1 Samodzielna Brygada Spadochronowa gen. Sosabowskiego pod Arnhem

Operacja „Market-Garden”, przeprowadzona przez aliantów we wrześniu 1944 r. na terytorium okupowanej Holandii, zakończyła się klęską, a most w Arnhem pozostał w rękach Niemców na kolejne sześć miesięcy. Tylko 2163 żołnierzy z brytyjskiej 1 Dywizji Powietrznodesantowej przedostało się przez rzekę, wraz ze 140 Polakami, spośród których większość przepłynęła ją wpław.

Publikacja: 12.11.2024 18:34

Lądowanie brytyjskich spadochroniarzy w okolicach Arnhem we wrześniu 1944 r.

Lądowanie brytyjskich spadochroniarzy w okolicach Arnhem we wrześniu 1944 r.

Foto: Wikimedia/public domain

Pierwotny plan „Market-Garden” zakładał, że odległość 60 mil zostanie pokonana przez XXX Korpus w dwa dni, maksymalnie dwa i pół. Pośpiesznie przygotowana operacja rozpoczęła się od zajęcia przez obie amerykańskie dywizje powietrznodesantowe większości wyznaczonych obiektów. Jednocześnie działania ofensywne rozpoczął brytyjski XXX Korpus. Dalsze postępy Brytyjczyków w Nijmegen i rejonie Eindhoven–Veghel zostały zatrzymane przez uporczywą obronę niemiecką. Miało to przewidywalne konsekwencje, biorąc pod uwagę, że dalej na północ, pod Arnhem, sprawy układały się źle. Jednym z powodów tej klęski było niedoszacowanie sił niemieckich stanowisk obronnych pod Son i Nijmegen, a następnie utknięcie czołgów z XXX Korpusu gen. Horrocksa na wąskiej drodze na północ przecinającej liczne, łatwe do obrony przeszkody wodne. Wszystkie te obszary ryzyka były znane od samego początku. XXX Korpus nigdy nie dotarł do celu.

Nieudany brytyjski desant

Brytyjska 1 Dywizja Powietrznodesantowa została zrzucona kilka mil od celu na moście w Arnhem, co spowodowało utratę czynnika zaskoczenia. Dzień po desancie zaczął się niemieckim naciskiem na Brytyjczyków. Następnego dnia pierwszy komponent polskiej brygady przybył na szybowcach, a kolejne lądowanie nastąpiło 24 godziny później. Złe warunki atmosferyczne nad Anglią, Belgią i Holandią oraz odkrycie dział przeciwlotniczych na południe od Arnhem spowodowały, że dalsze rzuty 19 i 20 września [1944 r.] nie doszły do skutku. 20 września do brygady dotarła wiadomość od gen. Urquharta z nowymi instrukcjami, według których miała ona lądować w nowej strefie cztery mile na zachód od Elden, przekroczyć rzekę promem i dołączyć do dywizji na północnym brzegu. Informacje o sytuacji w Arnhem były skąpe, Sosabowski z doświadczenia natychmiast wiedział, że coś poszło źle.

21 września o godz. 9.00 dowódca polskiej brygady otrzymał potwierdzenie nowych instrukcji i zapewnienie, że prom na północnym brzegu jest w rękach brytyjskich żołnierzy, oczekujących na przybycie Polaków. Główne siły brygady wystartowały 21 września na 114 Dakotach z lotnisk w południowej Anglii, lecz brytyjskie dowództwo odwołało zrzut już w trakcie lotu (decyzja dowództwa została podjęta w związku z tym, że warunki na lądowisku stały się zbyt niebezpieczne). Jednakże tylko 41 samolotów otrzymało i odszyfrowało ten rozkaz, a następnie zawróciło i wylądowało ze spadochroniarzami z powrotem w Anglii (wielu operatorów radiowych 72 Dakot spośród wszystkich 114 C-47 otrzymało złe kody). Pozostałe kontynuowały misję, zrzucając 957 spadochroniarzy, łącznie z dowódcą brygady gen. Sosabowskim. Lot, poza kilkoma pociskami przeciwlotniczymi, przebiegał bez zakłóceń. Tylko jedna Dakota została uszkodzona, ale i ona wylądowała bezpiecznie w Belgii.

Czytaj więcej

Most Ludendorffa. Dlaczego zniszczono most na Renie

Pułkownik Jan Lorys wspomina: „Około 17.18 miał miejsce zrzut przy słonecznej pogodzie dokładnie na cel. Żołnierze opadający na spadochronach natychmiast dostali się pod ogień karabinów maszynowych, a niemalże piękne pociski smugowe leciały łukiem w niebo z moździerzy, artylerii i dział przeciwlotniczych. Część ognia szła z dołu, część z północy, a część ze wschodu. Szczęśliwie ostrzał nie był zbyt skuteczny i straty były relatywnie małe. Wzięto trochę jeńców”. Ku przerażeniu gen. Sosabowskiego brakowało całego pierwszego batalionu i dużej części trzeciego. Stanowiło to łącznie nawet jedną trzecią podstawowych sił brygady. Początkowo obawiano się, że została ona zrzucona w innym miejscu, być może nawet za nieprzyjacielskimi liniami. Informacji o zaginionych jednostkach Polacy nie otrzymali oficjalnie do 23 września. Osłabiona brygada wylądowała zatem na południe od Renu pod silnym ostrzałem niemieckim i ruszyła ku brzegowi rzeki, by się przez nią przeprawić, ale patrole wysłane celem zlokalizowania promu meldowały, że go nie znalazły. Lokalna ludność poinformowała je, że prom został wyłączony z użycia wczesnym rankiem. Sytuacja taktyczna była zła. Arnhem znajdowało się w rękach Niemców, a Brytyjczycy byli zupełnie okrążeni w miasteczku Oosterbeek po drugiej stronie Renu. Wieczorem 21 września sytuacja rozdrobnionej 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej była następująca.

Główne siły brygady były w Driel na południe od rzeki, podczas gdy ich dywizjon przeciwpancerny z innymi oddziałami walczył na północnym brzegu u boku 1 Dywizji Powietrznodesantowej. Przybycie około jednej trzeciej sił brygady zostało opóźnione przez pogodę i przebywała ona nadal w południowej Anglii. Ponadto część oddziałów znalazła się w dwóch rzutach morskich, wysłanych ze względu na brak szybowców i Dakot. Jeden z nich, wiozący amunicję i niezbędne wyposażenie, znajdował się w rejonie Eindhoven. Ważność polskiej brygady po wylądowaniu dostrzegł i potwierdził marsz. Montgomery, który powiedział znajdującym się tam Polakom, jak walecznie polscy spadochroniarze walczą u boku Czerwonych Diabłów. Polski dywizjon lekkiej artylerii pozostał w Anglii, czekając na rozkazy. Nastąpiły też różne zmiany w ostatniej chwili przed bitwą. Na przykład z osobistego rozkazu Browninga zabrano pięć szybowców przydzielonych do polskiej brygady dla kompanii zaopatrywania oraz dla dodatkowych środków transportu (jeepów), jak również drewnianych skrzyń z granatami, PIAT-ami, lekkimi karabinami maszynowymi Bren i odpowiednią amunicją. Następnie przewieziono je drogą morską do Francji, ale przybyły zbyt późno, by wejść do akcji. Żołnierze wrócili do koszar w Stamford-Peterborough.

Polskie stanowiska obronne pod wsią Driel

Polscy spadochroniarze na południe od rzeki musieli utworzyć obronę okrężną i znaleźć jakieś łodzie lub tratwy, by przeprawić się przez rzekę i dołączyć do mocno naciskanej 1 Dywizji Powietrznodesantowej. Nie znaleziono jednak żadnego sprzętu przeprawowego.

O godz. 22.30 polski oficer łącznikowy kpt. Ludwik Zwolański [(1916–2010), oficer brygady spadochronowej przez cały okres jej istnienia, przeszkolony na cichociemnego, za udział w operacji „Market-Garden” został odznaczony Orderem Virtuti Militari V klasy], który skakał pod Arnhem z brytyjskimi spadochroniarzami, przepłynął wpław rzekę z rozkazami od gen. „Roya” Urquharta z Oosterbeek, by brygada przekroczyła rzekę i dołączyła do dywizji. Do tego czasu dywizja została otoczona z trzech stron przez znaczną liczbę niemieckich żołnierzy z pojazdami pancernymi, czołgami i ciężką artylerią. Zgodnie z notatką kpt. Jana Lorysa jedyna luka, jaka pozostała, znajdowała się na południu pozycji obronnych, naprzeciw Renu. By umożliwić przeprawę, brytyjscy żołnierze mieli przygotować trochę improwizowanych tratw oraz przeprowadzić atak na północnym brzegu, aby poszerzyć lukę w stanowiskach Niemców i ułatwić przybycie Polaków.

Czytaj więcej

Polscy spadochroniarze upamiętnią operację Market Garden

Choć Polacy czekali w gotowości bojowej całą noc, nie pojawiły się żadne tratwy umożliwiające przeprawę. Prawda była taka, że po czterech dniach i nocach nieustannych walk z silniejszym i lepiej wyposażonym przeciwnikiem brytyjscy żołnierze byli tak wyczerpani, iż nie zdołali przeprowadzić żadnych działań ofensywnych.

Z perspektywy czasu można zrozumieć następne posunięcia Sosabowskiego, oparte na sprawdzonym doświadczeniu bojowym. Generał rozkazał swoim spadochroniarzom rozpocząć organizację pierścienia obronnego wokół wsi Driel, co okazało się istotne, jeśli nie zasadnicze podczas wszystkich późniejszych etapów ostatecznej operacji „Berlin”.

Rankiem 22 września Niemcy rozpoczęli natarcie na polskie stanowiska w Driel. Zdołali zepchnąć część polskich posterunków, ale zostali zdecydowanie zatrzymani na głównej linii obronnej. Pomimo ponawianych prób gen. Sosabowski zdołał odeprzeć wszystkie te ataki. Ponadto tego samego dnia zmaterializowały się cztery łodzie i gumowe pontony (dinghi), ale… były one bez wioseł i bardzo małe, mogły pomieścić najwyżej cztery osoby. Sprzęt ten nie nadawał się do forsowania rzeki, co wiele mówi o logistycznym i inżynieryjnym wsparciu dla polskiej brygady – przy braku wioseł posłużono się saperkami. Łodzie i dinghi znajdujące się pod nieustannym ogniem zostały zatopione lub zatrzymane. Plan bitwy nie przewidywał forsowania rzeki, a polscy spadochroniarze nie przeszli szkolenia w przeprawianiu się przez rzekę pod intensywnym ostrzałem.

Brak łodzi desantowych do przeprawy przez Ren

Pomimo tych wszystkich przeciwności i poważnego niebezpieczeństwa Sosabowski zdołał przeprawić 52 ludzi przez rzekę, aby dołączyli do szybko słabnącej obrony wokół Oosterbeek. Polacy na wszystkich etapach swojego zaangażowania płacili wysoką cenę w zabitych, rannych i zaginionych. Plan natarcia XXX Korpusu, które miało przebiegać ku północy jedną drogą, nie zadziałał. Wynikało to z tego, że była to dobrze broniona wąska szosa, a jednocześnie w rejonie Nijmegen zakładane postępy nie były możliwe do realizacji ze względu na przeważające siły nieprzyjaciela. Ponadto opóźniła się kluczowa dostawa do Driel większych łodzi z 43 Dywizji Piechoty Wessex, planowana na następny wieczór.

Sosabowski, mając już kontakt z dowódcą brytyjskiej dywizji, planował następnej nocy przerzucić przez Ren tak wielu ludzi, jak to tylko możliwe, z nadzieją, że będzie to całość sił brygady, a przynajmniej dwa bataliony z bronią przeciwpancerną. Polska brygada zgodnie z rozkazem czekała na przeprawę o godz. 21.30, spodziewając się, że przepłynie w całości i dołączy do Brytyjczyków. Jej plan zakładał użycie obiecanych łodzi 18-osobowych. Polacy znów zostali wprowadzeni w błąd. Otrzymali mniejsze łodzie, co zmniejszyło ich zdolność do pomocy Czerwonym Diabłom. Całe wsparcie logistyczne XXX Korpusu było zupełnie niewystarczające, słabo wykonane i chaotyczne.

Ta dezinformacja doprowadziła do dalszych opóźnień, ponieważ trzeba było od nowa przeplanować cały grafik przeprawy. Grupy szturmowe musiały zostać zreorganizowane, gdyż sprzęt przeprawowy dotarł późno, umożliwiając drugą przeprawę dopiero 24 września o godz. 3.00, z ponad czteroipółgodzinnym opóźnieniem, niepozostawiającym elementu zaskoczenia. Do tego czasu Niemcy byli już znacznie lepiej przygotowani do prowadzenia ostrzału z moździerzy i ognia artyleryjskiego w kierunku polskich spadochroniarzy przekraczających rzekę, punkty ich zbiórek i rejon załadunku. Niemieckie jasne, fosforowe flary opadające na spadochronach oświetlały łodzie płynące rzeką, a ogień broni maszynowej wyrządzał szkody. 153 polskich żołnierzy sforsowało rzekę, by dołączyć do 52 Polaków, którzy dotarli tam wcześniej, oraz do tych oryginalnie przybyłych z brygadowej artylerii, którzy byli tam już od samego początku.

Według innych źródeł liczba Polaków na drugim brzegu rzeki kształtowała się na poziomie osłabionego batalionu i tylko około 140 z nich ostatecznie powróciło na południe podczas operacji „Berlin”, część została wzięta do niewoli razem z Brytyjczykami, a wielu zapłaciło najwyższą cenę za nieustawanie w próbach wsparcia Czerwonych Diabłów w Oosterbeek. Pozostała jedna trzecia brygady została zrzucona ewentualnie 2 września w rejonie Grave, daleko od Driel, co jest trudne do zrozumienia, jako że dowództwo alianckie było dobrze poinformowane o miejscu pobytu brygady Sosabowskiego i nawet nie powiadomiło go o tym niedociągnięciu. Żołnierze dotarli do swej brygady na piechotę, a następnie przystąpili do kolejnych prób przeprawienia się przez rzekę, ale ogień Niemców był wciąż zbyt intensywny.

Czytaj więcej

Kolejny polski żołnierz odzyskał tożsamość

Kapitan Jan Lorys wspomina: „Należy dodać, że na południe od rzeki w rejonie Driel to nie był piknik. Teren był płaski, słabo porośnięty i zupełnie zdominowany przez wyżynę po północnej stronie. Każdy ruch był dobrze widoczny przez wroga i natychmiast karany intensywnym ogniem artylerii i moździerzy. Brygada znajdowała się pod stałym obstrzałem dzień i noc”.

Wycofanie się z rejonu Oosterbeek, czyli operacja „Berlin”

Przed 24 września Brytyjczycy wysłali batalion Dorset celem utworzenia nowego przyczółka nieco na zachód od linii obronnych wokół Oosterbeek. Chociaż dorseci zdołali się przeprawić, nie byli w stanie dołączyć do spadochroniarzy okrążonych w Oosterbeek. Nazajutrz, 25 września, otrzymano rozkaz gen. „Boya” Browninga nakazujący zupełne wycofanie wszystkich jednostek i ludzi z rejonu Oosterbeek, nazwane operacją „Berlin”. Generał „Roy” Urquhart wysłał ostatnią wiadomość do gen. Browninga wieczorem 24 września o godz. 21.14, brzmiącą: „Przyjdź i zabierz nas albo wszystko będzie stracone”. Wiadomość ta była trzymana w tajemnicy przez wiele lat. Została opublikowana ostatecznie przez angielski dziennik „The Times” dopiero 30 października 2013 r.

Sosabowski w dwóch nocnych podejściach zdołał przerzucić przez Ren siły około jednego osłabionego batalionu. Wśród wszystkich oryginalnych statystyk dotyczących bitwy pod Arnhem odsetek polskich strat jest bardzo wysoki i wynosi ponad 28% sił biorących udział w walkach. Z uwagi na sytuację i czas działania polskiej brygady w Driel gen. Sosabowski i jego brygada odegrali według słów sir Briana Urquharta „zasadniczą i bardzo pozytywną rolę” (z wywiadu z sir Brianem Urquhartem przeprowadzonego przez autora w sierpniu 2012 r.).

Tylko 2163 żołnierzy z brytyjskiej 1 Dywizji Powietrznodesantowej przedostało się przez rzekę, wraz ze 140 Polakami, spośród których większość przepłynęła ją wpław. Operacja „Market-Garden” zakończyła się klęską, a most w Arnhem pozostał w rękach Niemców na kolejne sześć miesięcy. Polska brygada straciła 97 żołnierzy poległych w walce, 219 rannych i 120 zaginionych w akcji. Łączne straty wyniosły 436 ludzi, co stanowi 28,16% całości siły brygady w bitwie. Straty wśród oficerów wyniosły 24%, a wśród podoficerów i szeregowych 23% (liczby oparte na materiałach przechowywanych w Instytucie i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie, zweryfikowane w 2012 r.).

Polska elitarna formacja nie tylko nie zdołała osiągnąć sukcesu, ale doświadczyła też klęski, wiedząc, że Warszawa znajduje się w tym samym czasie pod bombami Niemców (podczas powstania warszawskiego). Wyzwolenie Polski pod koniec II wojny światowej było pierwotnym i głównym celem 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej i głównym powodem sformowania tej jednostki. (...)

Ważny wkład w przebieg operacji „Market-Garden” mieli polscy łącznościowcy, którzy ustanowili połączenie radiowe między dowództwem polskiej brygady w Driel a sekcją łącznikową w Oosterbeek. Połączenie to nawiązano w nocy z 21 na 22 września i utrzymywano do końca bitwy 25 września. Krytyczna rola pracy polskich łącznościowców pozostawała w zupełnym kontraście z większością zupełnie niedziałających radiostacji w 1 Dywizji Powietrznodesantowej. To połączenie radiowe było używane przez dowództwo I Korpusu Powietrznodesantowego, gen. Dempseya (dowódca 43 Dywizji Piechoty) i batalion Dorset. Generał Dempsey używał owego krytycznego kanału łączności do komunikacji z gen. Urquhartem, który za pomocą tego nadajnika wzywał wsparcie artyleryjskie i lotnicze oraz w końcu ustalał szczegóły operacji „Berlin”.

Fragment książki Marka Stelli-Sawickiego „Arnhem – dług hańby”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka. Tytuł, lead, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji.

„Arnhem – dług hańby”

„Arnhem – dług hańby”

materiały promocyjne Zysk i S-ka

Pierwotny plan „Market-Garden” zakładał, że odległość 60 mil zostanie pokonana przez XXX Korpus w dwa dni, maksymalnie dwa i pół. Pośpiesznie przygotowana operacja rozpoczęła się od zajęcia przez obie amerykańskie dywizje powietrznodesantowe większości wyznaczonych obiektów. Jednocześnie działania ofensywne rozpoczął brytyjski XXX Korpus. Dalsze postępy Brytyjczyków w Nijmegen i rejonie Eindhoven–Veghel zostały zatrzymane przez uporczywą obronę niemiecką. Miało to przewidywalne konsekwencje, biorąc pod uwagę, że dalej na północ, pod Arnhem, sprawy układały się źle. Jednym z powodów tej klęski było niedoszacowanie sił niemieckich stanowisk obronnych pod Son i Nijmegen, a następnie utknięcie czołgów z XXX Korpusu gen. Horrocksa na wąskiej drodze na północ przecinającej liczne, łatwe do obrony przeszkody wodne. Wszystkie te obszary ryzyka były znane od samego początku. XXX Korpus nigdy nie dotarł do celu.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Tytoń – indiańska zemsta na Europejczykach
Historia świata
Pucz monachijski – błazeński zamach stanu
Historia świata
Freikorps – wagnerowcy czasu międzywojnia
Historia świata
Żagle na horyzoncie
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Historia świata
Daleka droga od wiceprezydentury do prezydentury USA
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje