Wtedy, kiedy wspinałem się na Qalaat al-Madiq, niemal 20 lat temu, miejsce to było niezbyt interesującym pagórkiem, na który prowadziła poplamiona olejem silnikowym asfaltowa droga. Po prawej i lewej stronie niedokończone domy. Przez jezdnię przebiegały jakieś umorusane dzieciaki. Czasami pod murem przemknął wychudzony kot. Na samym szczycie nic nie zwiastowało wyjątkowości miejsca. Rudery, blaszane garaże, pozamykane szczelnie okiennice domów. A jednak czuło się w tym miejscu obecność tajemnicy, jakiejś wyjątkowej legendy. Co kryje – pytałem sam siebie – ta ziemia usypana w monstrualny kopiec nad łagodnym, przechodzącym w uroczą wyżynę brzegiem niegdyś wielkiej i słynnej rzeki Orontes? Rzeka dawno przestała być wielka i słynna; dziś leniwie wlecze się mulistym dnem doliny, a nad jej brzegiem z nudną regularnością pojawiają się zakurzone arabskie miasteczka. Naprawdę trudno mówić o ich uroku.