Wzruszają się na koncertach powstańczych piosenek, na wystawach zdjęć walczącego miasta i ze łzą w oku słuchają wykładów o sierpniu '44. Ale kiedy w 2004 r. w Warszawie urządzono wielką inscenizację bitwy o barykadę na skrzyżowaniu Wolskiej i Młynarskiej, tylko na niewielu twarzach widziałam wzruszenie. Dawni powstańcy częściej uśmiechali się na widok młodych ludzi, którzy z usmolonymi twarzami, w harcerskich mundurach i biało-czerwonych opaskach odgrywali żołnierzy ze zgrupowania „Radosław", broniących arterii komunikacyjnej przed pancerną kolumną SS. I z równą życzliwością oglądali nowoczesny czołg Leopard, który dzielnie grając rolę Pantery, szalał po asfalcie, aż szyby drżały w pobliskich kamienicach. Jeśli stalowe monstrum budziło w kimś krwiożercze emocje, to bardziej we mnie. Oryginalni powstańcy zachowywali spokój, a po zakończeniu półtoragodzinnego przedstawienia klaskali niczym w operze, z eleganckim dystansem i uznaniem dla aktorów. I pamiętam pytanie, które zawirowało wtedy w mojej głowie: jak to możliwe? Jakim cudem ludzie, którzy przeżyli ten koszmar, byli w stanie walczyć później o siebie samych? Grać o najwyższe stawki – i wygrywać?
Eksport życiowej energii
Biografie powstańców przez pierwsze 20 lat życia są zbliżone: inteligenckie rodziny, warszawskie szkoły, często harcerstwo. Wrzesień 1939 r. przerywa dzieciństwo, młodość. Nagle trzeba dorosnąć. Ze zwykłych szkół przenieść się na tajne komplety, co oznacza egzystencję w ciągłym ukryciu. Potem 1 sierpnia 1944 r., kiedy pada długo wyczekiwany rozkaz: naprzód. Większość powstańców wspomina ten czas jako najtragiczniejszy – i zarazem najpiękniejszy w życiu.
Gdy skończyła się wojna, zaczęła się z jednej strony odbudowa Polski, z drugiej koszmar stalinowskiego terroru. I w tym miejscu biografie zaczynają się różnić. Byli tacy, którzy nigdy nie podnieśli się z traumy. Fizycznie przetrwali, ale ich życie zatrzymało się w tamte wakacje. Powstanie naznaczyło ich tak silnie, że wszystko, co działo się później, koncentrowało się wokół tych wydarzeń. Ale spójrzmy na legendarnego dowódcę batalionu „Zośka" Ryszarda Białousa (pseudonim Jerzy). Po powstaniu trafił do obozów Bergen-Belsen, Gross-Born i Sandbostel, a po wyzwoleniu przez aliantów zdecydował się na pozostanie na Zachodzie ze względu na niepewną sytuację w Polsce i mnożące się wiadomości o prześladowaniu byłych akowców. W maju 1946 r. decyduje się na przyjazd do kraju z konwojem humanitarnym, ale tak naprawdę to dalszy ciąg wojny: prawdziwym celem Białousa jest nielegalne wywiezienie żony z dziećmi i kilkunastu przyjaciół z czasów okupacji zagrożonych więzieniem, a może nawet śmiercią.
Zamieszkują w Londynie, ale na moment. Rozczarowani obojętnością, z jaką Anglicy traktują swoich byłych sojuszników, wyjeżdżają na podbój Argentyny. Ryszard Białous studiował na politechnice, przed wojną zdążył ukończyć osiem semestrów na Wydziale Architektury, jest też saperem po Szkole Podchorążych w Modlinie. Argentyna potrzebuje takich ludzi, więc „Jerzy", wykorzystując swoje umiejętności, bierze udział w tworzeniu kraju: buduje drogi i mosty, a także najwyżej położone w Ameryce Południowej lotnisko w Kordylierach (Quillen). W latach 60. na zlecenie rządu w prowincji Neuquen projektuje wraz z Haliną Bukowińską, polską architekt z Belgii, wielkie uzdrowisko w Capohue na granicy z Chile. Zostaje dyrektorem technicznym Zarządu Turystyki i Uzdrowisk, a następnie dyrektorem generalnym Służby Hydrologicznej i Energii Elektrycznej. Powiedzieć, że to stanowisko strategiczne, to nie powiedzieć nic: „Jerzemu" podlegają sieć rzeczna, wodociągowa oraz produkcja i dystrybucja elektryczności w całej Argentynie.
W latach 1966–1969 jest dyrektorem realizacji projektów z ramienia Ministerstwa Budownictwa prowincji Neuquen. Jako dyrektor firmy Adelphia przez kolejne dwa lata buduje linię przesyłową elektroenergetyczną, podniebną drogę w górach, gazociąg. Mimo takiej masy zajęć nie rezygnuje z działalności społecznej. Działa w organizacjach kombatanckich. W Patagonii zakłada pierwszy w Argentynie klub biatlonowy. Jest narciarzem i wspinaczem: w Andach zdobywa kilka dziewiczych szczytów.