Lancet

Doktor Mozolski znał go tylko z widzenia. Sąsiad z klatki schodowej. Wymieniali ukłony. To znaczy tamten kłaniał się zawsze pierwszy. Młody, dobrze wychowany człowiek. Brodaty i wąsaty. Jak wielu teraz współczesnych młodzieńców.

Publikacja: 11.02.2008 10:32

Przed Sierpniem wiedział o nim jedynie tyle, że pracuje jako kierowca w MZK. Był jeszcze kawalerem i mieszkał z matką. Kiedyś na schodach poprosił go, żeby zbadał matkę. Miała kłopoty z ciśnieniem. Doktor Mozolski zbadał ją i zapisał tej postarzałej przedwcześnie kobiecie właściwe leki. Młody człowiek poczerwieniał i zacinając się zapytał, ile ma zapłacić.

– Przysługa sąsiedzka – odparł doktor Mozolski.

I to wszystko. Zapamiętał jego zażenowanie w sprawie honorarium. Spodobało mu się to nawet.

Po Sierpniu doktor Mozolski doznał nieoczekiwanej przyjemności, kiedy w telewizji pokazywano komisję zakładową strajkujących MZK. Wśród nich był ten brodacz, sąsiad z klatki schodowej. Wszyscy ci młodzi pokazani w telewizji wyglądali jak rewolucjoniści z dawnych rycin i dagerotypów. Brodaci przeważali i długowłosi. Rewolucjoniści z 1905 roku. Bojowcy z PPS.

Tak ten telewizyjny obraz skojarzył się doktorowi Mozolskiemu z odległą przeszłością. Jak inni w tym czasie interesował się żywo losami „Solidarności”, pierwszego wolnego związku w tym kraju. Wyczekiwał przed sądem, kiedy odbywała się jego rejestracja. Jak inni oklaskiwał wąsatego trybuna ludowego Wałęsę. Ale był sceptykiem, a nawet pesymistą. Pochodził przecież z pokolenia ciężko doświadczonego historią i poczynając od wojny, losy narodu układały się w same niepowodzenia, żeby nie powiedzieć klęski. Doktor Mozolski był żołnierzem AK, pseudonim Lancet (to aluzja do jego rozpoczętych tuż przed wojną studiów medycznych) i po wyzwoleniu odsiedział kilka lat jako „zapluty karzeł reakcji”.

Nie znaczy to jednak wcale, że te doświadczenia uczyniły z niego złamanego, poharatanego człowieka. Nigdy nie uczynił nic, co by kolidowało z jego poglądami. Jak to mówił z rzadka po alkoholu, nie był mięczakiem ani nie miał duszy kolaboranta. Jedynie chłodno kalkulując i opierając się na naukach przeszłości, również dla tego wspaniałego zrywu ujarzmionego narodu nie przewidywał optymistycznych widoków. Czarno jawiła mu się przyszłość. Oczywiście nie mówił o tym zbyt chętnie. Nie chciał być defetystą. A już szczególnie wstrzymywał się od wypowiadania swych diagnoz w obecności młodych ludzi.

W szpitalu ci młodzi byli naprawdę świetni. Przypominali to wytracone wojenne pokolenie, tych chłopców z konspiracji o pseudonimach rodem z Sienkiewicza, tych przeróżnych Zagończyków, Kmiciców, Kołczanów, Bohunów i innych. Zaangażowanie, odwaga i talenty organizacyjne. I tak z nagła objawili się ci działacze! Na tej pustyni, gdzie dotychczas cynizm i obłuda walczyły o prymat z czynowniczym podporządkowaniem. Ten szpitalny aktyw „Solidarności” imponował mu niezwykle i ranił nawet boleśnie, przypominając młode lata.

– Już jestem wypalony – powiadał wtedy doktor Mozolski.

Ci lekarze, pielęgniarki, personel techniczny... Też został członkiem tego związku, ale raczej biernym.

Od czasu tego reportażu w telewizji innymi oczyma zaczął spoglądać na młodego sąsiada z klatki schodowej. Raz dłużej sobie porozmawiali. Brodacz opowiadał swoje wrażenie ze zjazdu „Solidarności”. Był delegatem. Doktor Mozolski przestrzegał przed zbytnim maksymalizmem. Brodacz przyznał mu rację.

Ogłoszenie stanu wojennego było jak przysłowiowy grom również dla doktora Mozolskiego. Szok, ogłuszenie. Tak to przeżył. Ten nastrój na mieście. Mroźna, zmilitaryzowana zima. Wojenna zima. I równocześnie ta lawina brudnej, prymitywnej propagandy w telewizji. Twarze ludzi, którzy tam się pojawili.

U niego w szpitalu obyło się na razie bez pacyfikacji. Jednego tylko zabrali. Choć zaczęto już mówić o brutalnych naciskach na członków „Solidarności”. O szantażach przeróżnych. Z ukrycia wylazły męty i gnidy. Żerować zaczęły bezkarnie.

Doktor Mozolski opancerzył się szczelnie jak za dawnych lat stalinizmu. Mało co mówił z ludźmi. Unikał. Ponadto jako chirurg miał ciągle pełne ręce roboty, a wolny czas spędzał, słuchając zagranicznych rozgłośni. Tego młodego brodacza nie spotkał ani razu na schodach. Myślał czasem o nim. Co się z nim stało? Internowali go, aresztowali? Nie wiedział więc nic o nim, a jego matki, tej schorowanej kobiety, nie chciał niepokoić.

Dziś po nocnym dyżurze wybrał się do domów handlowych Centrum. Szukał ciepłej pidżamy, bielizny, gdyż zima nadal trzyma tęga. Schodami w dół skierował się do podziemnego przejścia, żeby dostać się na drugą stronę Marszałkowskiej. To przejście podziemne nazywał na własny użytek Hadesem i zawsze tam błądził. Dziś także. Przystanął i nie wiedział, w którą iść stronę. I wtedy zobaczył go nagle. Na pewno on. Sąsiad z klatki schodowej. Tylko bez brody. Ogolony i ostrzyżony. Również przystanął przed sklepem z kosmetykami. Czyżby się ukrywał? Bez brody. Doktor Mozolski powoli zbliżył się do niego. Nie chciał go zaskakiwać. Pragnął, żeby tamten poznał go pierwszy. Człowiek, który się ukrywa, nie powinien być zaskakiwany. Denerwuje się niepotrzebnie. Cały czas się uśmiechał. Szukał jego spojrzenia.

Młodzieniec dostrzegł go wreszcie. Przez chwilę nie poznawał. Patrzył intensywnie i coś jak czujny, nieufny namysł pojawiło się na jego twarzy.– Panie sąsiedzie! – powiedział z naciskiem doktor Mozolski.

– A! – wyraźna ulga w głosie tamtego. – Pan doktor!

Doktor Mozolski nie pytał o nic. Był jak za dawnych, konspiracyjnych lat, skupiony i rzeczowy.

– Gdyby coś... – powiedział ściszonym głosem –... jakiś kłopot... pan albo ktoś z pana przyjaciół... to u mnie na chirurgii można poczuć się absolutnie bezpiecznie. Obandażuję... Nawet zabieg mogę pozorować i sam diabeł nie dojdzie. Więc... – doktor Mozolski wyrwał karteczkę z notesu i zapisał swoje telefony, domowy i szpitalny. Dopisał jeszcze adres szpitala i wewnętrzny telefon z portierni.

Młodzieniec złożył starannie karteczkę. Uścisnęli sobie mocno dłonie. Rozstali się bez słów.

Doktor Mozolski jeszcze stał i patrzył za oddalającym się młodzieńcem. Tłum kłębiący się w podziemnym przejściu pochłonął go zaraz.

Przed Sierpniem wiedział o nim jedynie tyle, że pracuje jako kierowca w MZK. Był jeszcze kawalerem i mieszkał z matką. Kiedyś na schodach poprosił go, żeby zbadał matkę. Miała kłopoty z ciśnieniem. Doktor Mozolski zbadał ją i zapisał tej postarzałej przedwcześnie kobiecie właściwe leki. Młody człowiek poczerwieniał i zacinając się zapytał, ile ma zapłacić.

– Przysługa sąsiedzka – odparł doktor Mozolski.

Pozostało 93% artykułu
Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem