Na przełomie 1915 i 1916 roku wszystkie trzy brygady Legionów Polskich nareszcie wystąpiły razem, wysłane do boju na Polesie Wołyńskie. W podmokłym, poprzecinanym rzekami i strumieniami terenie walczyły niemal cały rok, odpierając Rosjan dążących do rozgromienia wojsk niemiecko-austriackich w Galicji od północnego wschodu.

Polskie boje – w obronie i w natarciu – nie były tylko patriotyczną manifestacją czy mało znaczącym epizodem na ogromnym froncie, gdzie starły się potęgi monarchii zaborczych. Trzy brygady liczyły łącznie siedem pułków piechoty, dwa pułki kawalerii i pułk artylerii, czyli niemal 17 tysięcy żołnierzy na linii. Stanowiły pokaźny związek taktyczny; sporą siłę liczącą się w zakrojonych na dużą skalę planach operacyjnych. I tak też była ona wykorzystywana przy odpieraniu ataków Brusiłowa, w zdobywaniu przyczółków nad Styrem i Stochodem, w obronie pozycji pod Kostiuchnówką w roku 1915 (w następnym roku bitwa pod tą miejscowością przejdzie do historii; napiszemy o niej za tydzień).

Trzeba pamiętać, że po pierwszym roku wojny Rosjanie – mimo porażek, a nawet klęsk – nadal nie tracili wiary w zwycięstwo i mieli liczną armię, wytrzymałą i bitną, niezdemoralizowaną jeszcze rewolucyjną agitacją. Złośliwy grymas historii – nie pierwszy raz i nie ostatni – sprawił, że w ich szeregach walczyli Polacy będący tak świetnymi żołnierzami jak Władysław Anders, wybijający się już wtedy oficer kawalerii. Na szczęście za kilka lat wszyscy, wcześniej bijący się po przeciwnych stronach, stworzą Wojsko Polskie niepodległej ojczyzny.

W jej odzyskaniu wiodącą rolę odegrają jednak legioniści, którzy wtedy, nad Stochodem i Styrem, przypomnieli światu o polskim orężu. To była przecież największa, zwarta formacja polskich wojsk od czasów powstania listopadowego, a więc od 84 lat. O jej niebywałej wartości bojowej przesądzał ochotniczy zaciąg. Legioniści wiedzieli, za co się biją, chcieli się bić, gotowi byli na rany i śmierć. Taki żołnierz jest w boju niezrównany. Zachwyceni Niemcy chcieli więc stworzyć Polnische Wehrmacht – kanonenfutter pierwszej jakości dla urzeczywistnienia swoich tylko, a nie polskich, zamierzeń. Jak grubo się pomylili, okaże się po kryzysie przysięgowym spowodowanym oszukańczym aktem 5 listopada.

Maciej Rosalak - [mail=m.rosalak@rp.pl]m.rosalak@rp.pl[/mail], redaktor cyklu „Polska Piłsudskiego”, dziennikarz „Rzeczpospolitej”