Chociaż przebieg rewolucji lutowej 1917 r. można odtworzyć z dokładnością do jednej godziny i skrzyżowania ulic, nadal niejasne są powody przewrotu i imiona czynnych przy nim szatanów. W istocie im głębiej szukać, tym bardziej nie wiadomo, dlaczego ta rewolucja wybuchła.
Burżuazja, mimo że to w jej interesie leżało obalenie despotii, pragnęła rozstrzelania buntu równie mocno jak ziemiańscy lojaliści. Nawet gdy władza już leżała na ulicy, biedny Kiereński musiał błagać Dumę, by miała odwagę podnieść ją z rynsztoka. Od rebelii odcięli się też bolszewicy, wzywając robotników do ignorowania zamieszek. Partia, zaskoczona zajściami równie mocno jak car, była ponadto rozbita i pozbawiona głowy. Jej przywódców, łącznie z siostrą Uljanowa, aresztowano na początku zajść, więc dopiero sukces przewrotu spuścił sforę bolszewików ze smyczy.
O wywołanie rewolty chętnie oskarżano niemieckich agentów, których wielu widziano zwłaszcza w otoczeniu żony Mikołaja II Aleksandry Fiodorowny z domu Hessen-Darmstadt. Plotkowano nawet o istnieniu gorącej linii łączącej Carskie Sioło z pałacem Wilhelma II. Wiara w konszachty carycy z Niemcami była tak silna, że już po aresztowaniu Romanowów naprawdę szukano tego tajemniczego kabla. Jednak w istocie zamieszki miały antyniemiecki charakter, a najliczniejszymi ofiarami przewrotu stali się zlinczowani przez marynarzy oficerowie, którzy nosili brzmiące z niemiecka nazwiska. I nawet gdyby ta bzdura okazała się prawdą, tym trudniej wyjaśnić, czemu Niemcy mieliby potajemnie obalać sprzyjający im reżim, bo trzymane na postronku anglo-francuskich kredytów nowe władze także kontynuowały wojnę.
Jest też pogląd, że puczu niechcący dokonała sama policja polityczna, gdy armia opłacanych przez nią szpicli, konfidentów i prowokatorów wyrwała się spod kontroli oficerów prowadzących. Agentura ochrany mogła liczyć nawet 300 tys. osób, co przewyższało liczbę realnych członków wszystkich radykalnych organizacji. Istnieją relacje, że w atakach na biura ochrany, a osobliwie archiwa, największą gorliwość wykazali tajniacy, a minister policji Protopopow rzeczywiście prowokował eskalację rozruchów, żeby mieć pretekst do użycia karabinów maszynowych.
Można by ten paradoks złożyć na karb autorytarnej, specyficznie rosyjskiej mentalności, gdyby nie całkiem współczesny przypadek. Sto lat później w arcydemokratycznych Niemczech nie udało się zdelegalizować uchodzącej za neohitlerowską NPD, ponieważ trybunał w Karlsruhe nie umiał rozstrzygnąć, które z przestępstw były dziełem prawdziwych neonazistów, a których dokonali agenci federalnej bezpieki, którymi partia okazała się naszpikowana z góry do dołu.