Rankiem w piątek 5 sierpnia 1864 r. carscy żołnierze wyprowadzili z X Pawilonu Cytadeli ostatniego dyktatora powstania styczniowego – Romualda Traugutta. Razem z czterema członkami powstańczego Rządu Narodowego: Janem Jeziorańskim, Rafałem Krajewskim, Józefem Toczyskim i Romanem Żulińskim, generał został usadzony na jednokonnym wózku drabiniastym i przewieziony na stoki rosyjskiej twierdzy. Tu czekały już przygotowane szubienice. A wokół prawie 30-tysięczny tłum warszawiaków śpiewających suplikację: „Święty Boże, święty mocny”. Po chwili śpiew zagłuszyła rosyjska orkiestra wojskowa grająca walca „Na stokach Mandżurii”. Wokół rosyjscy żołnierze przygotowani do strzałów, na wypadek gdyby komuś przyszło do głowy odbijać generała. Oficer sądu polowego odczytał wszystkim wyrok, a skazanych ubrano w tzw. śmiertelne koszule. Na oczy nałożono im trójkątne przepaski. Było około godziny 10. Romuald Traugutt został stracony jako pierwszy. Miał 38 lat.
Świadek wydarzeń Olga Gołębiowska wspominała: „Traugutt wzniósł w obu dłoniach krzyż w górę i zawołał podobnie jak Chrystus, gdy się wydawał w ręce żołnierzy: »Oto jestem«, a w jego postaci, acz wątłej i małej, było coś tak wzniosłego, nadziemskiego, świętego prawie”. Grobu Traugutta nie odnaleziono do dziś. Mgła tajemnicy otacza także samo miejsce egzekucji. W domniemanym miejscu stracenia dyktatora leży dziś kamień pamiątkowy, a obok stoi krzyż.
Warszawski teatr śmierci
Stoki warszawskiej Cytadeli były w latach 60. XIX stulecia swoistym teatrem śmierci. Kilka lat temu Rafał Jabłoński, varsavianista „Rzeczpospolitej”, na podstawie doniesień reporterów „Czasu” oraz nielicznych wspomnień świadków ustalił prawdopodobne miejsce egzekucji Traugutta. Udało mu się też ustalić, jak ów „teatr śmierci” wyglądał. „A teraz o samej scenie – pisał Jabłoński. – To duży plac z szubienicą, wedle różnych wspomnień otoczony przez kilkanaście tysięcy żołnierzy (liczba ta była później kwestionowana jako zbyt wysoka). Poza tym, paradoksalnie, nie wiemy, gdzie oni stali. (...) Jak wynika ze starych map, plac taki mógł znajdować się w rejonie dzisiejszego węzła Słomińskiego – Międzyparkowa, na lewo od Zakroczymskiej; częściowo pod nasypem kolejowym”. Do tego placu publiczność podchodziła od strony Nowego Miasta i zajmowała miejsce tam, gdzie dziś znajduje się południowa część parku Traugutta. Przed nimi było miejsce straceń, za którym w tle majaczyły wały forteczne. Po prawej znajdował się zaś dzisiejszy fort Legionów, a po lewej dzisiejszy fort Traugutta. „Muzyka wojskowa naprzeciw szubienicy w koszarach prawie cały dzień grała” – to słowa reportera „Czasu” z 1862 r. – Udało mi się ustalić poprzez zestawienie różnych artykułów gazetowych z epoki, że Traugutta wieszano w tym samym miejscu, gdzie wcześniej Jaroszyńskiego z Ryllem i Rzońcą, a w roku 1846 – Żdżarskiego i Kociszewskiego z tzw. wyprawy siedleckiej. A więc była to stała scena egzekucji – mówi Rafał Jabłoński.
I jeszcze tajemnica grobu. Rosjanie doskonale wiedzieli o tym, że Traugutt miał poważanie wśród warszawskiego ludu. Obawiali się tego, że miejsce jego pochówku stanie się miejscem kultu. Pod osłoną nocy pogrzebano więc straceńców w jednej mogile. Gdzie? Nie wiadomo. Zaledwie dwa lata po odzyskaniu przez Polskę niepodległości – wiosną 1920 r. – przy krzyżu Traugutta prowadzono prace budowlane. Robotnicy natrafili na grób, w którym znajdowały się kości i pięć czaszek. Pochowano je w małej trumience z napisem „szczątki Traugutta” 16 maja 1920 r. w pokamedulskiej świątyni na Bielanach. Ale w 1936 r. podczas budowy wiaduktu gdańskiego także odnaleziono zwłoki pięciu mężczyzn. Badający je antropolog prof. Mydlarski stwierdził, że jeden z nich był „rosłym mężczyzną o silnej budowie”. Opis pasował do straconego wraz z Trauguttem Jana Jeziorańskiego. Także i tym razem kości złożono w trumnie i pochowano na Bielanach. Ponad dziesięć lat temu szczątki wydobyto i poddano badaniom DNA, ale ponieważ zwłoki były zasypane wapnem, naukowcom nie udało się wyodrębnić kodu genetycznego. Tak więc do dziś miejsce pochówku generała pozostaje nieznane.
Ponieważ w wolnej Polsce osoba Romualda Traugutta otaczana była niezwykłym kultem (jego śmierć porównywano nawet do męki Chrystusa), podjęto starania o rozpoczęcie jego procesu beatyfikacyjnego. Wielkim orędownikiem beatyfikacji był m.in. Józef Piłsudski, a sprawę pilotował biograf Traugutta, ks. Józef Jarzębowski. Starania o beatyfikację przerwała II wojna światowa. Po wojnie proces usiłował rozpocząć kard. Stefan Wyszyński. „Będziemy się modlili o jego uczczenie publiczne, jeśli taka jest wola boża, jako patrona narodu polskiego, gdyż nauczył nas wiązać miłość Ojczyzny z miłością Boga i służyć Ojczyźnie po bożemu” – mówił 1 kwietnia 1968 r. kard. Wyszyński podczas wieczoru poświęconego Romualdowi Trauguttowi. W latach 80. XX w. sprawa wypłynęła ponownie. Rozpoczęto nawet zbieranie podpisów pod petycją do hierarchów Kościoła, by proces rozpocząć. Staraniami o beatyfikację kierował Stefan Melak, dziennikarz i przewodniczący Komitetu Katyńskiego, który w kwietniu 2010 r. zginął w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem.