Moje miasto, moja krew

1. Bogdan Wojciechowski był moim kolegą z podstawówki. Mieszkaliśmy na tym samym osiedlu. W maju 1982 roku spotkałem go na przejściu dla pieszych przez aleję Solidarności (wtedy: generała Świerczewskiego). Ledwie powłóczył nogami.

Publikacja: 11.02.2008 10:20

Moje miasto, moja krew

Foto: Fotorzepa

Przypomniało mi się, że w podobnym stanie widziałem go ponad dziesięć lat wcześniej. Przyjechał na przepustkę z jednostki, zabalował i nie chciało mu się wracać. Poprosił kolegę z podwórka o pomoc. Ten z całych sił walnął go płytą chodnikową w kolano. Złamanie z przemieszczeniem.

O tamtym, rzekłbym: „gitowskim”, etapie swego życia dawno już zapomniał. Ożenił się, miał dziecko, zarabiał na rodzinę jako ślusarz.

– Widzisz, jak mnie te kurwy potraktowały – bardziej stwierdził, niż spytał.

– Pod katedrą – też raczej skonstatowałem, niż wyraziłem wątpliwość.

– No – potwierdził. – Widziałeś się ze Zbyszkiem, co u niego?Zbyszek był naszym wspólnym kolegą, 13 grudnia 1981 roku został internowany, akurat wyszedł z Białołęki.

Chwilę rozmawialiśmy o wspólnych znajomych, trochę o żonach i dzieciach, Bogdan jednak uporczywie wracał do tego, co 3 maja działo się na Starym Mieście. Relację zakończył słowami: – Niech wydobrzeję, to te zomowskie suki nie tak urządzę.

W oczach miał jedno: nienawiść.

Poczułem się niewyraźnie. Pracowałem w „reżimowej” prasie, doskonaląc się – jak na Peerelczyka przystało – w dwójmyśleniu. Czyżbym zazdrościł dawnemu koledze z klasy? Kiedyś nosiłem długie włosy, on był git człowiekiem. Lekko nie było, ale jakie to teraz miało znaczenie?

– Cześć – rzucił mi na pożegnanie. – I pamiętaj: jesteśmy my i oni. I nie ma zmiłuj.

Przytaknąłem. Choć nie mogłem sobie wyobrazić, bym zaczął rzucać kamieniami w milicję. I czułem się z tym źle.

2. Był rok 1983, druga pielgrzymka papieża i spotkanie z nim na Stadionie Dziesięciolecia. Początek Duszpasterstwa Ludzi Pracy, jeszcze bez tej nazwy – wspomina Zbigniew Knap. – Wyruszyliśmy z kościoła św. Klemensa i szliśmy Towarową, placem Zawiszy, Alejami Jerozolimskimi koło Komitetu Centralnego na stadion. 5 tysięcy ludzi! Mieliśmy transparent, który namalował w kościele Stefan Szczypka: „Chrystus nigdy nie zgodzi się na to, aby człowiek pracy traktowany był wyłącznie jako narzędzie pracy – Jan Paweł II”, i rozwinęliśmy go przed KC. A ksiądz Siedlik, redemptorysta z Karolkowej, wziął megafon i zaintonował: „My chcemy Boga”. No, pięknie!

Wiesław Chrzanowski powiedział mi wcześniej, że należy się liczyć z prowokacjami, przed którymi przestrzegał biskupa Dąbrowskiego Kiszczak. Potraktowałem to poważnie, a tu patrzę – kilku chłopaków wyciąga znaki związkowe. Kazałem im je schować. „Ty kto?” – pytają. „Z regionu, odpowiadam za to, byście bezpiecznie dotarli na stadion”. Pomruczeli coś pod nosem, ale posłuchali.

Nie wszyscy jednak wrócili cało z papieskiej mszy. Już w latach 90. dowiedziałem się o śmierci młodego pracownika Instytutu Badań Jądrowych, który niósł transparent „Solidarności”. Rodzice go szukali, aż znaleźli... Sprawców mordu, oczywiście, nie wykryto. Jego nazwisko jest zaś na liście sporządzonej przez tzw. komisję Rokity.

A na stadionie, jak papież przyjechał, pięciometrowa biało-czerwona flaga z napisem „Solidarność” poszła w górę i łopotała przez całą papieską homilię, co pokazywały wszystkie telewizje na świecie. A ja w trakcie podniesienia mówię Budziakowi i jeszcze jednemu chłopakowi: „Podejdźcie do sztandaru, na ziemię go, oderwać płótno, pod bluzę i w długą”. Nie wyglądało to najlepiej. Ludzie klęczą, a tu słychać darcie materiału. Oni wymaszerowują, a klęczący wyzywają: „Wy skurwysyny, ubeki, co wam przeszkadzała ta flaga?”.

– Nie mogliście jej zostawić? – spytałem Zbyszka Knapa.

– Nie honor.

3. Miałem glejt uprawniający do przebywania na ulicy po godzinie policyjnej, milicyjną zwanej. Ale – jak się okazało – nie do śpiewania. Chóralnego, co usłyszałem od umundurowanego osobnika okupującego wraz z podobnymi sobie koksownik przy Złotej. Chór tworzyliśmy we dwóch z kolegą Okrasą, który był przestępcą podwójnym, bo i stosownej przepustki nie miał. Dlatego też od razu powieziono go na dołek, bodaj na Waliców.

Przypatrywałem się umundurowaniu przemawiającego do mnie – co stwierdziłem – sierżanta. No nie, żołnierzem to on nie był. Milicjantem, i owszem. Zapakował mnie do gazika i tak trafiłem w stanie wojennym na Kolską.

Lekarz machnął tylko ręką na moje oświadczenie, że jestem trzeźwy, i spytał, czy jestem świadomy, że wznosiłem okrzyki antypaństwowe i śpiewałem wywrotowe pieśni.

– „Pierwszą Brygadę”? Może pan jednak, doktorze, zbada mi krew – zaproponowałem.

– A chce pan wyjść na zewnątrz? – odpowiedział pytaniem.

– Nie bardzo, bo zimno. Ale zaryzykuję.

– Proszę bardzo – otworzył drzwi i zawołał w stronę korytarza. – Ten pan jest trzeźwy.

Milicjantowi stojącemu w przedsionku rzuciłem: – Widzicie, wyszło na moje, akcentując swoją chwilową przewagę.

Pierwszy raz pałą dostałem jeszcze w przedsionku, potem kolejny raz, i kolejny... Bólu nie czułem wcale, wpatrzony z przerażeniem w leżące na wózku, przykryte prześcieradłem... Nie myliłem się, to były zwłoki.

Do lekarskiej dyżurki wróciłem szybciej, niż ją opuściłem.

– No i co, u nas lepiej? – spytał flegmatycznie lekarz.

– Bez porównania – zapewniłem. – Ale, panie doktorze, tam jest trup.

– Wydaje się panu. Tam niczego i nikogo nie ma. Pana też nikt nie pobił, nie dotknął nawet. W ogóle nie był pan w izbie wytrzeźwień. Mnie pan nie widział, nie pił pan ze mną herbaty – którą zaraz zaparzę. Nie ma i nie było stanu wojennego. Wszystko to się nam wydaje.

Wydaje mi się to do dziś, ale nieraz myślę sobie, kto wtedy leżał na korytarzu pod tym cholernym prześcieradłem. Wiem też, że nigdy herbata nie smakowała mi tak jak ta pita nocą z dyżurnym lekarzem izby wytrzeźwień. W moim mieście, w którym urodziłem się niecałe 30 lat wcześniej. I które nigdy, ani przedtem, ani potem, nie było tak bardzo moje.

Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem