Mieszkałem przy ulicy Wałowej, będącej częścią obwodnicy Ogrodowej, która otacza pierścieniem centrum Moskwy. Doskonała lokalizacja, choć czasem robiło się głośno – jak to w sąsiedztwie ośmiopasmowej autostrady. Ale w piątek 21 marca 2014 roku właściwie nie zmrużyłem oka, bo tego dnia Krym został oficjalnie przywrócony pod władzę Moskwy i przez całą noc roztrąbione samochody z równie głośnymi pasażerami trzymającymi flagi w otwartych oknach krążyły po obwodnicy tam i z powrotem. Ten niezwykły wybuch patriotycznej radości połączył zatwardziałych putinistów z politykami opozycji. Zaroiło się od memów o szybkim i zdecydowanym przejęciu półwyspu oraz graffiti „Krym jest nasz”; pośpiesznie produkowano T-shirty z reprodukcją zdjęcia, które dzięki prasie zyskało wówczas wielką popularność: mały chłopiec odbierający swojego rudo-białego kota z rąk „uprzejmego człowieka”, bo tak Rosjanie nazywali „zielone ludziki” z sił specjalnych tak kluczowych dla powodzenia całej operacji.
Czytaj więcej
Historia nienawiści Rosji do naddnieprzańskiego sąsiada sięga głębiej, niż myślimy. Mit amerykańskiej dywersji rewolucji godności to tylko jeden z symptomów choroby na ukraińskość. Jak pokazuje kremlowska wojna tożsamościowa, moskiewski kompleks niższości wobec Kijowa sięga cywilizacyjnych korzeni.
W wojsku panował taki sam entuzjazm, choć mniej uzewnętrzniany. Mój znajomy oficer rezerwy, weteran radzieckiej inwazji na Afganistan i pierwszej wojny czeczeńskiej, który kilka lat po jej zakończeniu odszedł ze służby głęboko rozczarowany, wyraził swoją dumę po pierwszym piwie: „Nie myśleli, że możemy zrobić coś takiego, w dodatku tak dobrze. Pokazaliśmy im, pokazaliśmy im wszystkim”. Przy drugim piwie zrobił się sentymentalny, wspominał wszystkie dobre aspekty swojej służby, jakby zapomniał o tych strasznych historiach, które mi opowiadał, ale przy trzecim piwie się zmartwił: „Co się teraz stanie? Boję się, że nasi przywódcy nie będą chcieli się zatrzymać”. Istotnie.
Zajęcie Krymu było oczywiście imponującym wyrazem nowych możliwości rosyjskiej armii, która posłużyła się raczej skalpelem niż młotem dwuręcznym, po jaki sięgała w przeszłości. Gdy żołnierze sił rosyjskich – w pełni uzbrojeni, choć pozbawieni oznak i dystynkcji – rozproszyli się po całym półwyspie, nie tylko przejmowali strategicznie istotny teren, który Moskwa z powodów historycznych uznawała za własny, ale też otwierali kolejny nowy rozdział w skomplikowanych relacjach zakorzenionych w pokrewieństwie i odmienności, wspólnej historii i rozbieżnej polityce. Rozpalali również ogień coraz bardziej podgrzewający atmosferę cichej wojny między Rosją a Zachodem, która ostatecznie rozgorzała na Ukrainie w 2022 r.
Historia Rosji i Ukrainy
Choć – według podważanej obecnie etymologii – wywodzi się nazwę Ukrainy od słowa oznaczającego granicę, może jednak słusznie nazywać się ona sercem i źródłem Rusów, praojców dzisiejszej Białorusi, Rosji i Ukrainy. Jej stolica, Kijów, dominowała politycznie i kulturowo wśród okolicznych księstw do 1240 roku, kiedy została splądrowana przez Mongołów. Podczas mongolskiej okupacji coraz większego znaczenia nabierało małe miasto Moskwa władane przez bezwzględnie oportunistyczną dynastię Rurykowiczów – aż w końcu zajęło regionalną pozycję Kijowa. W kolejnych latach o wpływy na Ukrainie rywalizowali prawosławni Moskwianie oraz katoliccy Polacy i Litwini, aż w końcu dostała się pod rządy Rosji w 1654 roku. Po części prawosławna, po części katolicka Ukraina miała pozostać częścią Imperium Rosyjskiego przez następne trzy i pół wieku mimo wybuchających od czasu do czasu powstań i okrucieństw takich jak Hołodomor, wymuszony głód, którym radziecki dyktator Józef Stalin złamał ukraiński opór wobec swoich rządów w latach 30. XX wieku.