Oddziały Gotfryda atakowały od północy, na wysokości bramy Heroda, nieco na prawo od bardziej znanej bramy Damasceńskiej. Obrona miasta trwała już ponad miesiąc i była niezwykle zacięta. Załogę stanowił kilkutysięczny garnizon armii egipskich Fatymidów, którzy od ponad 100 lat władali miastem. Krzyżowcy przypuszczali szturm za szturmem. Z murów raziły ich kłęby strzał, lały się rozgrzana smoła i olej, co chwila wystrzeliwały w powietrze strugi „greckiego ognia”. Jerozolimę atakowały oddziały baronów frankijskich Gotfryda i jego brata Baldwina, Rajmunda IV z Tuluzy, księcia Normandii Roberta, Roberta z Flandrii i Tankreda de Hauteville. Nie była to wielka armia, po licznych bojach i zwycięstwach z wielkiego pochodu wojującej Europy pod mury świętego miasta dotarło nie więcej niż 1500 rycerzy i kilkanaście tysięcy zwykłego wojska. Ale nawet tak niewielki korpus był dla miasta śmiertelnym zagrożeniem, tak wielki był żar wiary, tak uskrzydlał krzyżowców fakt, że wreszcie dotarli od celu.
15 lipca 1099 r. od rana na wysokości bramy Heroda żołnierze Gotfryda ostrzeliwali mury z wysokiej na 16 m wieży oblężniczej. Fatymidzi próbowali ją podpalić płonącą mieszanką ropy i siarki, od starożytności nazywaną „greckim ogniem”, lecz beczki nią wypełnione eksplodowały, powodując pożar, który wymiótł obrońców z okolicy. Na to tylko czekali atakujący. Wdarli się na mury z potwornym krzykiem i zatknęli na blankach swoje sztandary. Muzułmanie, widząc to, zaczęli się poddawać. A potem doszło do rzezi.
Czytaj więcej
W 335 r. następuje oficjalne poświęcenie bazyliki. Jest potężna. Inna od tej, którą mamy dziś. Dw...
Krzyżowcy wdarli się szeroko otwartymi bramami i rżnęli, kogo się dało. Nie szczędzili kobiet ani dzieci. Przerażony tłum uciekał ulicami w kierunku świętego sanktuarium Haram asz-Szarif, czyli dawnego Wzgórza Świątynnego. Kto tam nie dotarł, padał od miecza; ulicami, według naocznych świadków, płynęły rzeki krwi. W końcu kilka tysięcy uciekinierów zgromadziło się w meczecie Al-Aksa, ale i tam dotarła furia krzyżowców. Mimo że bezbronnych ludzi próbowali ratować rycerze Tankreda, rzezi nie przerywano. Oszalali od religijnego uniesienia fanatycy przełamali straże Tankreda, wpadli do świątyni i zabili wszystkich bez wyjątku. Przez kilka dni wynoszono potem zwłoki pomordowanych za mury i układano w stosy „większe niż domy”. A miejsca święte wymyte i wykadzone przywracano chrześcijaństwu.
Ilu ludzi zginęło 15 lipca 1099 r. w Jerozolimie? Muzułmańscy kronikarze piszą o 70 tys., chrześcijańscy – o 10 tys., ale wedle ostatnich ustaleń, na podstawie źródeł hebrajskich, ofiar mogło być nawet trzykrotnie mniej. Ale szacunki na dłuższą metę nie mają znaczenia. Rangę tej zbrodni potęgowała przez wieki jej potworność. Z krwi zamordowanych rosła czarna legenda krucjat. Legenda, która trwa i nie gaśnie do dziś. Czy tak musiało się wydarzyć? Czy do rzezi dojść musiało? Zapewne nie, bo nie takie były obyczaje epoki.