Przyjęcie przez ONZ w listopadzie 1947 r. rezolucji zalecającej podział Palestyny na dwa oddzielne państwa narodowe tylko w sensie prawnym dawało syjonistom powody do euforii. Od tej pory zanikła stabilizująca rola Brytyjczyków, o czym szybko zaświadczył wybuch antyżydowskiego powstania Arabów. Władze mandatowe biernie przyglądały się odtąd narastającej rzezi, dbając tylko o maksymalne ograniczenie własnych strat przed zapowiedzianym odwrotem.
Przy tej okazji wyszła na jaw wojskowa słabość syjonistów. Siły żydowskich bojówek, z powodzeniem wystarczające do pacyfikowania arabskich wiosek i prowadzenia akcji terrorystycznych, kiepsko radziły sobie w polu z większymi formacjami przeciwnika. Mimo ciężkich strat, idących w setki zabitych i dziesiątki zniszczonych pojazdów, miesiącami nie udawało się przełamać arabskiej blokady Zachodniej Jerozolimy, choć Żydzi mieli tam przeciw sobie tylko zbieraninę ochotników Amina al-Husajniego. Jednak przedsmakiem prawdziwych problemów stało się inspirowane przez Brytyjczyków wtargnięcie do Palestyny regularnych wojsk arabskich z Transjordanii. Było jasne, że w chwili zejścia z lądu ostatniego brytyjskiego żołnierza Żydzi – i tak z trudem opierający się ludowemu powstaniu – będą musieli podołać wspólnej inwazji państw arabskich. Prawdopodobnej katastrofie nie mogła zapobiec pełna mobilizacja ani obowiązkowe szkolenia wojskowe osadników obojga płci, ponieważ ludzkiego potencjału nie było czym uzbroić. Jesienią 1947 r. tylko co trzeci członek Hagany, oficjalnej organizacji bojowej syjonistów, dysponował jakąkolwiek bronią. Trochę lepiej było w podległej Haganie Palmach, wyszkolonej i uzbrojonej przez Brytyjczyków do walki z Niemcami. Wiele z tego, czym dysponowali syjoniści, w tym repliki angielskich pistoletów maszynowych Sten (takich, jakie wyrabiano w okupowanej Polsce), produkowano chałupniczo w konspiracyjnych warsztatach, razem z drobną amunicją i materiałami wybuchowymi. Było to jednak o wiele za mało, by stawić czoło regularnym armiom, a zegar nieubłaganie odmierzał czas do wygaśnięcia brytyjskiego mandatu.
Stalin jest za, a nawet przeciw
Niedostatek broni nie był jednak kwestią pieniędzy, bo tych syjonistom nie brakowało. Agencja Żydowska, wykonawczy organ Światowej Organizacji Syjonistycznej, w samym tylko grudniu 1947 r. zebrała za oceanem 25 mln dolarów, a w ciągu następnego roku kwota, pozyskana głównie od amerykańskich Żydów, sięgnęła prawie 130 mln dolarów. Jednak pieniądze zdawały się bezużyteczne, gdy legalne źródła zakupu uzbrojenia były dla syjonistów zamknięte. Państwo żydowskie nie miało międzynarodowej osobowości prawnej, żeby być stroną takich kontraktów, a Hagana, wraz z radykalniejszymi przyległościami, była uważana za organizację terrorystyczną. Szerzej zakrojony szmugiel broni utrudniało wrogie sąsiedztwo na lądzie, a dostępu do portów w Palestynie uparcie broniła blokada morska Brytyjczyków. Reperkusje wojny domowej w ciągu czterech następnych miesięcy jeszcze zawęziły możliwości syjonistów, gdyż w marcu 1948 r. z poparcia dla planu podziału Palestyny wycofały się Stany Zjednoczone, a ONZ z amerykańskiej inspiracji obłożył obie strony konfliktu ścisłym embargiem na dostawy uzbrojenia.
Wici, gorączkowo rozsyłane w poszukiwaniu dostawców broni, nie ominęły także Związku Sowieckiego, do czego zresztą skłaniały zachęcające gesty z Kremla. Po płomiennym przemówieniu Gromyki w ONZ cały blok wschodni, oprócz emancypującej się Jugosławii, karnie zagłosował za rezolucją 181 – rekomendującą utworzenie żydowskiego państwa narodowego. Obowiązująca akurat w Sowietach „mądrość etapu" w oficjalnej retoryce pod niebiosa wychwalała postępowość syjonistycznej idei, przeciwstawiając ją „faszystowskim" i reakcyjnym arabskim powstańcom. Goldę Meir witano w Moskwie jak prawdziwą głowę państwa – były wiwatujące tłumy na wiecach, gorące deklaracje poparcia i koncerty pieśni śpiewanych w jidysz. Jednak mimo szumnej oprawy honorowej gospodarze jak ognia unikali konkretów, na wszelki wypadek separując gości od wierchuszki sowieckiej armii. Było oczywiste, że oficjalne noty moskiewskiego MSZ na prośby płynące z Tel Awiwu sprowadzone były do formuły o respektowaniu przez ZSRR prawa międzynarodowego, lecz także w nieoficjalnych kontaktach Gromyko nie zostawił złudzeń co do możliwości udzielenia jawnej pomocy wojskowej.
W rzeczy samej, Stalin nie wiązał z powstaniem państwa żydowskiego daleko idących planów, nie licząc nawet na jego finlandyzację w przyszłości. Także silna wśród syjonistów pozycja komunistów nie budziła na Kremlu zaufania, o czym świadczyły kolejne fale antysemickich czystek wśród partyjnego aparatu. Obstawiano raczej rychłe zwrócenie się przyszłego Izraela ku Zachodowi, jak tylko zdoła obrosnąć w siłę. W 1943 r., po wizycie w Palestynie, obawy te jasno wyraził Iwan Majski, notując w raporcie dla Mołotowa, że wprawdzie wielu tamtejszych Żydów mówi świetnie po rosyjsku, „ale myśli po angielsku, i to z amerykańskim akcentem". Prawne wsparcie dla sprawy izraelskiej było więc tylko taktyczną rozgrywką służącą wyparciu Brytyjczyków z Bliskiego Wschodu. Po głosowaniu w ONZ Sowieci nie mogli też zlekceważyć ataków wściekłego tłumu na biura partii komunistycznych w krajach arabskich. Dalsze bezwarunkowe poparcie dla syjonistów mogło się skończyć zupełną utratą wiarygodności w regionie. Gdy wkrótce USA dokonało w ONZ zwrotu w sprawie podziału Palestyny, komuniści tylko wstrzymali się od głosu. Ambiwalencja była zresztą obopólna. Golda Meir poważnie się obawiała tego, co powiedzą amerykańscy Żydzi, gdy ich pieniądze popłyną szeroką strugą do Związku Sowieckiego.