka nie spieszyłem, nie tylko z powodu karaluchów. Kilkakrotne przeszukanie kieszeni nie pozostawiało wątpliwości – byłem goły jak święty turecki. Bez większego sensu kilka godzin łaziłem ulicami, podśpiewując przy tym sobie, a cóżby innego: „A ja idu, szagaju po Moskwie”. Szagałem, szagałem, popatrując na zegarek, wreszcie około siódmej zjawiłem się ponownie pod ambasadą.

Zainteresował się mną milicjant. Pokazałem mu paszport, legitymację prasową, usiłując wytłumaczyć, że czeka na mnie sekretarz.– Sekretarz dawno pojechał do domu, tam nikogo nie ma.

– Jak to: nie ma! – zawołałem z rozpaczą. – Ktoś musi być w środku, trzeba go poprosić.

Wyszedł mężczyzna w średnim wieku; pomyślałem, że cieć, okazać się miało, że ktoś zupełnie inny. W każdym razie z całą pewnością ubek. Zaprowadził mnie do niedużego pokoiku, gdzie stał teleks.

– Umie pan go obsługiwać? – zapytałem z nadzieją.

– Nie, ale słyszałem, że dziennikarze w dziedzinie technicznych środków łączności są specjalistami.

Przełknąłem ironię, stwierdzając z ulgą, że teleks ma założoną taśmę, mogę więc przystąpić do pracy. A raczej muszę. Facet przysiadł na fotelu obok i przez ramię czytał moje wypracowanie, recenzując je na bieżąco: – Całkiem, całkiem. To naprawdę teraz młodzież radziecka masowo jeździć będzie do Polski?

– Tak, w Warszawie będzie przesiadka i od razu polecą na Księżyc – warknąłem, bo gość działał mi na nerwy.

– Mam ochotę na kolację. Zjemy ją razem – zarządził nagle. Tempo narzucił straszliwe. Zanim jednak przeszedł ze mną na „ty” i zaczął mówić do mnie na przemian po imieniu, „towarzyszu przewodniczący” i „towarzyszu majorze”, rozpolitykował się na całego. Jego zdaniem w partii nastąpić miało lada dzień „przegrupowanie sił” i „wymiana kadry przywódczej”.Chciałem się dowiedzieć, czy chodzi mu o „kadrę” moskiewską czy warszawską. Spojrzał na mnie litościwie: „Tu partia jest jak opoka i żadnych przegrupowań nie będzie. Ale warszawka niech się trzyma; będzie wiało, oj będzie”. „Dobra, dobra – wyraziłem wątpliwość – może i Związek Radziecki jest jako ta skała, ale z karaluchami poradzić sobie nie może”.W Warszawie, jakoś tak zaraz po tej peregrynacji, dowiedziałem się, że mam jechać na wizytację obozu harcerskiego. – Z naczelnikiem ZHP – podkreślono. Naczelnik okazał się zastępcą naczelnika, a konkretnie Piotrem Łapą – późniejszym publicystą „Trybuny Ludu”. Gdy wpasowałem się do samochodu, zapytał, czy wiem już o Lublinie. – Co mam wiedzieć? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. – O przerwach w pracy, cały Lublin stoi – w głosie Łapy dominowała troska. – A Pierwszy na wakacjach.– Gdzie? – spytałem po raz drugi.

– No przecież, że na Krymie – obruszył się na moją naiwność. – To się źle skończy.

– Dla Gierka? – zorientowałem się wreszcie, o czym druh naczelnik mówi.– Żeby tylko dla niego!

W „Sztandarze Młodych”, w którym rządy sprawował już, na szczęście, nie Kwadratowy, jako pierwsi wydrukowaliśmy 21 postulatów strajkujących gdańskich stoczniowców. Gdy następnego dnia na planowaniu jeden z ważniejszych redaktorów, wymieniając nazwisko Andrzeja Gwiazdy, poprzedził je tytułem „inżynier”, pomyślałem sobie, że może i w „niebieskim kłamczuszku”, jak pieszczotliwie zwano „SM”, nastąpią zmiany. Ale kolejnego dnia gazeta doniosła o tym, że za strajkującymi robotnikami Wybrzeża stoją ich fałszywi przyjaciele – KOR-owcy i członkowie Ruchu Młodej Polski. Odczytałem jeszcze wyczernione ogromnymi literami hasło: „Socjalizm – tak, wypaczenia – nie”. I przypomniałem sobie słowa mojego interlokutora z ambasady w Moskwie: „Nikt i nigdy nie zawróci z raz obranej drogi Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. A jak będzie trzeba, to i z karaluchami damy sobie radę, towarzyszu przewodniczący. Bez obaw”.

Kończył się sierpień 1980 roku, miesiąc, który niebawem pisać zaczęliśmy wielką literą.

W Warszawie wybuchały tajemnicze pożary – a to Smyka, to znów Trasy Łazienkowskiej, przy wypłacie dostawaliśmy kartki na cukier, mięso było do kupienia praktycznie tylko w sklepach komercyjnych, komunikaty KSS „KOR”, odczytywane następnie w Radiu Wolna Europa, przynosiły informacje o coraz szerzej zakrojonych akcjach protestacyjnych w środowiskach robotniczych, studenckich, artystycznych.

Tym duszniej było w redakcji na Wspólnej rządzonej przez Ryszarda Łukasiewicza, nazywanego, nie tylko z racji specyficznej urody, Kwadratowym. Gazeta nie tylko dawała ciała partii, ale i nadto gorliwie starała się być, nomen omen, organem związków młodzieżowych. A te akurat, ze Zrzeszeniem Studentów Polskich włącznie, zafundowały sobie w nazwach przymiotnik „socjalistyczny”. Była to już jawna przymiarka do Komsomołu.Jakby tego wszystkiego było mało, te wspierane przez partię (i finansowane) organizacje młodzieżowe zjednoczyły się w Federację Socjalistycznych Związków Młodzieży Polskiej. W skrócie FSZMP. Spróbujcie to wymówić...

Pozostało 85% artykułu
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Historia
Archeologia rozboju i kontrabandy