Wiesław Chrzanowski powiedział mi wcześniej, że należy się liczyć z prowokacjami, przed którymi przestrzegał biskupa Dąbrowskiego Kiszczak. Potraktowałem to poważnie, a tu patrzę – kilku chłopaków wyciąga znaki związkowe. Kazałem im je schować. „Ty kto?” – pytają. „Z regionu, odpowiadam za to, byście bezpiecznie dotarli na stadion”. Pomruczeli coś pod nosem, ale posłuchali.
Nie wszyscy jednak wrócili cało z papieskiej mszy. Już w latach 90. dowiedziałem się o śmierci młodego pracownika Instytutu Badań Jądrowych, który niósł transparent „Solidarności”. Rodzice go szukali, aż znaleźli... Sprawców mordu, oczywiście, nie wykryto. Jego nazwisko jest zaś na liście sporządzonej przez tzw. komisję Rokity.
A na stadionie, jak papież przyjechał, pięciometrowa biało-czerwona flaga z napisem „Solidarność” poszła w górę i łopotała przez całą papieską homilię, co pokazywały wszystkie telewizje na świecie. A ja w trakcie podniesienia mówię Budziakowi i jeszcze jednemu chłopakowi: „Podejdźcie do sztandaru, na ziemię go, oderwać płótno, pod bluzę i w długą”. Nie wyglądało to najlepiej. Ludzie klęczą, a tu słychać darcie materiału. Oni wymaszerowują, a klęczący wyzywają: „Wy skurwysyny, ubeki, co wam przeszkadzała ta flaga?”.
– Nie mogliście jej zostawić? – spytałem Zbyszka Knapa.
– Nie honor.
3. Miałem glejt uprawniający do przebywania na ulicy po godzinie policyjnej, milicyjną zwanej. Ale – jak się okazało – nie do śpiewania. Chóralnego, co usłyszałem od umundurowanego osobnika okupującego wraz z podobnymi sobie koksownik przy Złotej. Chór tworzyliśmy we dwóch z kolegą Okrasą, który był przestępcą podwójnym, bo i stosownej przepustki nie miał. Dlatego też od razu powieziono go na dołek, bodaj na Waliców.