Hitler wrócił na salę główną piwiarni. Tam wygłosił przemówienie, które u jednych wywołało oburzenie i wstręt, a u innych słuchaczy – zachwyt. Jednak końcowa ocena większości wyrażała się tylko w jednym słowie: „groteska”.
Kiedy Hitler przemawiał do zebranej w Bürgerbräukeller elity Monachium, jego puczyści próbowali zająć budynki rządowe i koszary. W większości przypadków zostali natychmiast przegonieni. Hitler, kiedy o tym usłyszał, opuścił piwiarnię i pojechał na miasto, żeby poprowadzić swoje oddziały. Był przekonany, że trzymając w piwiarni pod lufami pistoletów premiera Bawarii Knillinga, kilku jego ministrów i prezydenta monachijskiej policji, może czuć się bezpieczny.
Załamał się jednak, kiedy Reichswehra i posiadająca wojskowe uzbrojenie policja zachowała wierność legalnemu rządowi. Dodatkowo przywieziony w nocy i całkowicie zdezorientowany generał Erich Ludendorff, były szef sztabu generalnego i generalny kwatermistrz armii niemieckiej w czasie I wojny światowej, naiwnie wierząc w honor oficerski, zażądał od Kahra, Lossowa i Seißera złożenia ustnej przysięgi, że po wypuszczeniu nie podejmą działań przeciw puczystom. Uzyskawszy taką obietnicę, stanowczo nakazał w imieniu Hitlera wypuścić wszystkich przetrzymywanych. Hitler mało nie zemdlał, kiedy po powrocie do piwiarni nie zastał w niej zakładników. Dopadł Ludendorffa i – szarpiąc go za poły płaszcza – zaczął krzyczeć, dlaczego Ludendorff wydał taki rozkaz. „Jak to? – zapytał z rozbrajającą szczerością oburzony generał. – Czy kwestionuje pan honor oficera niemieckiego?”.
Hitler nie miał siły odpowiadać na to pytanie. Po nieprzespanej nocy nakazał sformować demonstracyjny marsz, by ruszyć przez centrum miasta w kierunku gmachu dowództwa okręgu wojskowego – jedynego budynku Reichswehry, który udało się zająć poprzedniego wieczora oddziałowi Reichskriegflagge dowodzonemu przez Ernsta Röhma. Warto podkreślić, że w ataku na ten budynek wyróżnił się niepozorny, nikomu nieznany dotychczas hodowca kur Heinrich Himmler... Dwa tysiące puczystów dotarło do Odeonsplatz przy pomniku Feldherrnhalle. Tam drogę zagrodził im szpaler policji landowej. Kto pierwszy otworzył ogień, pozostaje tajemnicą do dzisiaj. W ciągu kilku minut zginęło 4 policjantów, 13 uczestników puczu i 1 przypadkowy przechodzień.
Hitler miał wyjątkowe szczęście. Jedna z kul minęła go i trafiła stojącego lekko z tyłu Maxa Erwina von Scheubnera-Richtera, który, padając, złapał swojego wodza za rękę i pociągnął na ziemię. Fatalny w skutkach przypadek zdecydował o losie milionów ludzi, którzy przez Hitlera stracili życie niecałe dwie dekady później. Hitler, mimo bólu w zwichniętym barku, zdołał uciec w boczną ulicę.
Także Göring – mimo postrzału w podbrzusze – zdołał wymknąć się z obławy. Na marginesie warto wspomnieć, że lata później krążyła plotka, że kula policyjna przeszyła mu jądro. Jego późniejsze uzależnienie od morfiny tłumaczono nieustanną walką z okropnym bólem po tym postrzale. Jednak podczas badań przeprowadzonych przez alianckich lekarzy w norymberskim więzieniu w 1946 r. nie wykryto u Göringa śladów uszkodzenia genitaliów przez pocisk karabinowy.
Policja monachijska na miejscu aresztowała najważniejszych przywódców puczu: Ludendorffa, Ammana, Röhma, Fricka i Steichera. Hitler zdołał uciec do domu Hanfsteagla w Uffing am Staffelsee. Tchórz nie dotrzymał słowa złożonego swoim kompanom i nie strzelił sobie w łeb. Jak na kabotyna przystało, zajął się spisywaniem grafomańskiego „testamentu politycznego”. Aresztowano go dwa dni później.
Proces – spektakl jednego aktora
Proces Hitlera, Ludendorffa i ośmiu innych puczystów w Monachium rozpoczął się dopiero 26 lutego 1924 r. Oficjalnie oskarżono ich o zdradę stanu i przeprowadzenie zbrojnego zamachu na władze Bawarii. Głównym oskarżycielem w procesie był prokurator Hans Ehard. Rząd Bawarii oczekiwał, że Ehard udowodni, że pucz był dziełem Kampfbundu – ligi bojowej trzech stowarzyszeń nacjonalistycznych: NSDAP, Oberland League oraz Bund Reichskriegsflagge. Ehard skupił się jednak na czymś innym. Wyraził zdumienie, że Hitler naprawdę wierzył w powodzenie tak źle zorganizowanego puczu.
Organizatorzy puczu monachijskiego. Zdjęcie zostało wykonane przed budynkiem sądu, prawdopodobnie 1 kwietnia 1924 r. Piąty i szósty od lewej: Erich Ludendorff i Adolf Hitler
Heinrich Hoffmann/Bundesarchiv Bild
Chciał go ośmieszyć, wykazując, że zachowanie „wodza” narodowych socjalistów w czasie tego „puczu piwnego” było wręcz karykaturalne i że cała ta żałosna „rewolucja” zakończyła się tego samego dnia krótką strzelaniną na przy pomniku Feldherrnhalle. Ośmieszanie Hitlera okazało się jednak błędną strategią. Przywódca NSDAP umiejętnie wykorzystał proces przed monachijskim sądem, aby wygłaszać swoje demagogiczne poglądy. Zaprzeczył, że zamierzał dokonać zamachu stanu. W dość zręczny sposób przekonywał, że to ustrój Republiki Weimarskiej jest wynikiem zamachu stanu, a on jedynie chciał przywrócić Niemcom godność. Z posiedzenia na posiedzenie jego przemowy były coraz ciekawsze. Sprzedaż gazet relacjonujących proces rosła z wydania na wydanie. Z błazeńskiego puczysty Hitler przeobraził się w oratora, któremu na sercu nie leżał własny los, ale jedynie honor ojczyzny. Historycy niemieccy przekonują, że gdyby został postawiony przed sądem Rzeszy w Lipsku, zapewne czekałby go stryczek. Niestety, bawarski system sprawiedliwości okazał się nie tylko za słaby w starciu z przebiegłym demagogiem, ale także zbyt antypruski, żeby zakazać wygłaszania poglądów uderzających także w Hohenzollernów. Oskarżony bez ogródek wygłaszał płomienne antysemickie przemówienia i rzucał gromy na „listopadowych zdrajców”. Prawicowa prasa była zachwycona i skrupulatnie publikowała wszystkie te wypowiedzi nawet na pierwszych stronach gazet.
Dopiero 1 kwietnia 1924 r. ogłoszono wyrok. Generała Ludendorffa uniewinniono, a Hitlera skazano jedynie na pięć lat więzienia. Sąd nie zgodził się na deportację Hitlera do Austrii, uzasadniając to jego zasługami w czasie służby pełnionej w bawarskiej armii. Tak oto naiwni monachijscy sędziowie uratowali potwora i utorowali mu drogę do kariery, za którą Niemcy zapłacą straszną cenę. Najtrafniej ich decyzję podsumował berliński dziennik „Berliner Tageblatt”: „To było całkowite bankructwo wymiaru sprawiedliwości".