Pierwszy Cesarz i jego zmartwychwstała armia

Był geniuszem, ale i potworem. Dla swojego kraju znaczył tyle, co Aleksander dla Greków i Temudżyn dla Mongołów, albo… dużo więcej. Gdyby nie Zheng z Qin, na miejscu współczesnych Chin przez z górą 2 tysiące lat aż do dziś kłębiłoby się mrowie lokalnych ambicji i małych nienawiści.

Publikacja: 29.11.2024 04:41

Część figur uległa zniszczeniu, ale każda z nich zostanie pieczołowicie odrestaurowana, włącznie z p

Część figur uległa zniszczeniu, ale każda z nich zostanie pieczołowicie odrestaurowana, włącznie z przywróceniem zatartych przez czas pierwotnych kolorów

Foto: Bogusław Chrabota

Gdyby nie Zheng z Qin narody wielu języków i tradycji zwalczałyby się wzajem, padając co chwila ofiarą brutalnych agresorów. Nie wiadomo, czy zmogliby je Hunowie, Kereici, Mongołowie, Ujgurzy. Mandżurowie czy Japończycy. Wszyscy próbowali. Szczęśliwie narodził się on – człowiek nieposkromionych ambicji i megalomanii na miarę szczytów Hindukuszu. Zheng, który jako pierwszy ogłosił się imperatorem Kraju Środka. Przeszedł do historii jako Pierwszy Cesarz, Qin Shi Huangdi. Za stolicę obrał rodzinne miasto Xianyang, matecznik swojego rodu i swojej dynastii. Uczynił z niego kwitnącą metropolię, wielką twierdzę i macierzysty port Jedwabnego Szlaku. To stąd wyruszały karawany po winorośl, złoto i nasiona granatów. Na grzbietach wielbłądów wędrowały zaś na zachód jedwab i porcelana, jadeitowa biżuteria i worki ryżu. Z tej wymiany miała się narodzić idea handlu na skalę świata, handlu ponad niebotycznymi koronami górskich szczytów, nad nieskończonymi plateau mroźnych pustyń, nad zmierzwionym tysiączną falą ciałem oceanu. Tak narodził się globalizm. I jeśli Chińczycy znów o nim dziś mówią, to w istocie mają się do czego odwoływać.

Xi'an „to potwór”

Dawna stolica państwa Qin to koszmarnie wielkie miasto niekończących się blokowisk, przestronnych, ale zapychających się ruchem samochodowym ulic, oraz centrum ze szkła i betonu. Xi'an to potwór, który zepchnął w cień nieodległy Xianyang, stolicę Pierwszego Cesarza, dziś przedmieście złotej i jadeitowej metropolii 13. dynastii. Jeszcze na początku zeszłego wieku, w obrębie najdłuższych w Chinach 14-kilometrowych miejskich murów żył milion ludzi. Dziś to już ponad 12 milionów. I to nie koniec. Miasto wciąż puchnie, wysysając z okolicznych wsi życiowe soki chłopskich synów i córek.

– Wszyscy chcą mieszkać w Xi'an – mówią przewodnicy. – Xi'an to magnes, który przyciąga wieśniaków.

Młodzież chce dołączyć do milionowej rzeszy studentów. Mniej wykształceni szukają pracy. Nie ma dla nich mieszkań, więc metr kwadratowy w nowoczesnym blokowisku kosztuje tyle, co trzymiesięczny zarobek. Mimo że bloki rosną jak grzyby po deszczu miejsca jest tak mało, że władze miasta zakazały budowy wieżowców niższych niż siedmiopiętrowe. Przeciętny budynek na przedmieściach ma więc pięter 25 i więcej. Mieszkają w nich głównie starsi ludzie, rodzice przesiedleńców z wiosek, na utrzymaniu harujących od rana do nocy dzieci. Są zdani na ich litość i łaskę, bo system emerytalny w Chinach nie istnieje.

Za to państwo zaczyna powoli wspierać rolników. Pustoszejące wioski to coraz większy problem. Coraz potężniejsze tereny stepowieją z braku upraw i gospodarzy. Na miejscu dawnych farm stoją dziś ruiny. Na miejscu oranych co sezon zagonów unoszą się kłęby pyłu. Właśnie takie są emancypujące się powoli z dziedzictwa komunizmu ludowe Chiny.

Czytaj więcej

„Gorączka złota” w średniowiecznej Europie

Nikt nie słyszał o armii

Paradoksem jest, że o ukrytej armii Pierwszego Cesarza w chińskich kronikach nie ma ani słowa. Jest wiele o nim samym, o jego bojach i o grobowcu położonym nieopodal Xi'an u stop skalnych wzniesień Lishan, na wschód od miasta. Jednak o 8 tysiącach ukrytych pod ziemią wojowników nie słyszał nikt, przynajmniej do pamiętnego roku 1974, kiedy lokalni chłopi – drążąc studnię – dokopali się do przedziwnych terakotowych skorup. Nie zdziwiliby się pewnie, gdyby znaleziskiem były fragmenty garnków czy amfor, ale z udeptanego, tysiącletniego kurzu wyjrzały nagle na światło dzienne fragmenty ludzkiego ciała, obuta w sandał stopa, fragmenty ręki, kawałek ludzkiego ucha. „Co za czort?” – pomyślał przypadkowy archeolog i zgłosił znalezisko władzom. Szczęśliwie nie zignorowano obywatelskiego doniesienia i po publikacji na ten temat w pekińskim dzienniku wysłano na miejsce ekipę profesjonalistów. Wystarczyło kilka sztychów łopatą, by sprawa przybrała bardziej sensacyjny wymiar, zainteresowała zarządców prowincji i dziennikarzy. Nie minęło kilka dni, kiedy cały teren otoczono zabezpieczającymi taśmami, zakazano wstępu przypadkowym osobom i przystąpiono do bardziej systematycznych prac badawczych.

Jakiż był szok naukowców, kiedy na głębokości pięciu metrów pod ziemią zaczęli odnajdywać dziesiątki, a potem setki terakotowych figur sprzed ponad 2200 lat. Kto ich tam zgromadził? Kto ich stworzył? Kogo strzegli? Wszystko wskazywało na legendarnego Pierwszego Cesarza z dynastii Qin. Prace prowadzono więc coraz uważniej i delikatniej, z coraz większym przekonaniem, że trafiono na wyjątkowy, jedyny taki na świecie cmentarz. Z ziemi podnoszono postaci terakotowych szeregowych i oficerów. Żołnierzy piechoty i łuczników. Załogi bojowych rydwanów i przedstawicieli generalicji. Na światło wyjrzał cały pułk dawnych wojowników. A na oczach zdziwionych ludzi zaczął materializować się dawny mit, nieprawdopodobna i trudna do uwierzenia legenda.

Zheng z dynastii Qin

Zheng formalnie był synem Zi Chu, wnuka władcy Qin, ale równie dobrze mógł być dzieckiem kupca Lu Buwei (z Handanu w sąsiednim kraju Zhao), w którego konkubinie zakochał się przebywający tam jako zakładnik młody książę. Prawdziwe ojcostwo przyszłego Pierwszego Cesarza stoi więc pod znakiem zapytania. Choć nikt takiego pytania na dworze państwa Qin nie stawiał. Już za samą myśl o tym groziła najokrutniejsza kara. Sierotą przyszły twórca Chin został w wieku lat 13.

Początkowo regentem mianowano Lu Buweia, ale Zheng szybko się go pozbył, dając dowód niebywałej dojrzałości i, co najdziwniejsze, również niezwykłej odwagi. Co prawda, jak jego rówieśnicy zaprawiany był od dzieciństwa na wojownika, ale jego edukacja postępowała wyjątkowo prędko. Nauczyciele szybko zrozumieli, że mają do czynienia z kimś wyjątkowym. Urodzonym przywódcą i wodzem.

Wszystko działo się w czasach zamierzchłych. Konfucjusz nie żył już od ćwierć wieku. Za grubo ponad dwa stulecia, po przeciwnej stronie kontynentu miał się urodzić żydowski mistyk i samozwańczy mesjasz, Jezus Chrystus, a w Chinach, między dwoma rzekami konkurowało z sobą siedem skłóconych królestw... Czy ktoś myślał o ich zjednoczeniu? Legendy mówiły o Żółtym Cesarzu, ale była to postać bardziej mityczna niż prawdziwa. Zheng był zaś z krwi i kości człowiekiem, a choć wciąż jeszcze niemal dziecko, to rozpoczął walkę z konkurentami. Czy już myślał o zjednoczeniu kraju? Tego się nigdy nie dowiemy, jednak niezależnie od jego pierwotnych intencji podczas dwóch dekad zmagań konkurenci padali jeden po drugim przygnieceni siłą armii Qin, jej dyscypliną i taktyką.

Po kilkunastu latach brutalnych walk, po eksterminacji nieskończonej rzeszy przeciwników mógł w końcu w 221 r. przed Chrystusem chiński Aleksander podnieść włócznię i krzyknąć, że jest panem całego świata. W istocie – wrogowie zostali zmiażdżeni. Sztandary Qin powiewały nad całym Krajem Środka. Dopiero wtedy Zheng postanowił zmienić tożsamość. By jego imię nie przepadło, a dynastia przetrwała w roli władców imperium do końca świata, kazał nazwać się Qin Shi Huangdi, co znaczy Pierwszy Cesarz.

Czytaj więcej

Jak zwężano bramę do Stanów Zjednoczonych

Konfucjaniści kontra legiści

Następcy Aleksandra i Czyngis Chana rozproszyli odziedziczone państwa. Nie przetrwały jako spójny organizm więcej niż kilka dekad. Qin Shi Huangdi miał całkiem inny pomysł. Oto po zjednoczeniu dokonał cudu, który choć wsparty na brutalnej sile, dla kraju między Jangcy a Huang-ho okazał się państwowym mitem założycielskim. Pierwszy Cesarz zawezwał na dwór uczonych i inżynierów, prawników i znawców pisma. Zaczął od kodyfikacji języka i alfabetu. Z woli cesarza dialekt z Xianyang miał się stać językiem państwowym. Podobnie lokalne pismo. W dalszej kolejności postanowił znieść feudalną podległość chłopów, zastępując pańszczyznę podatkiem. Na miejsce zaś obrabowanej z majątku arystokracji powołał zarządzających w imieniu cesarza mianowanych urzędników. Tak powstała chińska zawodowa administracja, która w niemal niezmienionej strukturze przetrwała do XX stulecia.

Qin Shi Huangdi nie zapominał również o znormalizowaniu systemu miar i wag oraz (co było konieczne ze względu na rozjeżdżone lessowe drogi) o ustaleniu standardu osi i rozstawu kół chińskich wozów. Tak przy okazji kazał zbudować 6,5 tys. km brukowanych dróg oraz przebić kanał między Jangcy i Rzeką Zachodnią, co dało jego rodakom elastyczną sieć komunikacji między prowincjami, armii zaś możliwość szybkiego manewrowania. Nie zrezygnował bowiem z podbojów. Niemal do końca panowania jego piechota, łucznicy i rydwany poszerzały granice imperium na południu, dochodząc do granic dzisiejszego Wietnamu.

Mauzoleum Pierwszego Cesarza Qin i jego Terakotowa Armia odkryta w 1974 r. – w pobliżu Xi'an, dawnej

Mauzoleum Pierwszego Cesarza Qin i jego Terakotowa Armia odkryta w 1974 r. – w pobliżu Xi'an, dawnej stolicy państwa

Foto: Bogusław Chrabota

Jednak znacznie ważniejszą wojną, jaką podjął, był bój o czystość państwowej doktryny imperium. Postawił na legistów, którzy bez szemrania zamieniali jego dyspozycje w twarde normy prawa. Naturalnymi zaś przeciwnikami okazali się konfucjaniści, a więc niemal cała wykształcona elita rodzących się w blasku ognia i miecza Chin. Qin Shi Huangdi i w tej sprawie wykazał się niebywałą determinacją i skutecznością. Zalecił spalenie w całym cesarstwie konfucjańskich ksiąg (było to łatwiejsze niż dziś, bo mądre teksty zapisywano na bambusowych deseczkach, nie na wynalezionym później papierze), a grupę 460 najbardziej nieprzychylnych uczonych kazał zakopać żywcem. Decyzję władcy wierni żołnierze wykonali bez zmrużenia oka, choć do dziś uczeni dyskutują, czy aby przedmiotem legendarnego pochówku nie były uczone zwłoki. Był rok 213 przed narodzeniem Chrystusa i 34. panowania wizjonera i despoty Qin Shi Huangdi.

Mauzoleum Pierwszego Cesarza

Taka postać jak Zheng musiała jak zawojami bluszczu obrastać legendami. Były ich setki. Zwykle niekorzystne; przypisywały cesarzowi wyjątkową brutalność i okrucieństwo. Na przykład: przy budowie Wielkiego Muru, którego zadaniem była ochrona państwa przed nomadami z północy, miało przepaść milion ludzi. Oczywiście, nie można tego wykluczyć. Mur budowali chłopi, pod nadzorem żołnierzy. Obowiązywała pełna dyscyplina, cesarz nie tolerował opóźnień. Wielkie wały ziemne sypano więc w trudnych warunkach i jeszcze gorszym klimacie, bez przerwy i bez wytchnienia. Osłabieni i niedożywieni ludzie musieli bez wątpienia mrzeć jak muchy. Ale mur powstał, tak jak chciał Qin Shi Huangdi, integrując dawniejsze, rozproszone umocnienia.

Inną, często powtarzaną legendą była rzekoma decyzja o złożeniu z cesarzem do grobowca żywcem jego wielkiej armii. Nie tyle miała go bronić przed złymi mocami, ile wstać z nim z grobu i raz jeszcze dać mu władzę. W chińskich kronikach zachowały się dość szczegółowe opisy jego mauzoleum. Sarkofag miał być umieszczony na wysokim cokole pod rekonstrukcją nieba (gwiazdami były diamenty) i nad mapą ówczesnego świata, gdzie rzeki i morza wykonane zostały z płynnej rtęci, a miasta i góry z kosztowności i cennych kamieni. Całość mauzoleum zamykało prawdziwe miasto grobowców pochowanych z władcą konkubin i niewolników, świątyń i cmentarzy, ołtarzy i grobów dostojników. Wszyscy wierzyli, że wraz z Pierwszym Cesarzem dostąpią wniebowstąpienia, wiecznego życia i dobrodziejstw raju.

Przez stulecia mauzoleum żyło tylko w legendzie. Pisały o nim kroniki i mówili okoliczni chłopi z Xi'an. Ale nikt go nie widział. Przełomem była banalna decyzja trzech chłopów o imionach Yang Xinman, Yang Peiman i Yang Peiyan, którzy na swych polach kopali studnię. Nie byli zresztą pierwsi. Teren dawnego mauzoleum przez lata służył za miejsce późniejszych pochówków, a kiedy na początku XX stulecia w innej studni znaleziono pokraczną figurę, po tym jak woda szybko zniknęła, uznano, że wypił ją gliniany demon, i rozbito go na cząstki elementarne.

Jeden z tysięcy odkrytych terakotowych wojowników

Jeden z tysięcy odkrytych terakotowych wojowników

Foto: Bogusław Chrabota

Upadek dynastii Qin

Qin Shi Huangdi przeżył wiele zamachów. Może dlatego obsesyjnie bał się o życie. Był chroniony przez armię urzędników i oddziały gwardzistów. W jego najbliższym otoczeniu nie wolno było nosić broni. Jeszcze jako młody władca postanowił również zadbać o nieśmiertelność. Zażądał, aby sprowadzono mu eliksir wiecznego życia, a kiedy powziął wiedzę, że esencja istnieje na legendarnych Wyspach Nieśmiertelności, w 219 r. przed Chrystusem wyposażył flotę i wysłał ją na oceany w celu zdobycia owego panaceum. Jednocześnie sprowadzał na dwór najlepszych lekarzy imperium, by podpowiadali mu, jak zachować młodość. Jedni zalecali mu częste pożycie z młodymi konkubinami, inni zwodzili żeń-szeniem, opium i sylfionem. Zwyciężył jednak ten, który zarekomendował podawanie w niewielkich, ale stałych dawkach żywe srebro, czyli metaliczną rtęć. Miała mieć zbawienne skutki. Koncentrowało się w niej światło księżyca i powodujący jej nadnaturalny wigor boski oddech.

Qin Shi Huangdi poddał się tej wyjątkowej terapii. Jakim sposobem nie zauważył, że zamiast dawać, odbiera mu życie, pozostanie tajemnicą. Często podawana płynna rtęć powodowała bóle głowy, krwawienie, a potem coraz mocniejsze uszkodzenie narządów wewnętrznych i paranoję. Wojował więc z urojonymi wrogami, walczył z demonami, a nawet bogiem mórz i oceanów. Chińskie kroniki zawierają opis tej ostatniej walki, kiedy stał w obliczu swojej armii po kolana w morskiej wodzie i bezradnie siekł mieczem fale. Żaden bóg się nie objawił, Qin Shi Huangdi uznał więc, że jest zwycięzcą.

Jednocześnie już od dnia objęcia władzy rozpoczął budowę swojego mauzoleum. Eksperci obliczają, że na budowie pracowało około 800 tys. ludzi. Gigantyczny kompleks tworzono przez 38 lat. Nigdy go nie ukończono. Kilka lat po śmierci Pierwszego Cesarza jego dynastię zmiotło powstanie ludowe, a mauzoleum zniszczono. Intrygi pałacowe i gniew poddanych zamknęły księgę dziejów dynastii Qin i otworzyły następną, którą sygnowało imię dynastyczne Han.

Wykopaliska kontra turyści

Terakotowa Armia stoi w trzech wielkich kryptach. Zbudowano je w odległości około 1,5 km od grobowca cesarza. Ów grobowiec mieści się u stóp wygasłego wulkanu, góry Lishan, znanej z gorących źródeł i wielu legend. Teren mauzoleum to otoczone niegdyś podwójnym murem ponad 56 km kw. Tylko zewnętrzny mur miał ponad 16 km długości.

Centrum grobowca stanowił skryty 30 metrów pod ziemią pałac o powierzchni 12 tys. mkw. W jego środku wśród nieprzemierzonych skarbów umieszczono sarkofagi cesarza i jego bliskich, jego broń, rydwany i mumie niewolników. Grobowca strzegły umieszczone w sekretnym korytarzu automatyczne kusze, które miały wyeliminować rabusiów. Czy grobowiec kiedykolwiek otwarto? Tego nie wiemy. Nie ma żadnych przekazów o tym, że go obrabowano. Co więcej, powstańcy już kilka lat po śmierci władcy dołożyli starań, by zatrzeć o nim pamięć. Grobowiec zasypano, mury rozebrano, a kompleks grobowy zniszczono. To wtedy podpalono przęsła dachowe koszar, w których stała Terakotowa Armia. Szalejący pożar przykrył potłuczone przez wrogów Qin Shi Huangdi figury jego żołnierzy. Reszty zniszczenia dokonał czas, nieskończone burze piaskowe i hektolitry opadów. Ośmiotysięczne wojsko strażników Pierwszego Cesarza zasnęło pod pięciometrową warstwą ubitego kurzu.

Dziś powoli pozostałości po tej armii odsłaniają naukowcy. Figury są podnoszone i pieczołowicie sklejane. W pierwszej z odsłoniętych krypt ustawiono już ponad 2 tys. wojaków. Każdy ma indywidualną twarz i jest przypisany do innej roli. Jest więc zwykła piechota, wozacy rydwanów, łucznicy, kusznicy, szeregowi i oficerowie. Są akrobaci i medycy. Resztki broni i totemiczne figury ptaków. W krypcie nr 2 stały w bojowym szyku terakotowe oddziały rydwanów, w krypcie trzeciej – dowództwo tej umarłej armii. Figury mają od 1,6 do 2 m wzrostu. Najpiękniej wyglądają odtworzone konie, choć ich rekonstrukcja jest najtrudniejsza. Na miejscu, pod przykrywającym krypty dachem, pracują archeologowie i rekonstruktorzy. Mówi się, że mają przed sobą jeszcze ponad 100 lat pracy. Wtedy pułk strażników Pierwszego Cesarza stanie w pełnym ordynku.

Muzeum terakotowej armii odwiedza rocznie 10 mln ludzi. To największe otwarte muzeum Chin, atrakcja popularniejsza od Zakazanego Miasta w Pekinie. Bo to niebywałe dzieło rąk ludzkich jest starsze od pałaców Mingów o ponad 1,5 tys. lat. Zakazane Miasto zaczęto budować w 1407 r. i w historii swojego kraju jest zabytkiem relatywnie nowym. Ludzie odwiedzają więc terakotowych żołnierzy, ale od glinianego pułku jeszcze bardziej kusząca, jeszcze bardziej magnetyzująca uwagę jest opowieść o podziemnym pałacu. Czy legendy o nim mają w sobie choć cząstkę prawdy? Czy w istocie kryje takie skarby jak w opisach? Czy nie został obrabowany? Archeologowie nie mają żadnych gotowych odpowiedzi. Na razie wzgórze kryjące serce mauzoleum wciąż jest zakryte dla ludzkich oczu. Przeprowadzono badania georadarem, które potwierdzają istnienie i wymiary podziemnego grobowca. Chemicy badający ziemię ze wzgórza potwierdzili obecność w nim wysokiego poziomu procentowego związków rtęci. A więc legenda o rtęciowych rzekach może być prawdziwa. Podobnie jak przekaz o klejnotach i sarkofagu władcy. Nikomu jednak nie spieszy się, by zajrzeć pod tę kapsułę czasu.

Naukowcy boją się, że otwarcie grobowca spowoduje nieuchronne zniszczenia. Chińskie władze sobie tego nie życzą. Wolą czekać na technologię, która ocali skarby sprzed tysiącleci. Szacują, że otwarcie grobu nie nastąpi wcześniej niż za 100 lat. Dopiero za 100 lat!!! „Sacrébleu!” – chciałoby się zakląć. A więc nie stanie się to za naszego życia! Osobiście bardzo żałuję, ale też podziwiam Chińczyków, że mają do tej sprawy tak skrajnie antyindywidualistyczne podejście. Oni, nie, ale przecież są ich wnuki i dzieci. I dzieci oraz wnuki ich wnuków i dzieci. Któreś pokolenie prawdę o grobie Qin Shi Huangdi przecież pozna. Trzeba cierpliwości. Ta cierpliwość tak bardzo nas różni.

Jednak niezależnie od tych naszych pokładów nadmiaru czy braku cierpliwości u stóp góry Lishan, w powiecie Lintong, nieopodal współczesnego Xi’an wszystkich jednako wita wielki posąg Pierwszego Cesarza. Groźny typ. Bardzo groźny.

Gdyby nie Zheng z Qin narody wielu języków i tradycji zwalczałyby się wzajem, padając co chwila ofiarą brutalnych agresorów. Nie wiadomo, czy zmogliby je Hunowie, Kereici, Mongołowie, Ujgurzy. Mandżurowie czy Japończycy. Wszyscy próbowali. Szczęśliwie narodził się on – człowiek nieposkromionych ambicji i megalomanii na miarę szczytów Hindukuszu. Zheng, który jako pierwszy ogłosił się imperatorem Kraju Środka. Przeszedł do historii jako Pierwszy Cesarz, Qin Shi Huangdi. Za stolicę obrał rodzinne miasto Xianyang, matecznik swojego rodu i swojej dynastii. Uczynił z niego kwitnącą metropolię, wielką twierdzę i macierzysty port Jedwabnego Szlaku. To stąd wyruszały karawany po winorośl, złoto i nasiona granatów. Na grzbietach wielbłądów wędrowały zaś na zachód jedwab i porcelana, jadeitowa biżuteria i worki ryżu. Z tej wymiany miała się narodzić idea handlu na skalę świata, handlu ponad niebotycznymi koronami górskich szczytów, nad nieskończonymi plateau mroźnych pustyń, nad zmierzwionym tysiączną falą ciałem oceanu. Tak narodził się globalizm. I jeśli Chińczycy znów o nim dziś mówią, to w istocie mają się do czego odwoływać.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
„Gorączka złota” w średniowiecznej Europie
Historia świata
Człowiek nie pochodzi od małpy
Historia świata
Krwawy sen o Himmlerstadt: „Action Zamość”
Historia świata
Jak zwężano bramę do Stanów Zjednoczonych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia świata
Polskie ofiary Niemców w sowieckiej kwaterze
Materiał Promocyjny
Bank Pekao SA z ofertą EKO kredytu mieszkaniowego