Życie, choć piękne, tak kruche jest

Rocznica powstania co roku uruchamia dyskusje o jego krwawym bezsensie, które prowadzą tylko do kłótni. Nas zainspirował sens życia, na zawsze zapisany w czterech powstańczych biografiach.

Publikacja: 28.07.2013 19:00

Barbara Gancarczyk (pseudonim Pająk) podczas powstania była sanitariuszką w batalionie „Wigry”. Po w

Barbara Gancarczyk (pseudonim Pająk) podczas powstania była sanitariuszką w batalionie „Wigry”. Po wojnie od razu zabrała się do pracy, jako architekt uczestnicząc m.in. w odbudowie Starówki.

Foto: Stowarzyszenie Pamięci Powstania Warszawskiego 1944

Red

Wzruszają się na koncertach powstańczych piosenek, na wystawach zdjęć walczącego miasta i ze łzą w oku słuchają wykładów o sierpniu '44. Ale kiedy w 2004 r. w Warszawie urządzono wielką inscenizację bitwy o barykadę na skrzyżowaniu Wolskiej i Młynarskiej, tylko na niewielu twarzach widziałam wzruszenie. Dawni powstańcy częściej uśmiechali się na widok młodych ludzi, którzy z usmolonymi twarzami, w harcerskich mundurach i biało-czerwonych opaskach odgrywali żołnierzy ze zgrupowania „Radosław", broniących arterii komunikacyjnej przed pancerną kolumną SS. I z równą życzliwością oglądali nowoczesny czołg Leopard, który dzielnie grając rolę Pantery, szalał po asfalcie, aż szyby drżały w pobliskich kamienicach. Jeśli stalowe monstrum budziło w kimś krwiożercze emocje, to bardziej we mnie. Oryginalni powstańcy zachowywali spokój, a po zakończeniu półtoragodzinnego przedstawienia klaskali niczym w operze, z eleganckim dystansem i uznaniem dla aktorów. I pamiętam pytanie, które zawirowało wtedy w mojej głowie: jak to możliwe? Jakim cudem ludzie, którzy przeżyli ten koszmar, byli w stanie walczyć później o siebie samych? Grać o najwyższe stawki – i wygrywać?

Eksport życiowej energii

Biografie powstańców przez pierwsze 20 lat życia są zbliżone: inteligenckie rodziny, warszawskie szkoły, często harcerstwo. Wrzesień 1939 r. przerywa dzieciństwo, młodość. Nagle trzeba dorosnąć. Ze zwykłych szkół przenieść się na tajne komplety, co oznacza egzystencję w ciągłym ukryciu. Potem 1 sierpnia 1944 r., kiedy pada długo wyczekiwany rozkaz: naprzód. Większość powstańców wspomina ten czas jako najtragiczniejszy – i zarazem najpiękniejszy w życiu.

Gdy skończyła się wojna, zaczęła się z jednej strony odbudowa Polski, z drugiej koszmar stalinowskiego terroru. I w tym miejscu biografie zaczynają się różnić. Byli tacy, którzy nigdy nie podnieśli się z traumy. Fizycznie przetrwali, ale ich życie zatrzymało się w tamte wakacje. Powstanie naznaczyło ich tak silnie, że wszystko, co działo się później, koncentrowało się wokół tych wydarzeń. Ale spójrzmy na legendarnego dowódcę batalionu „Zośka" Ryszarda Białousa (pseudonim Jerzy). Po powstaniu trafił do obozów Bergen-Belsen, Gross-Born i Sandbostel, a po wyzwoleniu przez aliantów zdecydował się na pozostanie na Zachodzie ze względu na niepewną sytuację w Polsce i mnożące się wiadomości o prześladowaniu byłych akowców. W maju 1946 r. decyduje się na przyjazd do kraju z konwojem humanitarnym, ale tak naprawdę to dalszy ciąg wojny: prawdziwym celem Białousa jest nielegalne wywiezienie żony z dziećmi i kilkunastu przyjaciół z czasów okupacji zagrożonych więzieniem, a może nawet śmiercią.

Zamieszkują w Londynie, ale na moment. Rozczarowani obojętnością, z jaką Anglicy traktują swoich byłych sojuszników, wyjeżdżają na podbój Argentyny. Ryszard Białous studiował na politechnice, przed wojną zdążył ukończyć osiem semestrów na Wydziale Architektury, jest też saperem po Szkole Podchorążych w Modlinie. Argentyna potrzebuje takich ludzi, więc „Jerzy", wykorzystując swoje umiejętności, bierze udział w tworzeniu kraju: buduje drogi i mosty, a także najwyżej położone w Ameryce Południowej lotnisko w Kordylierach (Quillen). W latach 60. na zlecenie rządu w prowincji Neuquen projektuje wraz z Haliną Bukowińską, polską architekt z Belgii, wielkie uzdrowisko w Capohue na granicy z Chile. Zostaje dyrektorem technicznym Zarządu Turystyki i Uzdrowisk, a następnie dyrektorem generalnym Służby Hydrologicznej i Energii Elektrycznej. Powiedzieć, że to stanowisko strategiczne, to nie powiedzieć nic: „Jerzemu" podlegają sieć rzeczna, wodociągowa oraz produkcja i dystrybucja elektryczności w całej Argentynie.

W latach 1966–1969 jest dyrektorem realizacji projektów z ramienia Ministerstwa Budownictwa prowincji Neuquen. Jako dyrektor firmy Adelphia przez kolejne dwa lata buduje linię przesyłową elektroenergetyczną, podniebną drogę w górach, gazociąg. Mimo takiej masy zajęć nie rezygnuje z działalności społecznej. Działa w organizacjach kombatanckich. W Patagonii zakłada pierwszy w Argentynie klub biatlonowy. Jest narciarzem i wspinaczem: w Andach zdobywa kilka dziewiczych szczytów.

Do Polski przyjeżdża dopiero po 30 latach. Odwiedza 98-letniego ojca i groby przyjaciół z batalionu „Zośka" na wojskowych Powązkach. Jego wspomnienia pt. „Walka w pożodze", wydane w Niemczech w 1947 r., w ręce polskich czytelników trafiły dopiero w roku 1989. Zaledwie trzy lata później „Jerzy" umiera po ciężkiej chorobie, a przy jego grobie można się pomodlić na cmentarzu w Neuquen.

Ważne jest to, co przed nami

Jakich rzeczy Białous dokonałby w Polsce, gdyby tutaj został? Tego nie zgadniemy, czasu nie można odwrócić. Ale odszukaliśmy Barbarę Gancarczyk (pseudonim Pająk), która po wojnie została architektem i przyczyniła się do odbudowy warszawskiej Starówki, gdzie podczas powstania służyła jako sanitariuszka w batalionie „Wigry". Kiedy po klęsce trafiła do obozu jenieckiego w Pruszkowie, nawet powietrze pachniało beznadzieją. Wróciła z obozu do Warszawy w lutym 1945 r. Wciąż pamięta Marszałkowską, zamienioną w ocean gruzu, i co rusz leje po bombach. Na ulicach pełno niepochowanych, zmasakrowanych zwłok.

Pani Barbara uczestniczyła w ekshumacjach powstańców na warszawskiej Starówce, ukrywała ich przynależność do AK. Pracę przy odbudowie miasta zaczęła już w marcu 1945 r. od prowadzenia inwentaryzacji zabytkowych obiektów na Starówce i Krakowskim Przedmieściu. – Moją pierwszą pracą była inwentaryzacja ruin Kolumny Zygmunta, która leżała rozbita na placu Zamkowym. Pracowałam pod kierunkiem inż. Stanisława Żaryna – opowiada pani Barbara. – Potem przydzielono nam budynek tzw. Poczty Głównej, a dziś Generalnej Prokuratury przy Krakowskim Przedmieściu. Mieszkańcy podchodzili do nas i pytali, co robimy. Kiedy odpowiadałyśmy, że to wszystko będzie odbudowane, wybuchali śmiechem. Nikt nie wierzył, że to możliwe. Te budynki trzeba było mierzyć, choć świeżo po wojnie nie mieliśmy żadnych odpowiednich narzędzi. Pracowaliśmy w bardzo prymitywnych warunkach. Jak mój mąż, też architekt, mierzył Teatr Wielki, podstawili mu wielką i bardzo chwiejną drabinę strażacką i tak musiał pracować. Siłą rzeczy przy takich warunkach pracy spora część pomiarów warszawskich ruin była wykonywana na oko – notujemy jej wspomnienia, przywoływane z leciutkim, nostalgicznym uśmiechem.

Pani Barbara całe życie przepracowała w Warszawie i dziś stanowczo twierdzi, że nie wyobraża sobie życia nigdzie indziej. – To jest najpiękniejsze miasto na świecie – mówi. – Owszem, jako architekt dostrzegam zaniedbania, ale i tak jest fantastyczne w porównaniu z tym, co oglądałam codziennie w latach powojennych. My się musieliśmy podnieść. Tego przez całe dzieciństwo uczyło nas harcerstwo i szkoła. Byliśmy przed wojną i podczas nauki na tajnych kompletach karmieni ideą: „dziś, jutro, pojutrze". Wpajano nam, i słusznie, że musimy się uczyć, bo będziemy potrzebni dla przyszłości ojczyzny. Dziś może brzmi to patetycznie i naiwnie dla współczesnej młodzieży, ale na nas wtedy robiło to gigantyczne wrażenie. Budowało w nas poczucie misji. Znaczenie miało tylko to, co przed nami. Nawet dziś jestem co do tego przekonana i żyję tą ideą.

„Dziś, jutro, pojutrze"

Według Jana Ołdakowskiego, dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego, wytłumaczenie jest dość złożone. – Powstańcy nie byli pokoleniem, które ze stanu wojny przeszło w stan pokoju. Praktycznie wszyscy dla nowej, komunistycznej władzy byli potencjalnymi wrogami. Sami zresztą też z tą władzą godzić się nie chcieli. To ich ustawiało w stanie ciągłej konspiracji i walki – tłumaczy Ołdakowski. Dodatkowym czynnikiem ułatwiającym wyjście z depresji były spotkania z kolegami z powstania: wspólne rytuały, zbieranie się przy grobach przyjaciół. To nakręcało wzajemne opowieści, uzupełnianie historii zdarzeń. Powstańcy wciąż przerabiali je na nowo, a gromadzenie się wokół pamięci powstania miało dla nich priorytetowe znaczenie. – Wydaje mi się, że najsilniejsze stresy dotykają ludzi, gdy stykają się z kontrastem – dodaje Ołdakowski. – Kiedy z przerażającej wojny wracają do wygodnego, spokojnego domu, w którym nic się nie dzieje. Nie ma żadnych obowiązków, żadnych obciążeń. Tymczasem oni byli obciążeni poprzez edukację i wychowanie. To było pierwsze pokolenie urodzone w wolnej Polsce, przygotowywane  przez system edukacyjny do aktywnego zawodowo życia. Dlatego po powstaniu odczuwali silną odpowiedzialność i poczucie, że jest jeszcze dużo do zrobienia.

A więc – działanie. Podobnie postrzega to Tytus Karlikowski, batalion „Zośka", kompania „Rudy". Trzykrotnie ciężko ranny w powstaniu. Bezwładna ręka, bezwładna noga, brak oka. – Wyszedłem z powstania mocno okaleczony fizycznie i psychicznie. Stanąłem wobec tego przed dylematem: czy się poddać i wylądować jako inwalida na państwowym garnuszku, czy walczyć o zdrowie. Postanowiłem walczyć – wspomina dziś emerytowany profesor Instytutu Badawczego Leśnictwa, któremu Polska zawdzięcza stworzenie systemu ochrony przeciwpożarowej lasów. Jego metoda prognozowania zagrożenia pożarowego do dziś obowiązuje w kraju. Nie pozwala jednak przypisywać całej zasługi tylko sobie. Jak stanowczo podkreśla, to zawsze była praca zespołowa.

Powrót do zdrowia zaczął od tańca. – Mój lekarz jako kurację na niewładną nogę zalecił mi taniec. Więc tańczyłem. Przez całe życie się tyle nie natańczyłem co w 1945 r. – wspomina prof. Karlikowski. – Moim zdaniem to, co nas kształtowało i uchroniło przed drastycznymi konsekwencjami psychicznymi, to harcerstwo i ruch konspiracyjny. Wartości i idee wpajane nam wtedy. Hasło „dziś, jutro, pojutrze" zostało w naszych głowach już na zawsze.

Na ile sukcesy zawodowe zawdzięcza swojemu charakterowi, a na ile wychowaniu i edukacji? Tu profesor zdecydowanie kładzie nacisk na edukację i harcerstwo. – Moim bezpośrednim zwierzchnikiem w harcerstwie był Krzysztof Kamil Baczyński – wspomina. – Ten bliski mu duch miłości i gotowości do poświęcenia się dla ojczyzny był stale obecny w naszej młodości.

Post Traumatic Stress Disorder?

Słowa prof. Karlikowskiego są wielkie. Ale dla prof. Mai Lis-Turlejskiej ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, która bada zjawisko tzw. zespołu stresu pourazowego (ang. PTSD), są mało przekonujące. Pierwsze zakrojone na dużą skalę badania tego typu przeprowadzono na żołnierzach walczących w Wietnamie i wynikało z nich, że około 20 proc. żołnierzy cierpiało na PTSD. Ten przewlekły stan lękowy, wiążący się m.in. z cyklicznym powracaniem wyobrażenia krwawych scen (ang. flashback), zaburzeniami pamięci i drażliwością, może przejść w trwałą zmianę osobowości, opisaną w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób ICD-10 pod numerem F62.0. – Nie ma powodów, by przypuszczać, że to ominęło naszych żołnierzy czy powstańców dzięki jakimś nadprzyrodzonym zdolnościom – twierdzi prof. Lis-Turlejska. Jednocześnie przyznaje, że reakcja najbliższego otoczenia na traumę wyniesioną z powstania, wsparcie i zrozumienie ze strony bliskich oraz kolegów z placu boju mogły zadziałać na nich terapeutycznie. – Na pewno duża część powstańców poradziła sobie sama dzięki stałym kontaktom z kolegami z powstania, dzięki nieustannemu wspólnemu wracaniu do tamtych wydarzeń i analizowaniu ich między sobą od nowa – mówi.

Naukowej prawdy o psychice powstańców próżno więc szukać. Ale ich prywatne analizy tamtych zdarzeń trwają do dziś. – Na spotkaniach rocznicowych panowie w bardzo podeszłym wieku nadal żarliwie dyskutują o strategii poszczególnych działań podczas powstania – wyznaje Barbara Gancarczyk. – To jest ciągle w nas żywe – dodaje. – Na pewno trzeba wziąć pod uwagę, że do walki poszły osoby o stosunkowo silnej konstrukcji psychicznej. Wszystkie te czynniki mogły wpływać na lepszy powrót do równowagi – podsumowuje Lis-Turlejska.

Podporucznik jogin

Takim człowiekiem był z pewnością Makary Sieradzki, pseudonim Romek Stolarski, uchodzący za postać wybitnie szlachetną – ale też zdecydowanie ekscentryczną. Jego ponaddziewięćdziesięcioletnie życie to gotowy materiał na film. Podczas wojny jego rodzina ukrywała w domu trzy Żydówki, on zaś walczył w powstaniu jako uwielbiany przez podkomendnych podporucznik. Jego żona była łączniczką (pseudonim Julianna), a jeden z ich synów, 16-letni Jaś, zginął od wybuchu pocisku.

Po wojnie Sieradzcy zaangażowali się w antykomunistyczną konspirację. Po powrocie z Włoch z armii Andersa odwiedził ich rotmistrz Pilecki i stwierdził, że sprawa nie jest jeszcze przegrana. Tak zaczęli robotę dla wolnej Polski, która skończyła się 8 maja 1947 r. Ludzie z UB aresztowali ich podczas spotkania z Pileckim, na którym rok później wykonano wyrok śmierci.

Żona Sieradzkiego odsiedziała sześć lat. On sam za „szpiegostwo" dostał dożywocie, a kiedy dziewięć lat później wyszedł z więzienia, był wrakiem człowieka. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie. Miał rozedmę płuc, nerwicę, zaburzenia krążenia, rozszerzenie aorty, arytmię, artretyzm, nieżyt żołądka, nerek i wątroby. Jednak dzięki niebywałej sile woli i determinacji pokonał tę litanię chorób, stał się żarliwym orędownikiem abstynencji, wstrzemięźliwości i zdrowego trybu życia. Stosował głodówki i ćwiczenia oddechowe. Został wegetarianinem oraz joginem i co roku wybierał się boso na wielodniową przechadzkę ze Sztutowa do Świnoujścia, a to dla podtrzymania kondycji oraz... pilingu stóp.

Pracował w bibliotece i tuż przed dziewięćdziesiątką opisał swoje przeżycia, dietę i ćwiczenia w książce pt. „Życie bez chorób". Kiedy małżonkowie Sieradzcy otrzymali odszkodowanie za pobyt w komunistycznych więzieniach, przeznaczyli je na budowę schroniska dla niepełnosprawnych w Radwanowicach. I chociaż Makary nie znosił, kiedy dziennikarze wypytywali go o powstanie (o dietach i gimnastyce rozmawiał chętnie), to do końca życia nie pogodził się z bezkarnością komunistycznych oprawców, uczestnicząc jako świadek w procesach dawnych ubeków.

Makary Sieradzki mówił o sobie: „Bardzo ważną sprawą w życiu każdego człowieka jest pozytywne myślenie i życie w zgodzie z sobą". Może właśnie te cechy uchroniły jego pokolenie, nazywane „straconym", od faktycznej zatraty.

Wzruszają się na koncertach powstańczych piosenek, na wystawach zdjęć walczącego miasta i ze łzą w oku słuchają wykładów o sierpniu '44. Ale kiedy w 2004 r. w Warszawie urządzono wielką inscenizację bitwy o barykadę na skrzyżowaniu Wolskiej i Młynarskiej, tylko na niewielu twarzach widziałam wzruszenie. Dawni powstańcy częściej uśmiechali się na widok młodych ludzi, którzy z usmolonymi twarzami, w harcerskich mundurach i biało-czerwonych opaskach odgrywali żołnierzy ze zgrupowania „Radosław", broniących arterii komunikacyjnej przed pancerną kolumną SS. I z równą życzliwością oglądali nowoczesny czołg Leopard, który dzielnie grając rolę Pantery, szalał po asfalcie, aż szyby drżały w pobliskich kamienicach. Jeśli stalowe monstrum budziło w kimś krwiożercze emocje, to bardziej we mnie. Oryginalni powstańcy zachowywali spokój, a po zakończeniu półtoragodzinnego przedstawienia klaskali niczym w operze, z eleganckim dystansem i uznaniem dla aktorów. I pamiętam pytanie, które zawirowało wtedy w mojej głowie: jak to możliwe? Jakim cudem ludzie, którzy przeżyli ten koszmar, byli w stanie walczyć później o siebie samych? Grać o najwyższe stawki – i wygrywać?

Pozostało 91% artykułu
Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem