Jacqueline Kennedy – ikona Stanów Zjednoczonych

Żadna inna pierwsza dama Ameryki nie miała tyle uroku, kosmopolitycznej ogłady i erudycji, co Jacqueline Lee Bouvier Kennedy. Żadna inna nie była też tak starannie przygotowywana do tego typu roli od najwcześniejszych lat życia.

Publikacja: 22.11.2024 04:04

Senator John F. Kennedy z żoną Jacqueline Kennedy głosują w bibliotece publicznej w Bostonie, 1960 r

Senator John F. Kennedy z żoną Jacqueline Kennedy głosują w bibliotece publicznej w Bostonie, 1960 r.

Foto: Marion S. Trikosko/wikipedia

Wytworność Jacqueline nie wzięła się znikąd. Jej ojcem był znany nowojorski makler giełdowy John Vernon Bouvier III, nazywany „Black Jackiem”, a matką Janet Norton Lee. Bouvierowie chętnie pozowali na potomków europejskiej arystokracji i w takim duchu wychowywali też swoje córki. W rzeczywistości nie mieli w żyłach ani kropli błękitnej krwi. John Vernon Bouvier III był prawnukiem Michela Charlesa Bouviera, prostego francuskiego stolarza z Pont-Saint-Esprit we Francji. W 1815 r., po ostatecznej klęsce Napoleona, stolarz Bouvier wyemigrował do Ameryki i osiedlił się w Filadelfii. Tam założył warsztat produkujący eleganckie meble. Niedługo potem zbudował magazyn drewna opałowego. Oburzony marżami, jakie mu narzucali dostawcy, postanowił uniezależnić swoją działalność i nabył duże połacie zalesionej ziemi. Okazało się, że trafił w dziesiątkę, ponieważ na tych obszarach znajdowały się spore pokłady węgla pod lasem, który kupił. A przecież właśnie wtedy w Ameryce rozpoczynała się rewolucja przemysłowa, zapoczątkowana wynalazkiem silnika parowego. Michel nie zamierzał jednak poprzestać na handlu drewnem i węglem. Zarobione pieniądze zainwestował na rynku nieruchomości. Zdobytą na tych interesach niemałą fortunę przekazał swoim trzem synom: Eustesowi, Michelowi Charlesowi i Johnowi V. Bouvierowi seniorowi. Decyzja okazała się trafna, bowiem wszyscy oni wyróżnili się w świecie finansów bardzo udanymi inwestycjami na Wall Street. Kiedy się zestarzeli, postanowili nie rozdzielać rodzinnej fortuny. Cały dorobek swojego życia bracia zostawili jedynemu męskiemu spadkobiercy – synowi trzeciego z nich, odnoszącemu sukcesy prawnikowi, majorowi Johnowi Vernou Bouvierowi Juniorowi. Ten zaś część pieniędzy przeznaczył na zakup posiadłości znanej jako Lasata w miejscowości East Hampton na Long Island. W 1948 r. posiadłość odziedziczył najstarszy syn majora Johna Vernou’a Bouviera Juniora – John Vernou Bouvier III.

Czytaj więcej

Zabłąkana kula. John F. Kennedy, część VII

Jak wychować księżniczki. Historia Jacqueline Lee Bouvier 

Tam też – w izolacji od zgiełku miasta i w atmosferze spotkań wyższych sfer – wychowywała się Jacqueline ze swoją młodszą siostrą Caroline Lee. O nieustannej potrzebie przynależności do elit świadczy, że siostry Bouvier nie mogły swobodnie spotykać się z chłopcami nienależącymi do kręgów ścisłej socjety finansowej i politycznej, odwiedzającej Lasatę na Long Island. To, że Jacqueline ostatecznie została żoną milionera Johna F. Kennedy’ego, a jej młodsza siostra Caroline Lee wyszła za polskiego arystokratę, księcia Stanisława Albrechta Radziwiłła, dowodzi, w jak snobistycznej i hermetycznej atmosferze były kształtowane ich osobowości. Tę klanowość przeniosła Jacqueline na Biały Dom. Goście zapraszani do prezydenckiej rezydencji w czasie kadencji 35. prezydenta USA często zwracali uwagę, że pierwsza dama przeobraziła Biały Dom w królewską rezydencję o ściśle dworskiej etykiecie.

Ale do takiej właśnie roli szykowali ją rodzice od najmłodszych lat. Świadczy o tym chociażby to, że koleżanki ze szkoły dały Jacqueline przezwisko „Jacqueline Borgia”. Było to wiele mówiące nawiązanie do niechlubnego rodu, który w epoce renesansu ponuro wsławił się trucicielstwem i pazernością w dążeniu do bogactwa, sławy i władzy. Bouvierowie wywodzili się z plebsu, ale umiejętnie budowali legendy rodzinne, przekonując córki i otoczenie, że w ich żyłach płynie niemal królewska krew. To odbijało się na wyniosłym, ale też lekko zalęknionym zachowaniu dziewczynek, które każdego dnia były uczone anachronicznej etykiety. Jacqueline pobierała lekcje jazdy konnej, ale nie dlatego – jak podkreślają jej biografowie – żeby dobrze opanować techniki dżokejskie, tylko po to, żeby pokazać się w towarzystwie i móc wypowiedzieć się tonem znawcy o wyścigach, na których bywało dobre towarzystwo. Trafnie podsumował ten swoisty przejaw parweniuszostwa amerykański historyk John B. Roberts II, który w swojej książce „Rating the First Ladies” napisał: „Jackie uczono wszystkich umiejętności, jakie powinna posiadać młoda dama z wyższych klas. Pobierała lekcje jazdy konnej – nie w stylu westernowym, lecz europejskim – i doskonale opanowała tę sztukę. Uczyła się klasycznego baletu, malarstwa i kroków tanecznych niezbędnych uczestniczce balów kotylionowych i przyjęć dla debiutantek”. Dla rodziców mniej ważne były osiągnięcia edukacyjne córki. Istotne było to, że w nowojorskim towarzyskim sezonie 1947–1948 Jacqueline została wybrana Debiutantką Roku.

Czytaj więcej

Stany Zjednoczone według Olivera Stone’a

Jacqueline i John F. Kennedy. Małżeństwo skrojone na miarę

Dla przeciętnego mieszkańca Nowego Jorku tytuł ten był bez znaczenia, ale dla elit posiadał swoją snobistyczną magię. Od lat 70. i 80. XIX w. sezon towarzyski w Nowym Jorku dzielił się na dwa: zimowy i letni. Sezon zimowy trwał od połowy listopada aż do początku Wielkiego Postu. Kto chciał się liczyć w kręgach towarzyskich, musiał w tym czasie bywać w Akademii Muzycznej na przedstawieniach operowych. To właśnie tutaj, w tym wielkim starym teatrze, gdzie elita knickerbockerów (nowojorczyków z Manhattanu) zazdrośnie strzegła swoich loży, była przekazywana z pokolenia na pokolenie tradycja wskazywania na osobę, która swoimi manierami i wdziękiem wzbudza największe zainteresowanie wyższych sfer. Po 1883 r. śmietanka towarzyska porzuciła starą nowojorską Akademię Muzyczną na rzecz modniejszej i nowocześniejszej Metropolitan Opera House, do której uczęszczanie zwłaszcza w wieczór premiery oraz w wieczory piątkowe było wręcz obowiązkowe. Podobnie jak w innych amerykańskich dużych miastach, opera stała się miejscem, które warto było odwiedzać, by być widzianym i dobrze ocenianym. Toteż przez cały wieczór lornetki 400 osób na dolnej części widowni były skierowane nie tylko na scenę, ale przede wszystkim na loże, w których swoje specjalnie przygotowane na te okazje kreacje prezentowały najwytworniejsze damy.

Chociaż pod koniec lat 40. XX w. i po trudach II wojny światowej zwyczaj ten zdawał się przeciętnemu Amerykaninowi anachronizmem, to „arystokracja” Wschodniego Wybrzeża nadal niezmiennie go kultywowała. I to prawdopodobnie właśnie w Metropolitan Opera House piękną Jacqueline ujrzał po raz pierwszy świeżo wybrany do Izby Reprezentantów kongresmen John F. Kennedy.

Na stałe para ta zaczęła się spotykać dopiero w 1952 r., kiedy Jacqueline – dzięki protekcji swojego ojczyma – została fotoreporterką i dziennikarką gazety „Washington Times Herald”. JFK był 12 lat od niej starszy. Kiedy postanowili wziąć ślub, ona miała 23 lata, a on był już 35-letnim weteranem wojennym z bardzo licznymi, poważnymi problemami zdrowotnymi.

Rodzina Jacqueline przyjęła jej wybór z wielkim zadowoleniem. Ale ostatnie zdanie należało do ojca Johna, wpływowego patriarchy rodu Kennedych. Joseph Kennedy uważnie przyjrzał się narzeczonej syna i podobno szepnął żonie, że idealnie nadaje się na żonę wielkiego polityka. To świadczyło, czego oczekuje po swoim synu. Dziesięć lat później gorzko żałował, że namówił Johna do ubiegania się o urząd prezydenta: 22 listopada 1963 r., zaledwie dwa miesiące po obchodach dziesiątej rocznicy ślubu, kula wystrzelona przez Lee Harveya Oswalda zakończyła związek Johna i Jacqueline.

Czytaj więcej

Wszystkie twarze Lee Harveya Oswalda. Co wiadomo o człowieku oskarżonym o zabójstwo Kennedy’ego

Trudne życie po zamachu w Dallas

„Jackie” w Dallas straciła nie tylko swojego ukochanego męża, ale też sens życia. Rola pierwszej damy była zwieńczeniem tego wszystkiego, do czego od dziecka przygotowywali ją rodzice. Teraz, po śmierci Johna, musiała sobie poradzić ze straszliwą traumą i... z trudną perspektywą finansową. Wielu Amerykanów miało do niej żal, że nie potrafiła pozostać jedynie ikoniczną wdową po zamordowanym prezydencie. Wielu oskarżało ją o małostkowość, że na partnera życiowego wybrała uwikłanego w podejrzane interesy, za to bajecznie bogatego greckiego armatora Aristotelisa Onasisa. Także jego rodzina postrzegała ją jako drapieżnika, który – wykorzystując słabość starego człowieka do sławnych ludzi – postanawia wydrzeć jego bajeczną fortunę prawowitym spadkobiercom. Ale przecież nie istniała specjalna pensja dla pierwszej damy.

Życie z Onasisem musiało być ogromnym wyzwaniem dla Jacqueline, ale też sposobem na zachowanie wytwornego stylu życia i po prostu jej własnym, świadomym wyborem, który bez emocji należy uszanować. Z jednej strony doskonale czuła się w świecie przepychu i magnackiego blichtru. Z drugiej – była wdową po prezydencie Stanów Zjednoczonych, była pierwszą damą Ameryki, niegdyś przyjmowaną na dworach niczym królowa. Zapewne doskonale zdawała sobie sprawę, że w oczach rodaków spadła do poziomu ekskluzywnego i niezwykle kosztownego trofeum greckiego parweniusza. Ale czy to sprawiedliwa ocena?

W ciągu niespełna 65 lat swojego życia pierwszą dama była zaledwie przez 22 miesiące. Wdową została w wielu 34 lat. Miała prawo oczekiwać od życia czegoś więcej niż jedynie odgrywania roli pierwszej wdowy Ameryki. Trudno oceniać jej decyzje, bo zawsze prawda miesza się z mitem, jaki wokół niej zbudowano. Pierwszy jego rozdział to baśń o Camelocie, czyli Białym Domu klanu Kennedych, który Jacqueline przeobraziła w dwór królewski. Drugim rozdziałem jest męczeńska śmierć prezydenta w ramionach jego uwielbianej przez wszystkich żony. Zarówno rodzice Johna, jak i Jacqueline, wybierając dla swoich dzieci ekskluzywną życiową ścieżkę, narzucili im jednocześnie swoje ambicje i zaszczepili lęk przed zapomnieniem, odrzuceniem i ubóstwem. Ale nikt nie przyszykował tej młodej kobiety na tragedię, która nadeszła 22 listopada 1963 r.

Amerykanie brzydzą się późniejszym „mezaliansem” Jacqueline z Aristotelisem Onasisem... jakby ona naprawdę była królową. Chcą ją pamiętać przede wszystkim jako wierną towarzyszkę ich prezydenta, która swojemu trzyletniemu synowi kazała zasalutować przed trumną ich ojca i męża. Ale ta krytyka jest niesprawiedliwa, ponieważ ona swoją rolę w służbie publicznej odegrała do końca. Reszta jej późniejszych życiowych wyborów powinna być traktowana tylko i wyłącznie jako jej prywatna sprawa.

Wytworność Jacqueline nie wzięła się znikąd. Jej ojcem był znany nowojorski makler giełdowy John Vernon Bouvier III, nazywany „Black Jackiem”, a matką Janet Norton Lee. Bouvierowie chętnie pozowali na potomków europejskiej arystokracji i w takim duchu wychowywali też swoje córki. W rzeczywistości nie mieli w żyłach ani kropli błękitnej krwi. John Vernon Bouvier III był prawnukiem Michela Charlesa Bouviera, prostego francuskiego stolarza z Pont-Saint-Esprit we Francji. W 1815 r., po ostatecznej klęsce Napoleona, stolarz Bouvier wyemigrował do Ameryki i osiedlił się w Filadelfii. Tam założył warsztat produkujący eleganckie meble. Niedługo potem zbudował magazyn drewna opałowego. Oburzony marżami, jakie mu narzucali dostawcy, postanowił uniezależnić swoją działalność i nabył duże połacie zalesionej ziemi. Okazało się, że trafił w dziesiątkę, ponieważ na tych obszarach znajdowały się spore pokłady węgla pod lasem, który kupił. A przecież właśnie wtedy w Ameryce rozpoczynała się rewolucja przemysłowa, zapoczątkowana wynalazkiem silnika parowego. Michel nie zamierzał jednak poprzestać na handlu drewnem i węglem. Zarobione pieniądze zainwestował na rynku nieruchomości. Zdobytą na tych interesach niemałą fortunę przekazał swoim trzem synom: Eustesowi, Michelowi Charlesowi i Johnowi V. Bouvierowi seniorowi. Decyzja okazała się trafna, bowiem wszyscy oni wyróżnili się w świecie finansów bardzo udanymi inwestycjami na Wall Street. Kiedy się zestarzeli, postanowili nie rozdzielać rodzinnej fortuny. Cały dorobek swojego życia bracia zostawili jedynemu męskiemu spadkobiercy – synowi trzeciego z nich, odnoszącemu sukcesy prawnikowi, majorowi Johnowi Vernou Bouvierowi Juniorowi. Ten zaś część pieniędzy przeznaczył na zakup posiadłości znanej jako Lasata w miejscowości East Hampton na Long Island. W 1948 r. posiadłość odziedziczył najstarszy syn majora Johna Vernou’a Bouviera Juniora – John Vernou Bouvier III.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
„Gorączka złota” w średniowiecznej Europie
Historia świata
Człowiek nie pochodzi od małpy
Historia świata
Krwawy sen o Himmlerstadt: „Action Zamość”
Historia świata
Jak zwężano bramę do Stanów Zjednoczonych
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Historia świata
Pierwszy Cesarz i jego zmartwychwstała armia
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska