Milion grobów nad Orontesem

Wzgórze Qalaat al-Madiq, syryjska prowincja, gdzieś pośrodku drogi wiodącej z Latakii do Hamy. Zastanawiam się, jak dziś wygląda po latach strasznej wojny?

Publikacja: 13.02.2025 21:00

Wzgórze Qalaat al-Madiq – pozostałości po dawnym Akropolu starożytnego miasta Apamea w Syrii

Wzgórze Qalaat al-Madiq – pozostałości po dawnym Akropolu starożytnego miasta Apamea w Syrii

Foto: Eusebius (Guillaume Piolle) / Wikimedia Commons

Wtedy, kiedy wspinałem się na Qalaat al-Madiq, niemal 20 lat temu, miejsce to było niezbyt interesującym pagórkiem, na który prowadziła poplamiona olejem silnikowym asfaltowa droga. Po prawej i lewej stronie niedokończone domy. Przez jezdnię przebiegały jakieś umorusane dzieciaki. Czasami pod murem przemknął wychudzony kot. Na samym szczycie nic nie zwiastowało wyjątkowości miejsca. Rudery, blaszane garaże, pozamykane szczelnie okiennice domów. A jednak czuło się w tym miejscu obecność tajemnicy, jakiejś wyjątkowej legendy. Co kryje – pytałem sam siebie – ta ziemia usypana w monstrualny kopiec nad łagodnym, przechodzącym w uroczą wyżynę brzegiem niegdyś wielkiej i słynnej rzeki Orontes? Rzeka dawno przestała być wielka i słynna; dziś leniwie wlecze się mulistym dnem doliny, a nad jej brzegiem z nudną regularnością pojawiają się zakurzone arabskie miasteczka. Naprawdę trudno mówić o ich uroku.

To, co rzuca się w pierwszej kolejności w oczy, to zatrważający brud, zwały śmieci, porzuconych opon i ścian warsztatów samochodowych pobrudzonych silnikowym smarem. No i ta masa poprzebieranych dzieciaków; wszystkie bose, ale w kolorowych do szaleństwa sweterkach. Zasmarkane, umazane, jakby w okolicy nie było wody. Ciemne jak węgle oczy i czupryny kryły natarczywą ciekawość świata. Po cóż tu przyjechałeś, człowieku? – zdawały się pytać, zerkając co chwila spod naciągniętych niedbale czapek.

Twierdze asasynów w Syrii

Nie uznawałem wtedy za stosowne jakoś specjalnie tłumaczyć się z obecności w tych stronach, ale prawda była jedna. Miałem fioła na punkcie historii asasynów i postawiłem sobie za cel odwiedzenie wszystkich ważniejszych twierdz zakonu morderców w Libanie, Syrii i Iranie. Iran miał się wydarzyć zresztą później. Syria, w czasach kiedy po niej podróżowałem, była jeszcze spokojnym autorytarnym krajem, który drażnić mógł takich jak ja podróżników wyłącznie powszechną inwigilacja i jeszcze powszechniejszą obecnością portretów członków klanu Asadów. Mało się jednak wtedy tym przejmowałem, zwłaszcza że eskortujący nas bez wątpienia „resortowy” kierowca był uosobieniem grzeczności. Zgadywał w mig wszelkie życzenia i przymykał oko na nasze – powiedzmy – słowiańskie słabości. Syryjskie piekło miało się zacząć kilka lat później.

Mapę wędrówki nakreśliłem w domu gołym palcem, to znaczy kompletnie bez jakiejkolwiek znajomości realiów lokalnej topografii. Wybrałem po prostu nazwy najsłynniejszych fortec i wysłałem agentowi w Damaszku, by zorganizował mi do nich transport. Były między nimi zabytki tak legendarne, jak Krak de Chevaliers i Masjaf czy bazylika Szymona Słupnika pod Aleppo, ale w większości miejsca docelowe planowanej eskapady były maleńkimi dziurami o nazwach nieznanych nawet lokalnym przewodnikom.

Qalaat al-Madiq, forteca na brzegach Orontesu, jakimś cudem była znana. Kompletnie nie wiedziałem dlaczego. Tajemnica miała się wyjawić już kilka chwil po przybyciu. Najpierw był jednak kontakt z brudnym arabskim miasteczkiem. Jego estetyka była tak porażająca, że nadzieja na nocleg we w miarę czystym hotelu wydawała się najśmielszym marzeniem.

Zachowany fragment fortecy Qalaat al-Madiq, Syria

Zachowany fragment fortecy Qalaat al-Madiq, Syria

Foto: Bernard Gagnon/Wikipedia Common

Na gruzach starożytnej stolicy Seleuka

– Gdzie tu można się przespać? – pytałem na głos w poczuciu desperacji, widząc wokół siebie głównie gliniane domy poprzeplatane gęsto warsztatami z blachy falistej.

– Jest, jest hotel! – uspokajał nas kierowca, zgodnie zresztą z informacją z przewodnika Lonely Planet.

– Zaraz tam pojedziemy. Na początku zobaczmy jednak wzgórze, gdzie stał kiedyś zamek.

Tak, to ta gromadka domów otoczona blaszakami. Kompletnie nieintersująca, gdyby pominąć kilka polakierowanych na zielono XIX-wiecznych bram. Ot, całość obrazu. Nic więcej. U stóp wzgórza zburzone bastiony dawnej twierdzy. Kompletna porażka, podpowiadało doświadczenie. A może jednak nie? Może zdarzy się coś nieoczekiwanego?

Hotel okazał się banalną willą jakiegoś miejscowego kacyka. Trzy pokoje z małżeńskimi łóżkami dla przypadkowych par. W pokoju, w którym się zatrzymałem, moją uwagę przykuł na chwilę obrazek z dwoma pływającymi po stawie kaczorami.

– Cóż za wyrafinowana estetyka! – żachnąłem się głośno.

Przed szumnie zapowiedzianą kolacją zajrzałem na chwilę do ogrodu. W jego centrum widniał gumowy błękitny basen z brudną wodą, otoczony alejkami wyłożonymi pewnie plastikową imitacją rzymskich mozaik.

– Jak pięść do nosa. Co za dziura! – pomyślałem. Poziom irytacji i rozczarowania zaczynał sięgać szczytu.

Podczas kolacji podszedł do nas właściciel. Nudny człeczyna w nieokreślonym wieku, brązowych spodniach, takiż skarpetkach i powszechnych w Syrii skórzanych klapkach. Miłym zdziwieniem była jego świetna jak na Syryjczyka angielszczyzna.

– Jak wam się podoba? – spytał.

– Całkiem, całkiem – skłamałem jak z nut. – Najlepsza jest ta imitacja rzymskiej mozaiki koło basenu – zdobyłem się na sarkazm.

Człeczyna spojrzał na nas z wyraźnym rozbawieniem.

– To nie jest imitacja. To prawdziwa mozaika.

Oczy wyszły mi na wierzch. – Jak to prawdziwa?

– Normalnie. W całym ogrodzie mam prawdziwe mozaiki. Jakieś pięćset metrów.

– Skąd? Jak?

– Jak to skąd? Stąd, z Apamei. Jesteście na gruzach starożytnej stolicy Seleuka, półmilionowej Apamei. Tu stała jego 30-tysięczna armia! Sama dywizja słoni liczyła pięćset zwierząt. Qalaat al Madiq to nic innego jak Akropol tego hellenistycznego miasta.

– A pan jest kim? – spytałem.

– Ja tu pracuję. O właśnie się zaczyna…

Rabusie ruin i grobów starożytnej Apamei

Co się miało zacząć, dowiedziałem się po chwili. Pośrodku korytarza swojego domu gospodarz postawił stół z górą banknotów. I wtedy z głębokiego cienia ogrodu zaczęli wyłaniać się kopacze. Przemykali jak cienie między drzewami, by ustawić się w kolejce przed stołem lokalnego pana Corleone. Brudnymi, spracowanymi rękami wygrzebywali z juchtowych worków urobek dnia. Kawałki brązu, szkła, srebra i złota. Handlarz wybierał tylko najciekawsze przedmioty. Resztę, nie bacząc na krzyki kopaczy, oddawał. Zdesperowani protestowali, ale służba wyganiała ich do ogrodu.

Po godzinie po jednej stronie stołu była wielka góra antyków, po drugiej – ledwie kilka papierków. Po targach handlarz zagościł znów przy naszym stole i opowiedział swoją historię. Tak, żywi całą lokalną społeczność, która żyje wyłącznie z przekopywania ruin i grobów. Sam ma dwa butiki ze „starociami” – jeden w Londynie, drugi w Nowym Jorku. Płaci im mało, zarabia miliony.

– Czy to legalne? – spytałem naiwnie.

– A dlaczegóż nielegalne?

Nasz gospodarz antyki wywozi za granicę w walizce. Nikt go nie sprawdza, bo wszystko jest z góry opłacone. Czy jego skarby są w światowych muzeach? Zdziwilibyście się, jak wiele. W Damaszku? Skąd, po co. Tam jest masa tych starożytności. Eksponuje się tylko najbardziej wartościowe. Reszta krzyżyków, czarek, lampek oliwnych, figurek zalega w tysiącach drewnianych skrzyń.

Czytaj więcej

Dziwna wojna z Państwem Islamskim

– Czy wyobrażacie sobie w ogóle, ile tego kryje ta ziemia? – podkreśla handlarz. – Miasto istniało ponad półtora tysiąca lat. Żyło i umarło tu kilka milionów ludzi. Wiecie, ile to grobów? Sekretnych skrytek? Pogorzelisk po wypalonych domach i świątyniach? Niemal każdy coś po sobie zostawił. Ja tylko zbieram te przedmioty jak kwiatki na łące.

Piłem piwo z handlarzem do późnej nocy. A potem oglądałem srebrne i brązowe monety, ptolemejski medalion i inne skarby oferowane w cenie hamburgera. Gospodarz był miły, serdeczny i pomocny. Zapraszał ponownie w swoje progi, a ja – chodząc następnego dnia wielokilometrowym szlakiem marmurowych kolumnad martwej Apamei – przysięgałem sobie, że muszę tu wrócić i wielbiłem w niebiosa archeologię, która tyle uczy o świecie, ludziach i czasach.

Niestety, nie wróciłem. Oglądałem za to z przerażeniem, jak dawny akropol miasta Apamea, czyli dzisiejsze wzgórze Qalaat al-Madiq, ostrzeliwują z dział jacyś zwyrodnialcy. Do kogo strzelali? Do wrogów, którzy zrobili sobie na wzgórzu kwaterę. Kto był kim? Nie wyjaśniono. Czasami zastanawiam się, co się stało z lokalnym Corleone. Jak każdy cwaniak pewno dał nogę i przeprowadził się do Nowego Jorku lub Londynu. Czy przetrwała jego willa? Nie wiem. Natomiast na pewno rozgrabiono mozaiki. Czy kiedyś tam wrócę? Bardzo bym chciał; może nawet będzie to możliwe, bo w Syrii powoli kończy się wojna.

Wtedy, kiedy wspinałem się na Qalaat al-Madiq, niemal 20 lat temu, miejsce to było niezbyt interesującym pagórkiem, na który prowadziła poplamiona olejem silnikowym asfaltowa droga. Po prawej i lewej stronie niedokończone domy. Przez jezdnię przebiegały jakieś umorusane dzieciaki. Czasami pod murem przemknął wychudzony kot. Na samym szczycie nic nie zwiastowało wyjątkowości miejsca. Rudery, blaszane garaże, pozamykane szczelnie okiennice domów. A jednak czuło się w tym miejscu obecność tajemnicy, jakiejś wyjątkowej legendy. Co kryje – pytałem sam siebie – ta ziemia usypana w monstrualny kopiec nad łagodnym, przechodzącym w uroczą wyżynę brzegiem niegdyś wielkiej i słynnej rzeki Orontes? Rzeka dawno przestała być wielka i słynna; dziś leniwie wlecze się mulistym dnem doliny, a nad jej brzegiem z nudną regularnością pojawiają się zakurzone arabskie miasteczka. Naprawdę trudno mówić o ich uroku.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Angkor – skarb światowej kultury
Historia świata
Niemieckie zbrodnie na ludności cywilnej w Belgii
Historia świata
Baszszar Al-Asad – zbrodniarz wojenny
Historia świata
Ameryka i Kanada: miłość na zawsze?
Historia świata
Atomowe cesarstwo